Kiedy skazany za podpalenie Amador Coro wychodzi z więzienia, nikt na niego nie czeka. Powraca do rodzinnego domu w galicyjskiej wiosce, ale matka nie wydaje się zachwycona. Mężczyzna nie ma też łatwo u pozostałych mieszkańców - może nie doświadcza jawnej wrogości, ale staje się ofiarą kpin, docinków i lokalnego ostracyzmu. Jedyną pozytywnie nastawioną do niego osobą jest tutejsza lekarka weterynarii. Pozbawiony możliwości odkupienia win czy nawet złożenia wyjaśnień Amador stara się mimo wszystko wieść normalne życie. Pewnego dnia jednak znów będzie musiał stawić czoła szalejącemu żywiołowi i jego konsekwencjom.
To, co rzuca się w oczy w Sile ognia, to wątek wkraczania do znanego porządku elementu obcości - w scenie otwarcia do lasu wjeżdża buldożer, łamiąc wiekowe drzewa; sprowadzone z Australii eukaliptusy są tak ekspansywne, że prowadzą do obumarcia otaczającej je roślinności; kilku mężczyzn remontuje stare chaty, by przyciągnąć turystów, a Amador zadaje pytanie: "co dobrego może to przynieść?". Jednak również on sam jest obcym na własnej ziemi - jako podpalacz stanowi zagrożenie dla tutejszej przyrody, ale i okolicznych mieszkańców. Jednocześnie zarówno ci ostatni, jak i my, widzowie, za sprawą oszczędnej, wręcz ascetycznej gry aktorskiej Amadora Ariasa możemy tylko snuć domysły, czy główny bohater w głębi duszy jest niereformowalnym piromanem, czy też człowiekiem ciężko doświadczonym przez życie, który w jakiś sposób został niegdyś zmuszony przez okoliczności do popełnienia przestępstwa.
Rozwiązanie tej zagadki nie jest dla Olivera Laxe'a najważniejsze, reżyser skupia się bowiem na portretowaniu przyrody, przy okazji zastanawiając się nad przyczynami zła w człowieku, którego imię brzmi destrukcja. Chętnie wracając bowiem do korzeni, paradoksalnie twórca wydaje się dostrzegać źródło niektórych występków właśnie w przeszłości, w otoczeniu, które odmawiało bądź odmawia miejsca danej jednostce - wszak kiedy matka Amadora mówi o australijskich drzewach, że "krzywdzą, bo są krzywdzone", to nie mamy wątpliwości, o kim tak naprawdę mowa.
Szukając dalszych metafor, można też odnaleźć w dziele Laxe'a ukryty komentarz do współczesnej, niewesołej sytuacji, w której znalazł się świat przyrody, ale z niechęcią przyjmuję taką uniwersalizację przedstawionej historii, jakiekolwiek dodatkowe uogólnianie nie służy bowiem i tak zagadkowemu na wielu poziomach filmowi. Siła ognia to bowiem slow cinema ze wszystkimi tego określenia konsekwencjami - mamy tu długie, statyczne ujęcia, prostych, a zarazem enigmatycznych bohaterów, gros niedopowiedzeń i zaproszenie do czystej kinofilskiej kontemplacji. Nie zgadza się tylko długość filmu, przez co nawet zakiełkowała w mojej głowie myśl, że to doskonały tytuł dla tych, którzy z tego rodzajem kina mieli dotychczas niewiele do czynienia, a zawsze chcieli spróbować - rzadko bowiem trafia się obraz spod znaku slow cinema, który zamyka się w niespełna dziewięćdziesięciu minutach.
Adam Horowski
- Siła ognia
- reż. Oliver Laxe
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020