"Zakon braterstwa" - tak nazywałaś Teatr Ósmego Dnia...
...bo nie mieliśmy nic poza tą wspólnotą. I prawdę mówiąc, nie wiem, jak by to było, gdybyśmy nie wierzyli w ideę grupy. Kilka razy przecież mogliśmy się rozpaść, chociażby wtedy, kiedy znaleźliśmy się na emigracji. Nasz przykład jest dowodem na to, że trzeba budować więzi, związki przyjacielskie, bo tylko one mają szansę przetrwać dłużej niż jakiekolwiek inne.
Nadal wierzysz też w moc sprawczą teatru?
Jeślibym w to nie wierzyła, nie miałabym siły do działania. To nie był zawód, tylko realizowanie przekonania, że coś mogę. Z historii mojego życia wynika, że miałam rację. Bo tak długo pchaliśmy tę ścianę, aż upadła. Jasne, że na to złożyło się o wiele więcej niż teatr, ale byliśmy faktyczną częścią oporu, który potem zrodził Solidarność i przekształcił się w potężny ruch społeczny.
Wtedy uważałaś, że teatr musi być "bombą", którą się podkłada, by zacząć rewolucję.
I wciąż jestem przekonana, że teatr musi chociaż próbować robić te "bomby". Myśmy od tego nigdy nie odstąpili. Zawsze dotykaliśmy "żywych ran", często dość profetycznie. Tak, nadal w to wierzę. Ale oczywiście nigdy nie było też tak, że jedno przedstawienie mogło coś zmienić, mogło jednak wiele odsłonić.
Czy rzeczywistość jest w stanie Cię jeszcze zaskoczyć?
Nie tracę nadziei. Nie wszystko można przewidzieć. Upadku muru berlińskiego nie przewidzieliśmy. Sondaże, czy nawet ogląd rzeczywistości w galeriach handlowych, nie dają pełnego obrazu tego, co ludzie myślą naprawdę. W socjalizmie, za Edwarda Gierka, też tak było: wielu myślało, że nic się nie zmieni... Dziś o tyle jestem spokojniejsza, że moje dzieci wyjechały.
Dokąd?
Julia do Norwegii, a Piotrek do Barcelony, na studia doktoranckie. Pewnie nie wrócą. A ja czuję się dzięki temu bezpieczna. Bo przeżyłam, co przeżyłam, ale też i dużo czytałam, na przykład o Rosji sowieckiej, i w związku z tym zawsze byłam zgięta strachem, żeby przeszłość nie powróciła w kolejnych pokoleniach. Każdy ma jedno życie i ma prawo poznać świat, a nie...
Kiedyś uważałaś, że wybór takiej drogi jak Twoja oznacza życie wyłącznie dla idei.
Tak, to prawda. Nie chciałam mieć dzieci.
Ale nastąpiła zmiana u Was wszystkich: w pewnym momencie pojawili się partnerzy życiowi, dzieci i okazało się, że można dalej tworzyć teatr równie zaangażowany.
Chyba bardzo się zmieniłam. Ale to normalne, życie ma swoje etapy. Jak się jest młodym - i chyba tak być powinno - jest się zero-jedynkowym. I na pewno jest tak - oczywiście w systemach opresyjnych politycznie - że zakładanie rodziny, posiadanie dzieci jest niebezpieczne, bo może to stać się narzędziem władzy: dopadną nie ciebie, tylko twoją rodzinę. Wtedy o to chodziło. Trzeba było być samemu, żeby się nie bać.
Nie czujesz się już zmęczona tym ciągłym nasłuchiwaniem rzeczywistości?
Jestem zmęczona, tak.
Stąd coraz częstsze wyjazdy do Chorwacji?
Chorwacja jest tak piękna, że nawet i bez tego chciałabym pewnie tam często przebywać, nie była jednak następstwem mojego znużenia światem, pojawiła się dużo wcześniej - pierwszy raz znaleźliśmy się w Borje, kiedy tam jeszcze wojna dymiła...
Co dziś Ci daje?
Dystans i zachwyt nad światem.
A jak już nasycisz się jego urodą, to...?
...czytam kryminały. Kiedyś Chandlera, teraz - czarną powieść skandynawską. Ale i wielką literaturę. Chętnie do niej wracam. Ciągle uważam, że Biesy Dostojewskiego, zwłaszcza w nowym tłumaczeniu, nie mają konkurencji, ale czytam też dzienniki i różne świadectwa. To mnie zawsze bardziej interesowało niż literatura jako taka.
Wróćmy do Poznania - miasta, które zawsze było trudnym partnerem do rozmów o sztuce.
Specyficzne miasto, to prawda, ale trzeba pamiętać, że ono nie miało elit, bo je stanowili Niemcy, którzy wyjechali, a te niby-elity to było ziemiaństwo, które z kolei nie mieszkało w Poznaniu. I to chyba pokutuje. Myślę, że stąd ta różnica między Poznaniem a Warszawą czy Krakowem. My to takie miasto klasy średniej, rzemieślniczo-przedsiębiorczej.
To czym Was przyciągało?
Kiedyś, lata temu, Leszek Długosz powiedział, że w Krakowie nasz teatr nie byłby możliwy, bo tam w życiu artystycznym wszystko się rozdrabnia... Życie na marginesie kultury stwarzało nam rodzaj azylu, byliśmy z daleka od "kawiarnianych sądów", jakie odbywają się w Krakowie. I to pomagało.
Ale Poznań nadmiernie Was nie rozpieszczał.
I bardzo dobrze. Inaczej być nie powinno. Dzisiaj patrzę na to inaczej, bo niewielu ludziom naprawdę się udało zachować taką wolność, jaką my mamy, i dostawać do tego jeszcze pieniądze za to, co robimy. Nasze pensje nie są wielkie, ale jednak je mamy, co jest dzisiaj jakąś sytuacją wyjątkową - myślę teraz o naszym środowisku, na przykład o Akademii Ruchu, która została na lodzie. Nam się udało. Uważam, że mamy - tak, wywalczoną ciężko! - bardzo komfortową sytuację. Nigdy nie musiałam niczego robić wbrew sobie.
A co by było, gdybyś jako 19-letnia dziewczyna na swej drodze nie spotkała Ósemek?
Zastanawiałam się przede wszystkim nad tym, co by było, gdyby żył mój ojciec, bo pewnie wybuchłaby między nami jakaś wojna, tak sobie wyobrażam - oczekiwałby zapewne, że skończę prawo, przejmę kancelarię... A gdybym nie spotkała teatru? Wiesz, ja tego teatru szukałam. To nie był przypadek. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że dla takich ludzi jak ja nie było miejsca w tamtych latach.
Szukałaś z potrzeby grania czy bycia we wspólnocie?
To drugie. Nigdy nie chciałam grać. To było najtrudniejsze w tej historii. Gdyby nie metoda Grotowskiego, nie zostałabym aktorką. Dlatego też później nie przyjmowałam propozycji od innych - np. głównej roli w Pokocie Agnieszki Holland. Umiem być tylko tu... Ale powiem ci coś jeszcze, bo ludzie mogą pomyśleć, że ja tak tylko czytam książki... Mało kto zdaje sobie sprawę, że ten teatr to ciężka, fizyczna praca. Zrobiliśmy kilka wielkich przedstawień plenerowych, które razem - dosłownie - także budowaliśmy. Nauczyłam się operować kluczem nr 19, montowałam różne rury, dźwigałam ciężary, mam za sobą ileś tysięcy nocy, często dotkliwie zimnych... Dziś reumatyzm bardzo mi obrzydza życie. Ból jest zawsze ze mną. Tak, teatr to nie tylko pięknoduchostwo. No, ale to sobie wybraliśmy.
rozmawiała Anna Kochnowicz-Kann
*Ewa Wójciak - ur. w 1951 r. w Poznaniu, od 48 lat aktorka Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu, w latach 2000-2014 jego dyrektor; działaczka opozycyjna w czasach PRL.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018