"Macierzyństwo dopełnia kobietę", "Pokochasz jak urodzisz", "Nie ma większego szczęścia niż bycie rodzicem"... - Nie, macierzyństwo to miażdżąca odpowiedzialność - zaprzecza ustami Olivii Colman Leda, główna bohaterka Córki, profesor komparatystyki przed pięćdziesiątką, która spędza samotne wakacje na greckiej wyspie. Jest kobietą powściągliwą, nieco skrytą, a przy tym dość ekscentryczną. Bardzo szybko nawiązuje jednak przyjaźń ze starszym od siebie Lyle'm, który opiekuje się willami wynajmowanymi w miasteczku, oraz Niną (niejako młodszą wersją siebie) - kobietą spędzającą wakacje z małą córeczką i wielką, opresyjną rodziną równie opresyjnego męża. W tej iście sielskiej scenerii wydarzą się rzeczy zgoła niesielskie, bolesne i niewygodne. Dla obu kobiet, które wkrótce przekonają się jak wiele je łączy.
Colman w roli głównej zachwyciła absolutnie wszystkich krytyków, którzy od czasu przedpremiery tworzą peany na cześć jej talentu i popisu aktorskiego. Słusznie. Jednak nie mniejsze uznanie należy się również Jessie Buckley, która - będąc Ledą sprzed lat, u progu naukowej kariery - znakomicie potrafiła połączyć przeszłość głównej bohaterki z jej teraźniejszością. To właśnie ona snując retrospektywną nić za którą podąża widz, a która pozwala mu lepiej zrozumieć obecne wybory Ledy, jej zachowanie, tok myślenia, wreszcie - stan psychiczny, który daleki jest od kojarzącego się zazwyczaj z wakacyjnym tłem dobrostanem.
Im obu znakomicie partneruje na ekranie Dakota Johnson, która już dawno (na szczęście!) pozbyła się łatki "tej od Greya" udowadniając, że wcielając się w rolę potrafi znacznie więcej niż kusząco przygryzać dolną wargę. Jako młoda matka, której córka zabiera całą życiową przestrzeń, hipnotyzuje i wzbudza litość jednocześnie. Jej Nina jest pełna sprzeczności, jednocześnie czuła i zimna, ciepła i antypatyczna, harda i zagubiona. Jest jakaś, a to najlepszy komplement dla tego typu złożonej kreacji. Wreszcie Ed Harris jako Lyle, który jako jedyny męski bohater Córki zdaje się rozumieć sportretowane kobiety, ich punkt widzenia i jednocześnie ich brak punktu zaczepienia.
Na seans Córki, można zdecydować się z wielu pojedynczych powodów: trzy nominacje do Oscara, gwiazdorska obsada, debiut reżyserski Maggie Gyllenhaal, przepiękna muzyka i malownicze, poetyckie kadry, fabuła oparta o powieść wielkiej Eleny Ferrante... Żaden z nich nie jest tak dobry jak ten, że ten film powinni zobaczyć absolutnie wszyscy - i ci, którzy dzieci już mają), i - zwłaszcza - ci, którzy ich nie mają (ale być może planują mieć).
Podobno Ferrante wyraziła zgodę na ekranizację swojej powieści tylko pod warunkiem, że reżyserowaniem zajmie się kobieta. Doskonale rozumiem dlaczego i zrozumie to każdy, kto Córkę zobaczy. Kobieca perspektywa jest wartością nie do zastąpienia w tej historii, która przecież dotyczy właśnie jej. Tylko i wyłącznie. Mężczyźni, których przecież w Córce nie brakuje, są tylko tłem, żyją obok głównych bohaterek, ale nie rozumieją ich wewnętrznego dramatu. Ich desperackie (najczęściej nieme) wołanie o pomoc, dylematy moralne, wreszcie - przytłaczające brzemię macierzyństwa, które dla nich wcale nie okazało się tym, czym miało być według od zawsze zachęcających, a ostatecznie niespełnionych obietnic, przez lata pozostają bez odpowiedzi. W końcu żałowanie decyzji o poczęciu dziecka, brak instynktu macierzyńskiego, czy - ostateczny krok na tej drodze - porzucenie rodziny przez kobietę, to jedno z większych tabu naszych czasów. Jedno z większych, choć mężczyźni robią to cały czas! Maggie Gyllenhaal świetnie wyczuwa niuanse odróżniające duchowy świat obu płci, w pełni oddając swoim debiutanckim dziełem hołd wszystkim kobietom, które mogą utożsamiać się z Niną (teraz) i Ledą (teraz, bądź w niedalekiej przyszłości). Jestem przekonana, że jest ich wiele.
Anna Solak
- Córka
- reż. Maggie Gyllenhaal
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022