Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Wiosna kinomuzyki

Czy wyobrażamy sobie dobry film bez odpowiedniej ścieżki dźwiękowej i szanujący się festiwal filmowy bez nagrody za nią przyznawanej? Kto z nas nie ma swoich ulubionych utworów, które potęgowały wizualne efekty na ekranie i słuchane już długo po seansie nie wywoływały w myśli zapamiętanych obrazów? Muzyka filmowa żyje z jednej strony własnym życiem, a z drugiej współuczestniczy w tworzeniu wizualnego widowiska. Jak było kiedyś?

. - grafika artykułu
Łucjan Kamieński podczas przemówienia na obradach Zjazdu Muzykologów Polskich w Poznaniu, 1938, ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Muzyka w kinie, jest to rzecz, o której się nie mówi, której się nie słucha, a przecież ją się słyszy, odczuwa się brak, gdy jej nie ma, i ileż to powodzeń lub niepowodzeń filmowych przypisać należy wyłącznie temu "malum necessarium", muzyce!" - pisał w artykule Muzyka filmowa. Zadania i perspektywy opublikowanym w wydawanym w Poznaniu "Świecie Filmowym" (nr 1/1928) Łucjan Kamieński - profesor Uniwersytetu Poznańskiego, prezes Polskiego Towarzystwa Muzykologicznego, kompozytor, człowiek, dzięki któremu w Poznaniu powstało pierwsze w Polsce Regionalne Archiwum Fonograficzne RAF. Krótko mówiąc - wypowiedziała się na ten temat osoba odpowiednia. Intrygujące jest jednak, z naszej perspektywy, użycie łacińskiego określenia oznaczającego zło konieczne. Czyżby wprowadzenie muzyki do filmu było dla ówczesnych niczym innym jak przykrą koniecznością?

Wyjaśnić jednak trzeba, że to nie tyle sam Kamieński o muzyce filmowej takie miał zdanie, co raczej tymi słowami podsumował zaobserwowane przez siebie podejście charakterystyczne zarówno dla producentów filmowych, jak i publiczności. Jego opinia jest zgoła odmienna - muzykolog uważał, że przed muzyką filmową stały znacznie poważniejsze zadania i krył się w niej ogromny potencjał, który - jeśli go dobrze wykorzystać - z każdego filmu uczynić mógł wysokiej klasy "dramat wzrokowo-słuchowy", dając kinu szansę na to, by rozwijało się już nie tylko jako widowisko dla ludzi "z watą w uszach".

"Tem niemniej dotychczasowe incognito muzyki filmowej, które obecnie zamierzamy uchylić, było z punktu widzenia historycznego objawem normalnym i dla rozwoju jej dodatnim. Drobnych dzieci do szkół się nie posyła, nie "uczą" się one, lecz bawią swobodnie. Tej swobody dziecinnych zabaw zażywała dotąd muzyka kinowa właśnie dzięki swojej bezimienności, i w swobodzie tej mogła wyeksperymentować się do woli, ażeby wyrobić sobie instynktownie pewne cechy indywidualne i zasady, płynące oczywiście z jej natury, przez nikogo jej nie narzucone. I oto ze zdziwieniem stwierdzić dziś musimy, że dziecię to, bez metryki dotąd i bez rodziców legalnych, legitymuje się przez analogie wprost uderzające jako niewątpliwy i obiecujący członek rodu znakomitego, acz starzejącego się już w linii obecnie panującej i czekającego odrodzenia" - czytamy dalej. Co Kamieński miał na myśli?

Nie chodziło mu o nic innego jak o dramat muzyczny, korzenie swoje mający zarówno w sakralnych obrzędach kościelnych, jak i rytuałach daleko żyjących plemion; tak w greckiej tragedii, jak we współczesnym balecie. I właśnie z tym ostatnim Kamieńskiemu film jako taki kojarzył się najbardziej. Choć zauważał między nimi różnice, gdzie najistotniejszą było to, że pantomima filmowa - jak uniwersytecki profesor określał kino - nie skupiała się w swojej istocie na tańcu, co ostatecznie stanowiło poważną różnicę między tymi dwiema sztukami.

Kamieńskiemu nie brakowało wyczucia i intuicji, kiedy pisał w dalszej części swojego tekstu o tym, że film jako bardziej realistyczny i odnoszący się do codzienności wymagać będzie innego muzycznego komentarza czy też, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, tła. Ważny był tu też inny aspekt, na który profesor zwrócił uwagę - możliwości improwizowania. "Tylko w kinie, w kawiarni i dancingu, zwłaszcza w "jazzu", mamy jeszcze pewną możność improwizowania, możność tworzenia z pełni nieskrępowanych ustawą szkolną instynktów współczesnych" - twierdził.

I zaraz ponownie objawiła się w pełnej krasie jego niesamowita intuicja podparta doświadczeniem w dziedzinie, której się poświęcił. Inaczej tych słów nie można rozumieć: "Nadejdzie prawdopodobnie czas, kiedy i kompozycja całych dramatów filmowych będzie objawem zwykłym; kiedy ta swoboda dziecięca się skończy, forma się wykrystalizuje; kiedy kinomuzyka stanie na wyżynie artystycznej. Niezawodnie celu tego pragnąć, do niego dążyć należy. Wiosna musi pragnąć lata i jesieni. A jednak - kiedy milej żyć, aniżeli w wiośnie"?

Justyna Żarczyńska

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020