Zaczynali w 1987 roku, wtedy jeszcze jako Amon, grając po tanich klubach florydzkiej Tampy. Kiedy większość nie mogła odważyć się na coś więcej niż pentagram w klapie dżinsowej kurtki, załoga Glena Bentona - gniewnego wokalisty i basisty z charakterystycznym złowrogim błyskiem w oku - miała ochotę na znacznie więcej. Swoim ekstremalnym, w pełni satanistycznym metalem, w krótkim czasie przykuła uwagę Roadrunner Records. To było dla nich jak chwycenie diabła za nogi. Kiedy w 1990 roku załoga, wtedy już przemianowana na Deicide, zasiliła katalog tej legendarnej wytwórni swoim debiutem, było jasne, że na scenie death metalu właśnie wyrosła nowa potęga. O Deicide mówiło się niemal w samych superlatywach, a krążek sprzedawał się jak ciepłe bułeczki, zostając zapamiętanym jako jedna z najlepszych metalowych płyt wszech czasów. Ma w sobie energię zła, której naprawdę trudno nie ulec, a którą wyrażają riffy przypominające walec, piekielny pomruk Bentona i opętańczy rytm perkusji.
Kiedy w 1992 roku panowie wydali Legion, mieli już status death metalowej megagwiazdy, równie często pojawiając się jako gwiazda wieczoru na największych festiwalach, co na okładkach branżowych magazynów. Był to czas, w którym każdemu długowłosemu Deicide niemal wyskakiwał z lodówki. Na ten efekt wpływ miały też głośne kontrowersje, które szybko stały się prawdziwą specjalnością zespołu, a o których wciąż grzmiały duże stacje telewizyjne z BBC na czele. Z wypalonym na czole odwróconym krzyżem Benton rzeczywiście prezentował się jako uosobienie czystego zła, tym bardziej, że na koncertach zdarzało mu się rzucać w tłum torbami pełnymi zwierzęcych organów, krzycząc o swojej nienawiści do Boga ile w płucach miał sił. Światowe trasy stały się dla Deicide codziennością, tym samym protesty przed ich koncertami odbywały się dosłownie na całym świecie.
Przeszkadzali wielu - chrześcijańskim grupom, obrońcom praw zwierząt (mimo zapewnień managementu, że szczątki zwierząt wykorzystywane na scenie zespół brał od zaprzyjaźnionego rzeźnika) i większości konserwatystów, którzy z przerażeniem obserwowali ekspansję "najbardziej demoralizującej kapeli na świecie". Na jednym z koncertów w Chile, lokalne władze kościelne bez skutku próbowały powstrzymać wystąpienie zespołu. Kiedy kolejny występ Deicide został odwołany, jego promotorzy na złość chilijskiemu Kościołowi wywiesili plakaty Deicide z obrazkiem Jezusa z dziurą po kuli w czole. Wtedy Benton w jednym z wywiadów stwierdził, że ma "duchowe powiązanie z Lucyferem", który podpowiada mu "co ma mówić i o czym pisać".
W 1995 roku kariera Deicide wydawała się jeszcze bardziej przyspieszać. Once Upon The Cross zbierało świetne recenzje, a afera związana z pierwszą wersją okładki przedstawiającej rozszarpane zwłoki Jezusa tylko podsycała zainteresowanie mediów. Był to już moment, w którym zespół miał w kolekcji dziesiątki anonimów z pogróżkami, a niektóre koncerty musiały zostać odwołane z uwagi na ryzyko bombowego zamachu. Do końca 2000 roku kapela miała sprzedanych już ponad milion egzemplarzy swoich płyt, w czym pomógł również sukces Serpents Of The Light (1997) i Insineratehymn (2000). Od tamtej pory Deicide wydali jeszcze siedem płyt, z czego do najważniejszych należą Scars Of The Crucifix (2004) i In The Minds Of Evil (2013), po raz kolejny przypieczętowując pozycję kapeli na scenie death metalu. Jeśli chcecie poczuć, czym tak naprawdę jest jego istota, to koncertu w B17 po prostu nie możecie odpuścić!
Sebastian Gabryel
- Deicide
- 8.08, g. 20
- B17
- bilety: 149 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023