Człowiek z żelaza

Stolarz, obdarzony naturalną charyzmą, trybun walczący o robotnicze prawa oraz nieformalny przywódca Poznańskiego Czerwca 1956. 40 lat temu odszedł Stanisław Matyja.

. - grafika artykułu
fot. J. Kołodziejski, ze zbiorów cyryl.poznan.pl

Czerwiec 1956 narodził się z bezsilności. Bezsilności tysięcy ludzi doprowadzonych przez "ludową władzę" do ostateczności. 28 czerwca 1956 roku w niezwykle widowiskowy sposób odważyli się oni powiedzieć: "dość!". Skomplikowany społeczno-polityczny układ współrzędnych sprawił, że do wielkiego politycznego tąpnięcia doszło w pozornie statecznym Poznaniu. Upodleni, spauperyzowani, zastraszani i pozbawieni podstawowych praw robotnicy Grodu Przemysława wyszli wówczas na ulice swojego miasta, inicjując pierwszy w powojennych dziejach Polski masowy i antysystemowy bunt.

"Poznań", utopiony przez komunistyczne władze we krwi, przez kilkadziesiąt kolejnych lat pozostawał tematem zakazanym. Powód takiego stanu rzeczy był jasny, ta rewolta nie tylko obnażała prawdziwe oblicze sytemu narzuconego Polsce siłą po II wojnie światowej, ale również podważała jego robotniczą legitymizację do sprawowania władzy. Orwellowska ewaporacja - wymazanie z historii, której ofiarą padł Poznański Czerwiec 1956, sprawiła jednocześnie, że dla jego najważniejszych bohaterów przez całe dekady PRL nie było miejsca w przestrzeni publicznej. Taki los spotkał m.in. Stanisława Matyję, charyzmatycznego stolarza z Fabryki W-3 Zakładów Metalowych im. Józefa Stalina (ZISPO; przed rokiem 1949 i po 1956 - Zakłady Hipolita Cegielskiego), który w dobie Czerwca 1956 zupełnie oddolnie wyrósł na niekwestionowanego robotniczego lidera.

Przyszły czerwcowy trybun przyszedł na świat 9 kwietnia 1928 roku we Wrześni w rodzinie Stefana i Marii z domu Zapłata. Dzieciństwo młodego Stanisława oraz pierwszy etap edukacji w szkole powszechnej przerwał wybuch II wojny światowej, która pozostawiła w jego życiorysie trwały ślad. Jego rodzice, ulegając najpewniej szantażowi, zdecydowali się na podpisanie Volkslisty, co po jakimś czasie poskutkowało przymusowym "powołaniem" kilkunastoletniego Stanisława w niemieckie kamasze. Otwarte pozostaje pytanie, czy w przypadku jego rocznika był to Volkssturm, czyli formacja o charakterze pospolitego ruszenia, Reichsarbeitsdienst (Służba Pracy Rzeszy), czy też Wehrmacht, jak chcieli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa próbujący zbierać na niego tzw. haki. Tak czy inaczej krótko po zakończeniu wojny Stanisław Matyja osiadł w Poznaniu, gdzie w 1949 roku ukończył z powodzeniem Szkołę Rzemiosł Budowlanych. Dwa lata później rozpoczął pracę w ZISPO jako "stolarz wyuczony", podtrzymując tym samym rodzinną tradycję pracy w drewnie. W Ceglorzu, mimo młodego wieku, dość szybko dał się poznać jako odważny i bezkompromisowy rzecznik robotniczych interesów. W 1956 roku był już tutaj powszechnie rozpoznawalnym i szanowanym przez kolegów "walczakiem", który nie bał się wchodzić w bezpośrednie i ostre spory z dyrekcją oraz Komitetem Zakładowym PZPR. To właśnie on w czasie pierwszej "powszechnej, gniewnej i żądającej" masówki, która odbyła się na terenie Fabryki W-3 w marcu 1956 roku, miał odwagę zepchnąć dyrektora ZISPO Józefa Trzcionkę z podwyższenia, na którym ten stał, próbując bezskutecznie zapanować nad rozgrzanymi nastrojami. W zamian Matyja "ostro w imieniu załogi" przedstawił najważniejsze robotnicze postulaty i wnioski. Po latach wspominał: "Powiedziałem, że tylko on jako dyrektor jest władny je załatwić i albo jest dyrektorem, albo pajacem na gumie (tak mu powiedziałem)".

Czas pokazał, że dyrektorowi Trzcionce zdecydowanie bliżej było do tej drugiej opcji. Brak porozumienia z załogą Ceglorza, do czego swoją drogą rękę przyłożyła również "Warszawa", sprawił, że robotnikom pozostało już tylko jedno narzędzie nacisku - strajk powszechny. Stanisław Matyja, jadąc wczesnym rankiem 28 czerwca 1956 roku do pracy, doskonale wiedział, że "decyzja już zapadła". W szkicu "Działaliśmy jawnie i głośno", spisanym po blisko 25 latach, tak zapamiętał ów historyczny dzień: "Gdy się rozbierałem w szatni, przybiegli do mnie koledzy, wołając, że na przesuwnicy już czekają na mnie ludzie. [...] Kiedy wchodziłem do hali, usłyszałem wielkie »hurra« i cała masa ludzi ruszyła drugą bramą w stronę W-4, gdzie ludzie jakby czekali na nas. Dołączali inni. Pochód skierował się koło W-2 w stronę głównej bramy". Tak rozpoczęła się uliczna "protestacja", która przeszła do historii jako Poznański Czerwiec 1956. Jej nieformalny przywódca przeszedł wraz ze swoimi kolegami całą czerwcową marszrutę obejmującą m.in. ZNTK, zajezdnię tramwajową przy Gajowej, Poznańskie Zakłady Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej, Rynek Jeżycki, ul. Dąbrowskiego, pl. Wolności, by osiągnąć ul. Czerwonej Armii (ob. ul. Święty Marcin) i tzw. pl. Stalina (ob. pl. Adama Mickiewicza). To właśnie tutaj, w bezpośrednim sąsiedztwie gmachów KW PZPR (ob. Collegium Martineum UAM) oraz tzw. Nowego Ratusza (ob. CK Zamek), oczekiwano rozmów z przedstawicielami władz. Do tych nigdy jednak nie doszło. Warszawa z "kontrrewolucją" rozmawiać nie chciała, recepty na jej wygaszenie szukając w "podciągnięciu do Poznania oddziałów KBW i wojska". Mniej więcej w tym samym czasie Stanisław Matyja skonstatował: "Uznałem, że moja rola jako delegata i w pewnym sensie przywódcy tego tłumu skończyła się".

Przyszli po niego w nocy z 29 na 30 czerwca 1956 roku. Niekończące się przesłuchania połączone z brutalnym "badaniem" podejrzanego trwały przez kolejne dwa tygodnie. Ów paskudny czas wspominał później bez zbędnych upiększeń: "Byłem obolały. Nie miałem na sobie wolnego, zdrowego miejsca". Z więzienia przy Młyńskiej wyszedł ostatecznie 13 lipca 1956 w wyniku olbrzymiej presji wywieranej przez załogę Ceglorza, która zagroziła nawet ponownym ulicznym strajkiem. Kolejnych sześć tygodni Matyja spędził w szpitalu, do pracy w Cegielskim wrócił dopiero w październiku 1956 roku. Nie na długo. Komunistyczne władze nigdy mu Czerwca nie zapomniały. Świadczy o tym m.in. zakulisowa operacja, w wyniku której w marcu 1958 roku doprowadzono do jego zwolnienia z HCP. Zepchnięty przez "robotniczą" partię na margines społecznej pamięci i permanentnie inwigilowany przez SB, dziejowej sprawiedliwości doczekał dopiero w czasach karnawału Solidarności, od której otrzymał honorowe członkostwo oraz zaszczyt współuczestnictwa w odsłonięciu pomnika "męki, walki i zwycięstwa". Tak 28 czerwca 1981 roku w swoim przemówieniu nazwał Poznańskie Krzyże na pl. A. Mickiewicza. Utraconego w fabrycznej malarni oraz w kazamatach przy ul. Kochanowskiego zdrowia nigdy już nie odzyskał. Stanisław Matyja zmarł 20 grudnia 1985 roku, spoczywa na poznańskim Miłostowie.

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025