Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Marcowe upokorzenia

Docent Wiktor Jassem za swój sprzeciw z Marca 1968 roku zapłacił utratą pracy na UAM. Lech Raczak utracił wtedy ostatnie złudzenia, a późniejszy profesor Władysław Panas - status studenta w Poznaniu.

Studencka ulotka kolportowana w Poznaniu, 12.03.1968 r., ze zbiorów IPN - grafika artykułu
Studencka ulotka kolportowana w Poznaniu, 12.03.1968 r., ze zbiorów IPN

Pierwsze informacje o dotkliwym pobiciu przez milicję warszawskich studentów, protestujących przeciwko zdjęciu Dziadów ze sceny Teatru Narodowego, dotarły do Poznania pocztą pantoflową już następnego dnia - 9 marca 1968 roku. Wywołały szok, ale również potrzebę zademonstrowania solidarności. 12 marca poznańscy studenci zebrali się dwukrotnie na placu Mickiewicza. Najaktywniejsi okazali się poloniści i prawnicy. Palili gazety. "Prasa kłamie!" - krzyczeli. "Nasze manifestacje organizowaliśmy racjonalnie, po poznańsku. Rano zajęcia, po południu demonstracja" - wspominał prof. Władysław Panas, wówczas student II roku filologii polskiej.

Studenckie protesty w Poznaniu były dla władzy zaskoczeniem. Wcześniej w Komitecie Wojewódzkim PZPR odbyło się spotkanie, podczas którego tylko przedstawiciel ZSP podnosił, że studenci mogą zaprotestować. Nikt mu jednak nie uwierzył. 13 marca władza robiła co mogła, aby nie doszło do powtórki manifestacji. Już wieczorem 12 marca skoszarowano w Poznaniu duże siły milicyjne. Następnego dnia od rana pracownicy uczelni rozmawiali ze studentami i zatrzymywali ich, by nie przyszli znowu pod pomnik Mickiewicza. A jednak przyszli, było ich około 3 tysięcy.

Napotkali siłę. 13 marca 1968 roku milicjanci brutalnie rozpędzili zgromadzonych pod "Adasiem". "Byli nabuzowani ideowo, że to jacyś Żydzi, jakaś kontrrewolucja..." - opowiadał prof. Panas, który rozmawiał później z funkcjonariuszami. Studenci próbowali wrócić na plac Mickiewicza i znowu zostali rozproszeni. Milicjanci bili ich nawet w budynkach UAM. Następnego dnia znowu doszło do demonstracji. Tłum krzyknął do milicji: "Gestapo!", ale milicja poradziła sobie z rozbiciem demonstracji w dziesięć minut.

Zmarły w styczniu tego roku Lech Raczak, wówczas student filologii polskiej na UAM, był dwukrotnie wśród demonstrujących studentów na placu Mickiewicza. "Nie udało mi się z drugiej demonstracji uciec bezboleśnie" - wspominał w nagraniu dla Poznańskiego Archiwum Historii Mówionej. "Przyparty pod ścianę Collegium Iuridicum, dostałem parę razy pałką. Ale to mniej bolało, bardziej upokorzenie pierwszej ucieczki, kiedy staliśmy pod pomnikiem, a wokół stał znacznie większy tłum. Kiedy ruszyło ZOMO z pałami, trzeba było uciekać. Uciekaliśmy w stronę opery, przez park. Wtedy miałem poczucie potwornego upokorzenia, przegranej. Jak to potem Barańczak ładnie wyraził, końca wojny dwudziestodwuletniej. To mi tylko dopowiedziało i potwierdziło wszystko, co już wiedziałem o tym systemie, w którym żyję" - dodał Raczak. "Czułem taką swobodę i dystans, gdy widziałem Staszka Barańczaka, który przeżywał to trzy razy mocniej niż ja, bo jednak (wtedy jeszcze - red.) wierzył. W związku z tym dla niego to był cios, bo mu się świat przewracał. A dla mnie się prostował".

Zanim milicja pobiła studentów, uczelniani sekretarze PZPR nakazali wykładowcom odczytać przed zajęciami stanowisko nawołujące studentów do niedawania posłuchu "syjonistom". Nagabywany o to przez Jacka Fisiaka (wówczas członka egzekutywy komitetu zakładowego PZPR) docent Wiktor Jassem z Zakładu Fonetyki odmówił. Był żydowskiego pochodzenia i uznał, że nie może tego zrobić. Został więc wezwany przed komitet uczelniany PZPR. Partyjni zdecydowali o zawieszeniu Jassema w zajęciach. Później został zwolniony z pracy na UAM. Mimo antysemickiej nagonki nie wyjechał jednak z Polski. Znalazł pracę w Polskiej Akademii Nauk.

"Wątek antysemicki w Marcu był zupełnie niezrozumiały dla społeczeństwa" - przyznał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" prof. Stanisław Jankowiak, historyk UAM. "SB oceniła w związku z Marcem, że na terenie Wielkopolski żyje 163 Żydów. Nie było więc to środowisko wielkie. Połowa tej społeczności mieszkała w Poznaniu, druga część w Kaliszu, a reszta była rozproszona. Owszem, SB odnotowywała radość niektórych z tych osób z sukcesów Izraela w wojnie z państwami arabskimi. Ale generalnie panowało przekonanie, że władze ten wątek poruszają niepotrzebnie. Hasła typu: «Syjoniści do Dajana!» były raczej sugerowane robotnikom przez Komitet Wojewódzki PZPR, niż wypływały z przekonań tych ludzi".

14 marca 1968 roku Panas przyszedł - jak zwykle - w wojskowym mundurze na zajęcia przysposobienia wojskowego. W trakcie zajęć do sali weszli pracownicy Służby Bezpieczeństwa, by go aresztować. A wszystko przez rezolucję, której był współautorem. Rezolucja wpadła w ręce SB. Panas trafił do celi więzienia w Śremie numer - nomen omen - 68. Dostał drewniane buty i zgrzebną koszulę. Represje dotknęły w sumie 220 osób - na ok. 1500-2000 zaangażowanych w protesty. Najbardziej aktywnych wyłapano już 12 i 13 marca. Studentów zwożono do punktu filtracyjnego w koszarach na Taborowej. Po przesłuchaniach wielu z nich zwalniano. Od 13 marca działały kolegia karno-administracyjne, które w trybie pilnym karały studentów kilkoma miesiącami aresztu i wysokimi grzywnami. SB przekazała władzom uczelni listy studentów aktywnych w Marcu. Panas stanął przed komisją dyscyplinarną UAM. Uznany za winnego udziału w "nielegalnym zbiegowisku", został wyrzucony z uczelni. Próbowano wciągnąć go do wojska, ale wybronił go jeden z lekarzy. Ostatecznie wyjechał z Poznania, studia ukończył na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Z UAM relegowano siedmiu studentów. Z Akademii Rolniczej czterech, ale gdy sprawa przycichła, trzech mogło obronić prace magisterskie, a czwartego przywrócono w prawach studenta. Z Wyższej Szkoły Ekonomicznej wyrzucono trzech studentów.

Rok 1968 złamał kręgosłup uczelniom. Latem w miejsce w miarę swobodnego wyboru rektorów władze wprowadziły system mianowania ich przez ministra. Ustawa o szkolnictwie wyższym z grudnia 1968 roku zmiażdżyła wszelki opór na uczelniach. Stanowiska dyrektorów instytutów i dziekanów rektor obsadzał teraz w porozumieniu z ministrem. Awanse na uczelni uzależniono od akceptacji KW PZPR.

Piotr Bojarski

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020