"I ci, którzy słuchają radja, i ci, którzy mają sposobność rozsyłać w przestrzeń za jego pośrednictwem swój głos, muzykę lub śpiew, mogą się zapytać, o ile są ciekawi, jak się to dzieje, że dźwięki przenoszą się setki i tysiące kilometrów w swej niezmiennej sile i barwie. Jak się spełnia ten nowoczesny cud techniki? Jakie maszyny jakiemi sposobami potrafią dokonać tego tajemniczego dzieła?"* - pytał "J. Koł." na łamach "Nowego Kuriera" (nr 274/1934) we wstępie obszernego reportażu pt. "Hallo! Tu mówi Poznań...!", który ukazał się 29 listopada 1934 roku, a który relacjonował wędrówkę po radiowym studiu przy pl. Wolności 11, mieszczącym się na drugim piętrze tego budynku.
Niepozorne było to miejsce, ale tylko na pierwszy rzut oka! Po wejściu ulegało się wrażeniu, że nie jest to nic ponad zwykłe biura. A jednak oprócz niezbędnych do pracy pokoi biurowych mieściły się tutaj także cztery studia. "W jednym urzęduje stale speaker, drugi mały pokoik to studjo dla odczytów, wreszcie dwie sale dla koncertów - studjo mniejsze i większe" - czytamy. Zapyta ktoś, czym się studio różniło od zwykłego pokoju, a dziennikarz zaraz udzieli odpowiedzi. Takiej mianowicie, że studio obite było "draperjami pluszu". "Ośrodkiem studja jest mikrofon. Na biurku studja odczytowego znajduje się tablica oszklona z przedziałkami, w których zapalają się światełka, oświetlające odpowiednie napisy, jak: «głośniej», «wolniej», «kończyć» itp., zapomocą których speaker daje wskazówki prelegentowi" - tłumaczy dalej cierpliwie nasz przewodnik. W studiu koncertowym oprócz fortepianu i innych instrumentów, znajdowały się dziwne urządzenia, które służyły do tego, by wrażenia zmysłowe słuchaczy były jak najbardziej realne. Imitowały więc one rozmaite dźwięki, jak chociażby odgłosy jadącego pociągu, szum wiatru, a nawet strzelaninę! W końcu zdarzały się i takie słuchowiska, w których nawet i takie dźwięki były konieczne, by iluzja rzeczywistości była najbardziej prawdopodobną!
Oddzielny akapit poświęcony został jednemu z najważniejszych akcesoriów radiowych - mikrofonowi. W tym miejscu reporter objaśnił drogę, jaką głos pokonuje, aż dotrze do radiosłuchaczy. A że tego rodzaju skomplikowane procesy najlepiej tłumaczy się, posługując się metaforami i z życia wziętymi, swojskimi obrazkami, taką metodą wtajemniczenia zainteresowanych wykorzystał także autor tekstu. Niczym przed dzieckiem wymalował słowami wizerunek listu (głos) pisanego przez tych, którzy do mikrofonu przemawiają, grają lub też śpiewają, a następnego przesyłanego przez pocztę (stacja nadawcza na Cytadeli) do skrzynek (radioodbiorniki) właściwych adresatów, czyli rzecz jasna słuchaczy. Dla tych, którzy mieli chęć zgłębić techniczne aspekty tego procesu i którym nie wystarczył ten prosty opis, dziennikarz udał się na rozmowę ze specjalistą - kierownikiem technicznym Radia Poznańskiego - kpt. Fryderykiem Schoenem. Ten udzielił mu stosownych informacji, wyjaśniając, że mikrofon zbudowany jest "z bloku węglowego i membrany, do której przylega pył grafitowy". Całość podłączona była "w obwód bateryjki". Przez sam mikrofon płynie prąd stały. Podczas mówienia bądź śpiewania membrana zaczyna drżeć. Powoduje to szereg ucisków na proszek grafitowy, który przyciskany jest tym samym do bloku węglowego i zmniejsza opór, skutkując zmianą wartości prądu. Przez mikrofon płynie pulsujący prąd, odpowiadający częstotliwości i dynamice fal akustycznych. "W ten sposób fala głosowa wsiada jakby na falę elektryczną i pędzi na tym rumaku z bajeczną szybkością" - kreuje autor następny baśniowy obraz, który po tym profesjonalnym, ale niekoniecznie (mimo szczerych chęci i pewnego wysiłku intelektualnego) zrozumiałym dla każdego opisie, mógł być nawet wyczekiwany!
Dodać jednak należy, gwoli dopełnienia misji uświadamiającej nieświadomych, że prąd w mikrofonie jest oczywiście słaby i dlatego wzmacniacze z lampami katodowymi muszą go dodatkowo wzmocnić. To wszystko działo się w budynku na pl. Wolności, by następnie szeregiem kabli płynąć dalej ku radiostacji nadawczej na Cytadeli. Czujny radioamator powinien w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego stacja nadawcza musiała się znajdować poza centrum miasta. A nawet jeżeli nikt o to nie pyta, to odpowiedź podano na tacy: "dlatego, by zapewnić antenie stacji swobodne promieniowanie i nieabsorbowanie energii jej przez różnego rodzaju przewodniki, masy metalowe itp.".
Co zaś tyczy się samej fali wytworzonej już przez stację nadawczą, to dzięki odpowiedniej mocy dociera ona do odbiorników radiowych, a przenoszony nią głos roznosi się wszędzie tam, gdzie chcą go słuchać. Nie bez znaczenia jest przy tym fakt, że poznańska radiostacja wyposażona była wyśmienicie, czyli nowocześnie. "Jest to bowiem pierwsza polska stacja, a jedna z nielicznych stacyj europejskich, posługujących się modulacją szeregową" - tłumaczył reporter i chociaż nie wszystkim cokolwiek to określenie mówi, to jednak poczucie wyjątkowości było zdecydowanie wskazane.
Dla dopełnienia danych, należy na koniec posłużyć się jeszcze jednym cytatem z reportażu: "Stacja zużywa miesięcznie około 35 tysięcy kilowato - godzin energji elektrycznej. Energia pobierana - 100 KW, moc wypromieniowana - 16 KW. Reszta stanowi straty cieplne i szeregu oporów. Wysokość anteny - 75 metrów. Radjostacja poznańska zapewnia dobry odbiór na detektor w promieniu około 75 km. Słyszana jest dobrze - jak o tem świadczą listy - nawet na drugiej półkuli, w Nowej Zelandji, Kanadzie i t. p. Na wzór Poznania buduje się stację Toruń".
Z tą garścią informacji "J. Koł." pozostawił czytelników, budując w nich trudne do podważenia w tamtym czasie przekonanie o niezwykłości tego cudu techniki, jakim było radio...
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytatach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024