Przy okazji najnowszej książki Piotra Bojarskiego Arkady Fiedler. Głód świata bohater tej biografii przeżywa ponowny rozkwit zainteresowania swoją osobą. Tym, którzy go znają przypomniano sylwetkę podróżnika i literata. Niezorientowanym z kolei naświetlono, kim był Arkady Fiedler i jaką odegrał rolę nie tylko w kulturalnym życiu miasta, ale i w świecie literackim.
Z pewnością była to osobistość niezwykła i charakterystyczna, a do tego - chyba nikt nie ma tu wątpliwości - gwiazda. I to o wyraźnie gwiazdorskim o sobie mniemaniu. Choć przy tym talentu i pasji, którą Fiedler ochoczo dzielił się z czytelnikami przez wiele lat swojej działalności, oraz nietuzinkowości odmówić mu nie sposób. Zainteresowanych należy jednak odesłać do wspominanej biografii, w której nie brakuje ani wnikliwej obserwacji Fiedlera, ani kontrowersyjnych wzmianek z jego życia.
W jaki sposób o Fiedlerze pisano w latach, kiedy jego nazwisko szerszemu odbiorcy mogło być już znane, a równocześnie sprawa jego aktywności wciąż stanowiła pewną nowość? Przeglądając pod tym kątem poznańską prasę okresu międzywojennego natknęłam się na szczególny artykuł opublikowany w "Nowym Kurierze" (nr 243 z 18 października 1936 roku), a właściwie dwa teksty, które traktować można niemalże jako jedność - są bowiem ze sobą w szczególny sposób powiązane. Część pierwsza poświęcona jest listom wysyłanym przez Fiedlera z Ameryki Południowej, na które "wszystkie środowiska kulturalne w Polsce naraz tak silnie zareagowały". To zbiór, który pisarz opatrzył tytułem Ryby śpiewają w Ukajali. Sukces tej książki w znaczący sposób przyczynił się do uznania Fiedlera za jednego z najlepszych (i w domyśle najpoczytniejszych wówczas) autorów w Polsce. I do tego momentu wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mały zgrzyt w postaci następującego zdania: "Wszyscy bez wyjątku podkreślają talent literacki autora, jednocześnie zachodząc w głowę, jakim cudem Poznań wydał pisarza tej miary".
Lokalnym patriotom i miłośnikom regionalnej kultury z pewnością nasuwa się pytanie o wyraźnie oskarżycielskim charakterze: czyżby ktokolwiek wątpił, że stolica Wielkopolski w świat wypuszcza twórców znamienitych, o których gazety winny pisać nie tylko w Polsce, ale i na świecie?! Jak się okazuje wątpliwości we wspominanym okresie jednak istniały...
We lwowskiej "Reducie", którą w "Nowym Kurierze" cytowano, napisano bowiem: "Arkady Fiedler jest Wielkopolaninem, wyrosłym w nieruchliwej, dorobkiewiczowskiej sferze drobnomieszczańskiej. Na pewno wśród poznaniaków Fiedler uchodzi za wariata, za człowieka, któremu w głowie rosną fiołki (jakże jednak piękne), za człowieka, którego wśród porządnych ludzi należy się wstydzić, na pewno poznaniacy nie będą z niego dumni. Fiedler jest prawdziwym kwiatem na pustyni". Nie trzeba zbyt długo się zastanawiać, by dojść do wniosku, że autor powyższych słów posiadł niebywałą umiejętność wplatania w komplementy uwag zgryźliwych, a wręcz obraźliwych. Jasno przecież wynika z tego fragmentu, że poznaniaków charakteryzowano wówczas jako społeczność pozbawioną finezji i wyobraźni na tyle, że rzadko wśród jej przedstawicieli napotkać można jednostki utalentowane, a jeśli nawet takie się pojawią - niespecjalnie liczyć mogą w Poznaniu na przychylność i docenienie.
Takie słowa nie mogły przejść bez echa. "Od 16 lat siedzą lwowianie w Poznaniu na katedrach i urzędach, do jednego z nich więc mógł autor zwrócić się o informacje prawdziwe, jeśli już żadną miarą nie chciał przezwyciężać lenistwa, aby osobiście poznać środowisko kulturalne w Poznaniu" - czytamy w "Nowym Kurierze". W dalszej części, zgodnie z prawdą, odwołano się między innymi do faktu, że sam Arkady Fiedler pochodzi z rodziny, która z kulturą wiele miała wspólnego. Wystarczy wspomnieć, że Antoni Fiedler, jego ojciec, prowadził zakład poligraficzny, był współzałożycielem Stowarzyszenia Artystów Polskich w Poznaniu i wydawcą "Tęczy", a syna na studia posłał nie byle gdzie, bo do Krakowa, choć wiązało się to z niemałymi kosztami. Dalej przeczytać można także o sukcesach samego Arkadego i jego przywiązaniu do Poznania, które podsumowano obrazowo: "u Fiedlera Poznań jest pępkiem świata, z którego odmierza się wszystkie odległości".
Jakie "dobra" lokalne oprócz Fiedlera mógł Poznań stawiać na froncie walki z poglądem, że miasto było pod względem kultury wyjałowione? Jak życie kulturalne w mieście wyglądało wtedy i przez następne dziesięciolecia? Stawiam sobie za cel naświetlić nieco sprawę w kolejnych felietonach. Na pohybel opinii w "Reducie"!
Justyna Żarczyńska
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020