(Nie)ludzki pan

Majątek kościoła na przestrzeni wieków trudno oszacować. Badania, jeśli są, to w dużej mierze pisane przez księży, przez księży recenzowane, a następnie wydawane w kościelnych wydawnictwach. Co więcej - temat ten przez dekady był obszarem działania propagandy PRL-u. Rozdrobnienie kościoła - na tysiące niezależnych beneficjów - w epoce przedrozbiorowej nie pozwalało na ewidencjonowanie zasobów materialnych duchowieństwa. Na szczęście prowadzone od dziesięcioleci próby rekonstrukcji mapy Polski Zygmunta Augusta II (wraz ze stosunkami własności) pozwalają nam oszacować, że około 13% miast i wsi należało w tym czasie do kościoła. Czyli więcej niż do króla. I choć w Rzeczpospolitej w tym czasie istniało zaledwie 17 biskupstw, rekordowo mało w skali europejskiej, świadczyło to nie o słabości stanu, lecz koncentracji olbrzymich zasobów materialnych i władzy w rękach nielicznych potężnych ordynariuszy. Duchowieństwo w I Rzeczypospolitej było nie tylko bajońsko bogate, ale i niezmiernie wpływowe.
Najdokładniejszym potwierdzeniem zależności króla od duchowieństwa był urząd prymasa - "pierwszego po królu nie tylko rytualnie, ale też w polskim ustroju". Gdy ten wchodził na obrady senatu, król musiał mu czapkować, a senatorowie wstawać. Prymas był prezesem senatu, mógł w szczególnych sytuacjach zwoływać sejm, a nawet legalnie obalić monarchę, jeśli ten nie wywiązywał się z artykułów henrykowskich.
Nie tylko prymas jednak miał bardzo silny wpływ na funkcjonowanie państwa. Możemy przeczytać, że wielu biskupów nieustannie pozostawało w otoczeniu władcy, a ponadto obowiązywała nienaruszalna zasada, zgodnie z którą jeden z najważniejszych urzędów ministerialnych musiał zawsze być obsadzany przez któregoś z duchownych. Duchowni uczestniczyli w obradach rady królewskiej, a także należeli do Trybunału Koronnego - najwyższego organu władzy sądowniczej. Co więcej, mieli monopol na edukację (nawet Akademia Zamojska, pierwsza świecka uczelnia, wymagała aprobaty papieskiej) i kulturę - starali się trzymać w garści drukarnie, a za pomocą aparatu cenzury kneblować niewygodne umysły. Połączywszy w głowie moc sprawczą kleru oraz jego zorientowanie na umacnianie swojej pozycji, możemy dojść do wniosku, że kler, być może na równi ze szlachtą, przyczynił się do stagnacji politycznej Polski i jej osłabienia ekonomicznego, co znacząco ułatwiło zadanie czyhającym za rogiem zaborcom.
Janicki skrupulatnie opisuje bogactwo księży i biskupów, ich oddziaływanie na instytucje państwowe, pisze o ich częściowej niezależności od Watykanu i ukazuje skomplikowaną strukturę hierarchiczną nowożytnego episkopatu ze wszystkimi kuriami i kapitułami; biskupami, prałatami i kanonikami, ale też "duchowym proletariatem, czyli plebanach i wikariuszach. Pisze o życiu duchowym i fizycznym kapłanów, ich edukacji czy cenniku sakramentów. Tytuł wskazuje nam jednak na inny bardzo ważny temat publikacji - relacje kleru i ludu. Janicki zdecydowanie rozprawia się z mitem dobrego pana, a przynajmniej lepszego od świeckiego.
Historyk tak pisze o systemie pańszczyźnianym, która rozciągał się również na beneficja kościelne: "System pańszczyźniany w swojej rozwiniętej formie wymagał, po prostu bezwzględnie wymagał, nie tylko wyzysku, ale i przymusu. Chłopom kazano harować na folwarku znacznie dłużej niż na własnym polu, niemal dzień w dzień, po kilkanaście godzin na dobę [...] nieraz wieśniacy nie mieli wyjścia i własne pola odrabiali nocą".
Autor wylicza, że chłopi w beneficjach należących do kleru musieli pracować na kościół nawet do 280 dni rocznie. Do tego dochodzą ochoczo zlecane prace dodatkowe, z których nie można lub nie wypada się wymigiwać. No i oczywiście szereg podatków (nawet "kwitowe", czyli podatek od zbierania podatków) z dziesięciną na czele. Podobnie jak u panów świeckich - nieposłuszeństwo karane było surowo karane. Mowa nie tylko o karach chłosty, ale też tak oryginalnych represjach jak "fantowanie". Janickie pisze np., że chłopu, który nie mógł wywiązać się ze swoich zobowiązań, zabierano krowę, którą miano mu oddać dopiero wtedy, gdy rozliczy się panem. Żeby było ciekawiej - chłop miał płacić za każdy dzień zakwaterowania zwierzęcia w oborze.
Wszystko to sprawia, że badacz nie jest w stanie rozstrzygnąć, gdzie nowożytni chłopi mieli gorzej - u pana duchownego czy pana świeckiego. Warto jednak podkreślić, że kler miał w arsenale broń o wiele groźniejszą od buta, bicza, a nawet krowiego aresztu - wieczyste potępienie. Księża całkowicie kontrolowali życie duchowe poddanych. Mogli z pozycji autorytetu wpajać chłopom, że praca dla kościoła to uczynek miły Bogu, lenistwo natomiast - straszliwy grzech. Mogli choćby, podkreśla Janicki, "grozić najgorszymi karami boskimi za... niestaranne dojenie krów".
Nowa książka Janickiego dopełnia obraz systemowego wyzysku maluczkich w I Rzeczypospolitej. Skojarzenia tej trylogii z tamtą "Trylogią" dość przewrotne, ale nie tak znowu abstrakcyjne. Oczywiście wszyscy doskonale wiemy, że kler od stuleci ma się w naszym kraju dobrze, ale Janicki szczegóło tłumaczy, dlaczego aż tak dobrze. Na fali zwrotu ludowego i rozliczeń z polską szlachecką otrzymujemy kolejną książkę starającą się oddać głos (metaforycznie) tym, których przez całe wieki o posiadanie takowego nawet nie podejrzewano. Przy tym warto zaznaczyć, że tym razem mowa o dziele autora niezaangażowanego politycznie - Janicki odżegnuje się od komentowania współczesności, nie czyni wyraźnych aluzji. Treść jego książki jednak mówi sama za siebie i pewnym jest, że najbardziej zatwardziałym konserwatystom może to być nie w smak.
Jacek Adamiec
- Kamil Janicki, "Dziesięcina"
- Wydawnictwo Poznańskie
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również

Arena technologii i emocji

W ogrodzie kultur

Zmarł prof. Zbigniew Pilarczyk
