Porozmawiajmy o miłości...
O czym?
Ciągle powtarzasz, że kochasz to i tamto, więc o miłości...
W życiu nie za bardzo mi wychodziła.
Z miłością do teatru było lepiej?
To ciekawe, chyba nigdy nie miałem złej recenzji, może więc...? Prawdą jest, że nie wyobrażam sobie siebie gdzie indziej, choć - oczywiście - żadnej pracy się nie boję i mógłbym - bo ja wiem? - być na przykład elektrykiem, coś naprawiać... Wiesz, ja bardzo się przywiązuję. Wyobraź sobie, że całe życie spędziłem w tej garderobie, numer trzynaście, przy oknie. I nawet siedzę ciągle na tym samym krześle. Kiedyś się rozsypało, chcieli mi dać inne, ale się nie zgodziłem, skleiłem je i służy mi dalej.
Czy to dobrze być w jednym miejscu 48 lat?
Na pewno nie. Teatr to praca zbiorowa. Tu każdy kolega cię inspiruje. Zwłaszcza nowy. Także nowi reżyserzy. A ja spotykam ciągle ten sam zespół, rotacja jest bardzo mała. Znamy się trochę za dobrze.
To dlaczego nie zmieniłeś adresu?
No bo - tak, jak ci powiedziałem - bardzo przywiązuję się do miejsca i do różnych innych rzeczy: do domu, do komórki, która już ledwo się trzyma i psuje, ale ciągle ją bardzo lubię i wiem, że jest moja. A poza tym ogromny wpływ na to miała moja ułomność: jąkanie.
Wygląda na to, że przesądziła o wielu sprawach w Twoim życiu. W każdym wywiadzie o tym mówisz...
Może ja się usprawiedliwiam w ten sposób? Jest takim moim alibi, kiedy mówię, że przez nią się nie ruszałem?
Tak to wygląda, niestety...
Ale z drugiej strony, rzeczywiście zawsze się bałem, że jak pójdę gdzie indziej, to wszyscy natychmiast zauważą ten mój feler.
Nie przeszkodził Ci jednak pojawić się w niejednym filmie, czyli wymówką był w określonych sytuacjach.
Ba, ale ilu ról odmówiłem!
Pytanie, czy z powodu jąkania, czy z powodu Izabelli Cywińskiej, która wciąż powtarzała, że film nie jest ważny, skoro w Poznaniu tworzycie teatr?
Prawda, ale to jest inna sprawa. Ja skorzystałem z tego, że ona tak mówiła, bo było mi to na rękę. Odmówiłem dużej roli po Trzeciej części nocy Andrzeja Żuławskiego właśnie dlatego, że mieliśmy robić wielki teatr. A potem dołożyłem to jąkanie, że odkryją je, i wszystko zagrało: mogłem z czystym sumieniem zostać na miejscu. Ty pewnie nie wiesz, że ja jestem bardzo nieśmiały. Obcy ludzie mnie peszą. I tam ta Warszawa, patrzą, że tu jakiś z prowincji przyjechał, ja malutki się robię, jąkam się bardziej... Nie, dziękuję, zostałem na swoim. Tu nie muszę się nikomu przedstawiać.
No właśnie: Cywińska - ukochany reżyser...
Zawsze dzwonię do niej w święta. Teraz też tak zrobiłem. A ona mówi, że właśnie wspominała mnie z Januszem Michałowskim, swoim mężem, i nagle słyszę: "mogłeś zrobić taką wielką karierę, gdyby tylko ktoś ci w tym pomógł!". Smutno mi się zrobiło. Bo przecież po Poznaniu tworzyła dalej spektakle, nakręciła kilka filmów, mnie jednak nie wzięła do nich. Chociażby do Bożej podszewki... W tym zawodzie bardzo trudno się przebić. Trzeba mieć zawziętość w sobie, której ja nigdy nie miałem. Nigdy o nic nie zabiegałem. I trochę się dziwię, kiedy teraz odzywają się czasami z Warszawy i proponują mi role w serialach - w Na dobre i na złe czy w Rodzince.pl.
Historia z Na srebrnym globie chyba miała decydujące znaczenie dla Twoich późniejszych decyzji. Produkcję przerwano, Żuławski wyjechał, nagle przestałeś być jego aktorem. Wszystko rozsypało się jak domek z kart. Został Teatr Nowy.
Masz rację. Ale dziś, kiedy o tym myślę, to wiem, że i bez tego splotu przypadków wybrałbym teatr, nie film. Bo on jest najważniejszy. Wiesz, jakie zdarzenie sprawiło mi największą przyjemność? Kiedyś spotkałem niedaleko swojego domu pijanego człowieka, menela, podszedł do mnie i powiedział, że pamięta mnie ze spektaklu sprzed wielu lat. Był w teatrze i zapamiętał! I właśnie tego zawsze chciałem: żeby mnie pamiętano ze sceny. Bo to znaczy, że dobrze wypełniałem swoje zadania, że to moje granie było coś warte, coś w kimś poruszyłem albo zwyczajnie się spodobałem. Nie ma nic piękniejszego niż usłyszeć: "Pamiętam pana z tamtej roli". Albo: "Myśmy się kochały w Grudzińskim"... Wiesz, że miałem swego czasu własny fanklub? Panie nosiły białe jedwabne szaliki z wyhaftowaną maską teatralną i z moim nazwiskiem. To właśnie dał mi teatr.
Teatr chciał dać Ci więcej: Jerzy Grzegorzewski proponował, byś przyszedł do Teatru Narodowego.
A ja mu ciągle mówiłem, że w następnym sezonie. Potem Grzegorzewski umarł. Spokojnie zostałem na miejscu.
Poznań to też Twoja miłość.
Trochę przez mamę. Ona stąd pochodziła i wróciła tu pod koniec życia. Przed wojną mieszkała w domu przy Alejach Marcinkowskiego. Babcia prowadziła Dom Mody przy placu Wolności. Moja mama miała go przejąć. Studiowała ekonomię, skończyła historię sztuki na Sorbonie. A potem wybuchła wojna, wyszła za mąż za mojego ojca, ale nigdy nie zapomniała swojej pierwszej miłości, narzeczonego, który - jak mówiła - "się puścił", barona Reinhardta. Spotkała się z nim przed śmiercią.
Pomysł z Poznaniem popierał też Twój mistrz, Jan Świderski.
W swoim czasie pracował tu przez trzy sezony i Poznań zachwalał. Ale widzisz, wszystko planowane było inaczej: miałem tu trochę pograć i wrócić do Warszawy, do Ateneum, gdzie był Świder. Chciał, abym został jego asystentem. No i znowu nie zdążyłem. Umarł. Poznań był mi widać pisany.
Mówili o Tobie "Świderek"...
Bo na początku go naśladowałem, to normalne, ale szybko przestali. Od Świderskiego uczyłem się rzemiosła. To nie tyle było naśladownictwo, ile podobne myślenie o teatrze, nawet jeśli kilka jego gestów zostało we mnie. Mam własną osobowość i nigdy jej nie zgubiłem.
Robisz różne rzeczy: grasz w teatrze, w filmie, występujesz na estradzie, czasami zbierasz pieniądze na cele charytatywne, nigdy jednak nie śpiewałeś.
Bo widzisz... w piosence, jak wyleci ci z głowy tekst, to zostaje "la-la-la", a w prozie możesz dodać różne zdania i wybrniesz. Nie śpiewam ze strachu, że coś zapomnę.
rozmawiała Anna Kochnowicz-Kann
*Michał Grudziński ur. 8.02.1944 r. w Warszawie, aktor Teatru Nowego w Poznaniu od 48 lat. Zagrał ponad 100 ról teatralnych i ponad 30 filmowych. W 2006 r. odznaczony Srebrnym Medalem "Gloria Artis".
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018