Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

To nie na darmo!

Ulotki, "wrogie napisy", nieformalne komitety nawołujące do strajku, gorączkowe partyjne narady, ewakuacja więźniów z Młyńskiej i wojsko na ulicach. Grudzień '70 w Poznaniu.

. - grafika artykułu
Kazimierz Barcikowski (trzeci od prawej), I sekretarz KW PZPR w Poznaniu w latach 1968 -1970, fot. G. Rutowska. Fot. ze zb. NAC

Pod koniec 1970 roku doszło w PRL do kolejnego po Poznańskim Czerwcu 1956 wielkiego wybuchu społecznego niezadowolenia. Wprowadzone przez komunistyczne władze, na krótko przed świętami Bożego Narodzenia, drastyczne podwyżki cen żywności wywołały sekwencję wydarzeń, których epicentrum stały się brutalnie spacyfikowane przez wojsko miasta polskiego Wybrzeża. Pozostawiając nieco na boku krwawy przebieg grudniowej rewolty, której symbolem stał się Janek Wiśniewski i która de facto rozpoczęła drogę załogi Stoczni Gdańskiej im. Lenina do Solidarności, warto chyba zadać pomijane zazwyczaj pytanie o przebieg Grudnia '70 w samym Poznaniu. Jego jednoznaczna, antysystemowa ranga jeszcze długo po Czerwcu 1956 sprawiała wszak, że to właśnie stolica Wielkopolski była przez wielu postrzegana jako naturalne miejsce kolejnego robotniczego tąpnięcia. Jest to zagadnienie tym istotniejsze, że Poznań przez przynajmniej dwie kolejne dekady bywał nie do końca sprawiedliwie oskarżany o swą rzekomą grudniową bezczynność.

Zacznijmy od tego, że poznańskie służby mundurowe (MO i SB) pomne własnych Czerwcowych doświadczeń przygotowały się do grudniowej "regulacji cen" ze stosownym wyprzedzeniem. W ramach akcji o kryptonimie "Noteć 70" 11 grudnia 1970 roku w Poznaniu wprowadzono m.in. całodobowy "system wzmocnionej służby" obejmującej fizyczną ochronę kluczowych gmachów administracyjnych i gospodarczych, "rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze" (tylko do 18 grudnia przeprowadzono ich ponad 350) oraz zatrzymania prewencyjne w tzw. "środowiskach politycznie niepewnych", "zabezpieczenie" magazynów broni w instytucjach cywilnych, radiowęzłów oraz urządzeń do powielania dokumentów, wreszcie wzmożenie inwigilacji "byłych uczestników wypadków poznańskich[!]". Tak zarysowane starania policji politycznej w niczym nie mogły zmienić faktu, że sytuacja w mieście była poważna i wiązała się z przybierającym stale na sile "zagrożeniem" strajkowym notowanym przede wszystkim wśród załóg największych zakładów pracy: HCP, ZNTK i Pometu. Począwszy od 15 grudnia 1970 r., w obrębie tych i wielu innych przedsiębiorstw, a także bezpośrednio w przestrzeni miejskiej pojawiły się "wrogie napisy i ulotki", za których pośrednictwem formułowano jednoznaczny przekaz pod adresem rządzących Polską komunistów: "Precz z PZPR". W kolejnych dniach napięcie w Grodzie Przemysława rosło w ciągu geometrycznym, potęgowane oczywiście tragicznymi informacjami docierającymi z Wybrzeża, by osiągnąć zenit ok. 17-18 grudnia 1970 roku, gdy w obrębie robotniczej Wildy, w sąsiedztwie największych zakładów pracy zaczęła jawnie działać grupa robotników, którzy agitowali wśród zmierzających do pracy kolegów na rzecz jej przerwania. I nawet jeśli błyskawicznie "zajęła się" nimi SB, to podobnego ostrzeżenia władze nie zamierzały lekceważyć.

Jak wynika ze wspomnień I sekretarza KW PZPR w Poznaniu Kazimierza Barcikowskiego, w owym czasie co wieczór organizował on partyjne odprawy, którym towarzyszyło "jedno pragnienie - nie dopuścić do powtórzenia się w Poznaniu wydarzeń roku 1956". Ani postawienie poznańskiej PZPR "w stan gotowości", ani "wzmożona czujność aktywu" na terenie HCP, gdzie Barcikowski jeździł nawet dwa razy dziennie, nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Toteż niezwykle realną groźbę strajku, która zawisła nad Poznaniem, postanowił on wyeliminować... przy pomocy wojska. W nocy z 17 na 18 grudnia 1970 roku w "trybie alarmowym" na wyraźną prośbę Barcikowskiego ściągnięto z Krosna Odrzańskiego i rozlokowano na poligonie w Biedrusku 4. Dywizję Zmechanizowaną w sile ok. 4,5 tys. żołnierzy, która dysponowała 149 czołgami oraz 230 transporterami opancerzonymi. Z kolei w samym mieście staraniem poznańskiego garnizonu wydzielono kolejnych 1,7 tys. żołnierzy przeznaczonych "dla ochrony obiektów użyteczności publicznej" (m.in. KW PZPR, WRN, MRN). Barcikowski nawet po latach nie miał wątpliwości, że sprowadzenie tak dużych sił do Poznania było właściwe. Wyraźnie starał się przy tym usprawiedliwiać, stawiając pytanie: "Czy mieliśmy biernie oczekiwać, aż fala niepokojów ogarnie Poznań ze wszystkimi tego skutkami?", na które udzielał wyjątkowo pokrętnej odpowiedzi: "Występując o wojsko, dawaliśmy dobitny sygnał w dwie strony: po pierwsze do centrali, że oceniamy sytuację jako skrajnie napiętą i brzemienną wylaniem się niezadowolenia na ulicę, i w drugim kierunku, do wszystkich mieszkańców Poznania, że sytuacja staje się groźna i władze przestrzegają przed niekontrolowanymi działaniami".

Ewidentna obawa przed "repetycją czerwca 1956 roku" nie została bynajmniej zażegnana wyłącznie poprzez wojsko. Podobny charakter miała decyzja o ewakuacji więzienia przy ul. Młyńskiej, tego samego, które czternaście lat wcześniej zostało rozbite przez uczestników Czerwca 1956. Na zakończenie dodajmy, że mimowolnym świadkiem przywiezienia więźniów z "Młyna" do zakładu karnego we Wronkach był odbywający tam karę pozbawienia wolności Jacek Kuroń, który w autobiograficznej Wierze i winie pisał w przejmujący sposób: "Potem przyszła noc. Położyliśmy się. I nagle usłyszeliśmy stuk butów na schodach. We Wronkach, jak we wszystkich starych pruskich więzieniach, jest gigantyczny korytarz, na który wychodzą [...] duże, drewniane schody. Jak 30 osób wychodzi na spacer, cały budynek dygocze. A teraz noc i w kompletnej ciszy idą i idą ludzie. Co się dzieje? Po chwili wprowadzono do nas kolegów z dwóch sąsiednich cel. To znaczy, że potrzebne jest miejsce - przywożą ludzi do więzienia. [...] I tak minęła noc, nieprzespana, rozdygotana". Na zakończenie nocy komunizmu trzeba było poczekać kolejnych 19 lat.

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020