Kultura w Poznaniu

Aktualności

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Legendy gun fu

W pierwszej scenie Johna Wicka 4 tytułowy bohater w ramach treningu uderza okrwawioną pięścią w obwiązaną sznurami dechę, przygotowując się na to, co nieuchronnie nastąpi. Huk uderzeń przypomina odgłosy wystrzałów z broni palnej w filmach Sergia Leone - jest wyolbrzymiony, nienaturalnie głośny, przerysowany do granic.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

To przestylizowanie zasygnalizowane w pierwszych sekundach filmu jest doskonałym zwiastunem tego, z czym będziemy mieli do czynienia w ciągu najbliższych trzech godzin ekranowego czasu. Lepszym niż szczątkowa fabularna ekspozycja, bowiem Wick wkracza w czwartą część cyklu niejako poślizgiem i bez zbędnych ceregieli - oto bohater wciąż ukrywa się przed potężną Radą, chcąc rozprawić się z wszystkimi jej członkami, by ostatecznie zyskać wolność. Ci jednak dali całkowicie wolną rękę markizowi de Gramont (znakomity Bill Skarsgård), który zamierza nie tylko zlikwidować Wicka, ale i zniszczyć jego legendę. By osiągnąć cel, stawia na nogi cały ogromny świat płatnych zabójców. Czy ktoś jeszcze pamięta, że historia zaczęła się od zabicia ukochanego psa należącego do Johna?

Marginalizacja fabuły jest zaledwie jednym z elementów sprawiających, że film Chada Stahelskiego przypomina komputerową strzelankę. Innym z pewnością jest to, że kładący się pokotem, opętańczo traktowani headshotami przez Wicka zabójcy to zaledwie pozbawiona twarzy - choć imponująco liczna - przeszkoda, z którą należy się uporać, by skonfrontować się z głównym bossem, czyli markizem de Gramont. By do niego dojść, należy przetrwać trzy jatki. Pierwsza - w Osace - jest dość monotonna i nużąca, choć wprowadza dwóch ciekawych bohaterów pobocznych: Caine'a (znany z Ip Mana Donnie Yen), niewidomego zabójcę, zapewne zapożyczonego z legendy o niewidomym wędrowcu Zatoichim - postaci znanej z japońskiej literatury i kina, a także pana Nikt, doskonałego, choć nikomu nieznanego do tej pory tropiciela z wiernym psem u boku, również ścigającego Wicka (swoją drogą dzięki niemu psi wątek zostaje satysfakcjonująco domknięty).

Druga jatka ma miejsce w Berlinie i jest oparta na świetnym, acz ostatecznie zmarnowanym realizacyjnie pomyśle (walka odbywa się w otoczeniu tańczących na imprezie ludzi), a pomniejszym bossem do pokonania okazuje się nie kto inny, jak Scott Adkins w zadziwiająco karykaturalnym przebraniu. Jednak trwający około godziny paryski finał to już crème de la crème opowieści - akcja na ulicach stolicy Francji, a potem również w jednym z budynków, gdzie kamera obserwuje walczących niejako z lotu ptaka (znów kłania się estetyka gry komputerowej), to już budząca uznanie realizacyjna perfekcja.

I jest to w pewnym sensie zdumiewające, bowiem choreografie praktycznie obywają się bez CGI - Keanu Reeves zbliża się już do sześćdziesiątki, nieraz widać, że jego ciosy są stosunkowo wolne i sygnalizowane, a mimo to z impetem dołączył on do panteonu największych twardzieli Hollywoodu. Zresztą Reeves - aktor, który pod względem warsztatu aktorskiego nigdy nie należał do ścisłego topu - używając przez cały film zaledwie pojedynczych słów bądź krótkich zdań, niczym Arnold Schwarzenegger w Terminatorze 2, tworzy postać ikoniczną. I doczekała się ona za sprawą czwartej części cyklu godnego finału, choć droga do niego nie obyła się bez kilku nużących sekwencji i fabularnych przestojów.

Adam Horowski

  • John Wick 4
  • reż. Chad Stahelski

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023