Przed własną metryką
Ma dwadzieścia lat, siedem płyt na koncie, trzy nominacje do Grammy i wrażenie, że wciąż jest "na początku". Kiedy Wynton Marsalis - dla wielu strażnik kanonu - zaprosił go w 2013 roku na galę Jazz at Lincoln Center, wyglądało to na typowy "moment inicjacyjny", tj. starszy mistrz udziela audiencji młodemu. Różnica polegała na tym, że Joey Alexander nie był sympatyczną ciekawostką. Od pierwszych taktów było jasne, że nie chodzi o dziecięcą biegłość czy zaskakującą pamięć do akordów, ale o świadomość formy, jakiej nie powinien mieć ktoś w takim wieku. Mając jedenaście lat Joey wydaje debiutancki album "My Favourite Things" (2015). Interpretacje "Giant Steps" Johna Coltrane'a czy "Lush Life" Billy'ego Strayhorna nie są na nim "wykonaniami dziecka, jak na dziecko imponującymi", ale poważnym głosem w trwającej od dekad rozmowie o tym, jak w ogóle można grać te utwory. Akademia zareagowała szybko - nominacja do Grammy w kategorii Best Jazz Instrumental Album, a na jazzowych listach "Billboardu" pierwsze miejsca nie tylko dla "My Favourite Things", ale i dla następującego po nim "Countdown" (2016).
W tamtym okresie jazzowe media prowadziły łatwą narrację pod hasłem "cudowne dziecko z Bali, które podbija nowojorską scenę", ale w tle działy się rzeczy ważniejsze. Joey trafia na orbitę Wayne'a Shortera, Esperanzy Spalding, Larry'ego Grenadiera, Kendricka Scotta, Chrisa Pottera. Gra dla Baracka Obamy w Białym Domu, występuje dla Billa Clintona na gali Arthur Ashe Learning Center, pojawia się na scenach Grand Ole Opry, Apollo Theatre, Carnegie Hall. Występuje na festiwalach i w klubach, gdzie w normalnej kolejności kariery pianista zwykle trafia bliżej czterdziestki niż dwudziestki. W jego muzyce zaczyna być słyszalne, że ten tryb życia ma swoją cenę. Płyty "Eclipse" (2018) i "Warna" (2020) pokazują jego oszałamiający rozwój techniczny i coraz dojrzalsze rozumienie post-bopu. Uderza zwłaszcza to, jak pianista porusza się po rejestrach - dolne tony nie są u niego jedynie podparciem, lecz pełnoprawnym uczestnikiem narracji, a fraza - choć zakorzeniona w Ellingtonie, Monku, Evansie - coraz częściej wymyka się prostym porównaniom.
"Continuance" (2023) to formalnie siódma płyta w dyskografii Joeya Alexandra, ale pierwsza naprawdę "dorosła". Alexander nie musiał już na niej udowadniać, że potrafi "podźwignąć" standardy. Od debiutu pokazywał, że to potrafi, a teraz bardziej interesowało go to, co można z tą zdobytą wolnością zrobić. W zasadzie to płyta kontynuująca drogę rozpoczętą na wydanym rok wcześniej "Origin", gdzie po raz pierwszy całość repertuaru stanowiły jego własne kompozycje, jednak jeszcze bardziej zajmująca w treści. "Blue" otwiera ją natychmiastowym, zwartym, bluesującym pulsem. Staccatowy motyw pianina i sekcja rytmiczna - Kris Funn na basie, John Davis na perkusji - ustawiają przestrzeń do dialogu z trąbką Theo Crockera.
"Hear Me Now" zmienia fakturę - pojawia się melotron, który dokłada do pianina strunowe brzmienia, jakby Joey budował małą orkiestrę wewnątrz trio. Całość nie zamienia się jednak w "mini big-band", raczej w kameralny ansambl. W interpretacji "I Can't Make You Love Me" Bonnie Raitt - jednej z dwóch nieautorskich kompozycji na płycie, obok hymnu "Great Is Thy Faithfulness" - widać inną stronę Alexandra. Żadnych fajerwerków, tylko konsekwentne zagęszczanie i rozrzedzanie harmonicznego tła, jakby Joey testował, ile można jeszcze zabrać, by nie rozwalić emocjonalnej konstrukcji utworu. "Aliceanna" to z kolei najbliższa klasycznej balladzie jazzowej kompozycja autorska - z wyraźnym lirycznym rdzeniem, ale pozbawiona ckliwości.
W wywiadach Alexander mówi wprost: w dążeniu do bycia lepszym improwizatorem i kompozytorem stara się "kłaść na stół tylko świeże, kreatywne pomysły - zarówno melodycznie, jak i harmonicznie". Co ważne, nie ogranicza inspiracji do jazzu. Obok Morricone, Burta Bacharacha czy Bonnie Raitt pojawia się John Mayer - postać z innego świata, na którą wielu jazzowych ortodoksów krzywiłoby się z automatu. Joey nie widzi w tym problemu - słucha muzyków z różnych gatunków jak rzemieślnik, który obserwuje inne pracownie, szukając rozwiązań, które można przenieść na własny grunt. A przy tym wszystkim zawsze pisze własną opowieść, która idzie unikalnym tempem - czasem zatrzymuje się na jednym akordzie dłużej niż wypada, czasem w ogóle rezygnuje z popisu, żeby zostawić przestrzeń na ciszę między dźwiękami. Jak z pewnością okaże się w Blue Note, takie myślenie o muzyce to często najlepsze połączenie.
Sebastian Gabryel
- Joey Alexander
- 11.05, g. 129
- Blue Note
- bilety: 149-199 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również
Odsłonięto tablicę upamiętniającą Andrzeja Sikorskiego
Perpetuum zła
Współbycie w kuratorstwie