Niemiecka pisarka podbiła rynek wydawniczy kilka lat temu powieścią "Sen o okapi". Książka stała się bestsellerem w kilku krajach. Skąd ten sukces? Przyczyn na pewno może być kilka, ale ja upatrywałabym go po prostu w tym, czego tak bardzo dziś potrzebujemy - w sile prostych, kojących historii, które są niczym plaster na niejedną mentalną ranę (nawet gdy nie wiemy, że się skaleczyliśmy). Bo spójrzmy na ostatnie pięć lat wstecz: globalna pandemia, wojna w Ukrainie (z naszej perspektywy właściwie tuż za miedzą), rosnące w siłę reżimy, którym coraz dalej do demokracji, a coraz bliżej do autorytaryzmu, rosnące w siłę social media, które choć miały być narzędziem jakże fantastycznego globalnego porozumienia i współdziałania, stały się machiną do rozchwiania społeczeństw i jednostek, do rozsiewania populizmu, dezinformacji, polaryzacji. Mogłabym jeszcze pewnie niejedno dorzucić do tego worka pełnego plag egipskich, ale już wstrzymam stukające w klawiaturę palce.
Bo najważniejsze pytanie brzmi niezmiennie: czy na te schorzenia jest recepta? Jest, naturalnie, że jest. Może nią być eskapizm, emigracja wewnętrzna, dobra lektura. A skoro dobra lektura, to wracam do "Smutków wszelkiej maści".
Nie wiem, czy Mariana Leky po gigantycznym sukcesie "Snu o okapi" (który to - sukces, nie sen - przytłoczyłby niejednego bohatera tej właśnie powieści) musi nieco odpocząć albo czy nie ma chwilowo pomysłu na kolejną powieść, ale może to i dobrze, bo znalazła czas na pisanie tekstów literackich do magazynu "Psychologie Heute" ("Psychologia Dziś"), które to składają się na zbiór "Smutki wszelkiej maści". To naprawdę niezła książka na tak rozchwiane czasy, w jakich przyszło nam żyć. Zacznę - nieco na przekór - od formy. Otóż teksty pisane do prasy drukowanej muszą mieć zazwyczaj określoną objętość - wszak inaczej nie sposób sobie wyobrazić, by się na konkretnych szpaltach zmieściły albo by na gazetowej stronie nie została jakaś dziwna luka. A objętość historyjek z "Psychologie Heute" jest wręcz idealna - w sam raz na podróż tramwajem czy autobusem albo na trzymanie książki na nocnym stoliku, by poczytać sobie kojącą opowiastkę na dobranoc i naprawdę spokojny sen.
I niech to będzie tyle o formie, wszak i treść ma znaczenie. A w "Smutkach wszelkiej maści" jest trochę jak w "Śnie o okapi" - z jednej strony po prostu i zwyczajnie, z drugiej - chwilami nieco nostalgicznie, melancholijnie, a nawet magicznie, choć dostrzeżenie, a może nawet bardziej uchwycenie tej magiczności w codzienności tak bardzo zależy od nas, czytelników i czytelniczek.
Bo oto daje nam Leky okołodomowe i okołorodzinne historie o sąsiadach czy bliskich. A to ktoś za głośno chodzi, więc demoluje życie tym, którzy mieszkają pod nim; a to ktoś idzie na emeryturę i musi się rozstać z miejscem, w którym dotychczas pracował; a to komuś zatrzasnęły się drzwi do łazienki i trzeba wezwać ślusarza, a to... Tu znów mogłabym wyliczać, ale raczej nie ma sensu - instynktownie czuję, że Państwo w lot łapiecie te codzienne zdarzenia, którym sami nadajemy mniejszą lub większą wagę w zależności od okoliczności. Tymczasem autorka ma tę supermoc, że bez dydaktyzmu uczy nas te zdarzenia oswajać i lubić, odnajdywać się w nich z pewną równowagą, i wyciągać z nich tyle dobrego, ile tylko się da, nawet jeśli po raz kolejny - uwaga! spoiler! - zdarza nam się czekać na połączenie na infolinii przy dźwiękach "Dla Elizy" Beethovena. (Swoją drogą, biedny Beethoven, nie sądzicie?)
Mariana Leky traktuje swoich bohaterów dokładnie tak, jak w "Śnie o okapi", z czułością. Ona ich po prostu lubi. Bez względu na różne przywary, z którymi na co dzień ma w ich przypadku do czynienia. I może to jest recepta na rozchwianą codzienność na tych wysokich obrotach, na jakie wywindowała ją dziś rzeczywistość? Ale nie takie łopatologiczne proste "Ludzie wszystkich krajów, lubmy się!" - bo nie o to tutaj chodzi. Bardziej o to, by spuścić nieco powietrza z tych dziwnych nadmuchanych balonów, które przysłaniają nam to, ile dobra i spokoju może być w zwykłych codziennych zdarzeniach. O to, że niejeden smutek jakiejkolwiek maści może być furtką do znalezienia otuchy. Żeby taką furtkę znaleźć, na początek wystarczy pewnie nieraz zastąpić smartfon na nocnym stoliku dobrą książką.
I tego Państwu życzę w tym wciąż jeszcze nowym roku.
Aleksandra Przybylska
PS. Tak, potwierdzam: podczas pisania tego tekstu plumkało w tle "Dla Elizy" Beethovena, choć wciąż trudno mi uwierzyć, że i kompozytorowi, i sobie to zrobiłam.
- Mariana Leky, "Smutki wszelkiej maści"
- tłum. Agnieszka Walczy
- Wydawnictwo Otwarte
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025