Jest rok 1970, zbliżają się bożonarodzeniowe święta. Dla szkoły dla chłopców Barton Academy oznacza to również przerwę międzysemestralną i wyjazd uczniów do domów. Zdarzają się jednak sytuacje rodzinne odrobinę zbyt skomplikowane, jak w przypadku Angusa Tully'ego - zdolnego nastolatka o trudnym charakterze, który tym razem zmuszony jest spędzić święta i ferie na terenie kampusu. A skoro pozostaje przynajmniej jeden uczeń, to musi też pozostać nauczyciel, który na ten czas przejmie opiekę nad tymi, którzy nie mają się gdzie podziać. Pada na profesora historii starożytnej Paula Hunhama - nielubianego przez nikogo belfra, znanego z uprzykrzania ludziom życia, wprowadzającego w szkole zasady antycznej dyscypliny, choć osobiście koncentrującego się raczej na popijaniu alkoholu i paleniu fajki niż na hartujących ciało i ducha ćwiczeniach na mrozie. W placówce zostaje również Mary, kucharka, której syn kilka miesięcy wcześniej zginął w trakcie działań wojennych w Wietnamie.
Tytuł recenzji może być nieco mylący, ponieważ Alexander Payne nie dzieli bohaterów na mniej i bardziej interesujących - człowieczeństwo nie jest zależne od płci, rasy czy możliwości intelektualnych, więc wszyscy, którzy pozostali w kampusie na święta, są dla reżysera równie ważni. W Przesileniu zimowym zderzają się zatem trzy skrajnie różne postacie, trzy pozornie dalekie światy - młodzieńczy bunt, starcze zgorzknienie i matczyna żałoba, a łączy ich poczucie braku, nieszczęścia. Angus, którego rodzice się rozwiedli, tym razem zostaje całkiem pozostawiony samemu sobie, profesor Hunham, mający paskudny wytrzeszcz oczu i z racji mało znanej choroby cuchnący rybą, nie może uciec od ludzi i zamknąć się w swojej samotni pełnej książek, a Mary, cóż, po raz pierwszy spędzi święta ze świadomością, że nie zobaczy już nigdy swego jedynego potomka.
W kontekście Przesilenia zimowego nie sposób nie przywołać najciekawszych filmów ostatnich miesięcy - Oppenheimera czy Czasu krwawego księżyca, bo Payne gra w tej samej lidze, co Nolan czy Scorsese, choć jego strategie reżyserskie są, rzec można, skrajnie różne. Tam, gdzie Nolan szuka w swoich bohaterach wielkości, gdzie za pomocą środków filmowych próbuje podbijać nowe terytoria, tam, gdzie Scorsese szuka ważkich tematów i podkręca dramaturgię do granic, tam Payne robi kilka kroków w tył. Wraca do muzyki z lat siedemdziesiątych, do rozwiązań technicznych sprzed kilku dekad, nawet do aktorstwa kojarzącego się właśnie z tamtym okresem. W swoich bohaterach nie szuka wielkości, lecz banału - skrywanych uczuć i pragnień, empatii, szczerości, woli wprowadzenia maleńkich życiowych zmian.
Jeśli gdzieś Payne się trochę gubi, to co najwyżej na początku, gdzie częste refleksyjne utwory i spowolniona narracja nie działają tak dobrze jak później, kiedy czas na kontemplację staje się już wielce pożądany. Jednak wspomniane ludzkie banały odnajduje w swoich bohaterach z łatwością i naturalnością, samemu nie popadając w banał artystyczny - wie, kiedy uderzyć w poważny ton, a kiedy zagrać komediową nutę, ma też niezwykły talent do błyskotliwych zakończeń. Przesilenie zimowe to kino empatyczne, czułe, ludzkie, z wspaniałymi kreacjami aktorskimi. Podczas tegorocznego rozdania Oscarów będę trzymał kciuki za Paula Giamattiego wcielającego się w profesora Hunhama, chociaż Da'Vine Joy Randolph i debiutujący Dominic Sessa wypadają równie wspaniale.
Adam Horowski
- Przesilenie zimowe
- reż. Alexander Payne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024