Ta książka musi niepokoić - zakładam, że po to powstała. Obrazów tego, co robimy z żywnością w Polsce, jest w niej chwilami aż nadto. Jeśli można - jak w znakomitym filmie Wielkie żarcie - paść z przejedzenia, to czytając Na marne też można trafić na jedzeniowe manowce, tyle że obrócone wobec tych filmowych o 180 stopni.
Jest w Na marne i opowieść o freeganach, którzy jedzą to, co wybiorą ze śmietników, a co wciąż (zwłaszcza pod sklepami) świetnie nadaje się do jedzenia. Jest i opowieść o słynnym na całą Polskę piekarzu z Legnicy, który nie zapłacił podatku od chleba darowanego biednym, co swego czasu bulwersowało każdego, kto usłyszał tę historię. Marta Sapała zagląda do piekarza dziś i sprawdza, co u niego słychać. Jest też o bezdomnych i o tym, gdzie i jak oni znajdują swój chleb powszedni. Jest o tych, którzy z resztek czy odpadków dla tych bezdomnych gotują.
Ale to wciąż nie koniec jedzeniowych obrazów, jakie serwuje nam autorka. Bo jest też o tym, jak głupio marnujemy jedzenie w okolicach świąt Bożego Narodzenia. I tak co roku, i znów, i jeszcze... "a, zrobię teraz mniej", a guzik prawda, bo znów zostaje... Marta Sapała pokazuje nam również, jak bardzo przekarmiamy ptaki resztkami ludzkiego jedzenia i jak okrutnie krzywdzimy przez to zwierzęta. Ciekawy jest obraz zagranicznych kucharzy-celebrytów, którzy - cóż, taki teraz czas - pokazują się już nie jako znakomici szefowie kuchni, lecz ci, którzy także gotują dla bezdomnych, prowadząc całe charytatywne programy sygnowane swoimi znakomitymi nazwiskami. I wiecie co? To smakuje! Ma taki słodko-kwaśny smak.
Z kolei smak z lekka śmieszny mają opowieści rodem ze wsi, gdzie naprawdę mało co idzie na marne. Bo jeśli obierek od warzyw nie zje któreś ze zwierząt domowych czy tych z obejścia, to te resztki trafią na kompost. Nic się nie marnuje. Nie to, co w mieście, gdzie przyszła moda na trend zero waste, więc młode gospodynie domowe odkrywają Amerykę i - o, matko! - uczą się na kursach za tysiące złotych, że do słoika po miodzie można wlać wodę i zrobić z tego lemoniadę. Wow! Panie z koła gospodyń wiejskich na Podkarpaciu, z którymi rozmawia Sapała, zaśmiewają się do łez. A ja z nimi. Bo mnie tę resztkę miodu ze słoika, zmieszaną z ciepłą wodą, nauczyła wlewać do herbaty mama. Filozofii jest w tym tyle, co kot napłakał.
Jest w końcu w Na marne i smak wzruszenia, gdy z opowieści o wojennym głodzie wynurzają się obrazy, które sama dobrze pamiętam z babcinej kuchni - tej poznańskiej, i tej wileńskiej. Szafka, w której zawsze jest na zapas kilka kilogramów mąki i cukru. Żeby nigdy nie zabrakło. Wiecie, co się dzieje z tym jedzeniem, gdy starszy człowiek na zawsze już odchodzi? Wisienką na torcie jawi się tutaj słodycz z resztek, czyli warszawska bajaderka, w Poznaniu znana bardziej jako bomba rumowa. Żaden zagadnięty zakład cukierniczy nie chce pokazać Sapale, jak też się te ciastka robi...
Na marne to babska książka. Nie, żeby mężczyźni nie mogli czy nie mieli jej przeczytać. Ale - bądźmy szczerzy - poza kucharzami celebrytami, w naszym zwykłym codziennym życiu najczęściej to kobiety kupują jedzenie, przygotowują je, poprawiają i przerabiają, wreszcie są trendsetterkami w modzie zero waste.
Marta Sapała napisała książkę całkiem ciekawą, z którą mam jednak pewien problem. Choć Na marne prześwietla losy naszego jedzenia i tego wszystkiego, co nierzadko lekkomyślnie, wyrzucamy, mimo że moglibyśmy zjeść lub jeszcze podzielić się z innymi, to jest dla mnie książką słabszą od wcześniejszego Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków. Słabszą przede wszystkim koncepcyjnie i konstrukcyjnie. W Mniej dostaliśmy od autorki pomysł oszczędzania przez rok i niekupowania zbędnych rzeczy oraz bohaterów, którzy zdecydowali się w tym projekcie uczestniczyć. I to się czytało! Widzieliśmy, jak zmieniają się stare nawyki, a rodzą nowe. W Na marne nie ma bohatera lub też może nim być marnowane przez nas jedzenie czy sposoby na to, by jednak nie marnować. Po wielkim - nie tylko objętościowo, lecz przede wszystkim konstrukcyjnie i koncepcyjnie - Głodzie Martina Caparrosa, mało komu udałoby się ten temat lepiej... ugryźć. Bez ludzkiego bohatera niezwykle trudno poruszać takie tematy, zwłaszcza gdy chce się bohatera uczynić z przedmiotu reportażu. Odnoszę wrażenie, że Marta Sapała za wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę i jednak - minimalnie, ale jednak - potrąciła ją w czasie lotu. A czy ostatecznie przeskoczyła, czy nie - każdy może ocenić sam.
Aleksandra Przybylska
- Marta Sapała, Na marne
- Wydawnictwo Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019