Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ETHNO PORT. Dzień pełen tańca

Co prawda sobotnie wydarzenia Ethno Portu zostały zdominowane przez taniec, ale za jeden z koncertów oddałabym wszystkie hulanki festiwalu. 

. - grafika artykułu
Cedric Watson i Bijou Creole. Fot. Tomasz Nowak

Bohaterem pierwszego z pięciu sobotnich koncertów była Kapela Maliszów. To tworzony przez Jana Malisza i jego dwoje dzieci zespół, który na skrzypcach, basach i bębnie wykonuje tradycyjną muzykę z Pogórza Karpackiego i okolic, a także komponuje własne, zainspirowane tym repertuarem utwory. Z rodzinnej Męciny Małej przywieźli ze sobą do Poznania mnóstwo swoich i nieswoich mazurków i polek o wściekłych podtytułach. 

Prawdę mówiąc, przez cały koncert Maliszowie grali trochę na jedną nutę, ale była to ta dobra nuta; dokładnie ta, po którą słuchacze przyszli do Sali Wielkiej. Ojciec z synem raz po raz zamieniali się instrumentami, a młodziutka Zuzanna podbiła serca publiczności imponującym głosem i płynącym w Maliszowej krwi charyzmatycznym poczuciem ludowego rytmu.

Jeszcze zanim Kacper Malisz improwizowanymi dźwiękami swoich skrzypiec wypełnił pierwszy takt wieczoru, już pewien młodzieniec zdążył porwać jedną z dam w tany i w kilka par wirowali tuż pod sceną niemal przez cały czas. Tym mniej odważnym idealnie przypasował chodzony, poprowadzony przez środek sali w chwili wytchnienia od frenetycznych tańców. A ci, których energia nie roznosiła tak bardzo, mogli siedzieć lub leżeć, słuchać i podziwiać obracające się bez końca pary, których żywioł, kolorowe i wzorzyste (jak to u ethnoportowych bywalców) stroje oraz swoboda dawały razem wrażenie oczywistej, nierozerwalnej spójności, daleko prawdziwszej niż w wykonaniu najbardziej synchronicznego baletu świata.

Roztańczony trawnik

Szczerze mówiąc, po lubelskiej grupie Čači Vorba, która miała za zadanie rozruszać publiczność koncertem na zamkowym parkingu, spodziewałam się trochę więcej. A może raczej bardziej spontanicznych reakcji oczekiwałam od zebranej na trawie publiczności. W końcu było to zetknięcie się z cenioną za granicą muzyką zespołu, w której podkreśla się żywioł i niesłychaną energię. W sobotnie popołudnie zamiast rozpalić do żywego ognia ethnoportową trawę szalonym tańcem, poznaniacy urządzili sobie na niej piknik przy sympatycznym akompaniamencie muzyki etnicznej. Tylko niewielka grupa roztańczonych pod sceną trzymała poziom euforycznej, bałkańskiej zabawy. Tym niemniej z pewnością było to dla wielu popołudnie bardzo przyjemne, z dobrą muzyką i piękną pogodą.

Głodni tańca powetowali sobie kolejnym otwartym koncertem na trawie - występem amerykańskiego artysty Cedrika Watsona. Wspólnie z kolektywem Bijou Creole łączy on tradycje zniewolonych ludów Afryki z dawnymi dźwiękami Luizjany. Ich muzyka przypomina nieco kolaż - w pełnym radości występie zespołu można było doszukać się także elementów rock'n'rolla, country, reggae, a nawet czegoś z klimatu bawarskiego Oktoberfest. Licznie zgromadzona przed zamkiem publiczność świetnie się przy tym bawiła i - roztańczona - nie chciała wypuścić artystów ze sceny aż do pierwszych kropli deszczu.

Barwy bardziej liryczne

Ross Daly pochodzi z Irlandii, ale w poszukiwaniu muzyki zjeździł już chyba cały świat, a w swoim życiu widział zapewne setki najróżniejszych instrumentów. Żaden z nich nie odpowiadał jednak w pełni jego ideałom. Gdy więc ostatecznie osiadł na Krecie, postanowił samodzielnie taki instrument skonstruować. I tak wirtuoz liry kreteńskiej stworzył własny rodzaj liry, którego niezwykłe dźwięki wypełniły w sobotę przestrzeń zamkowego dziedzińca. 

Pomimo deszczu, albo może właśnie za sprawą szumiącej obecności żywiołu, koncert miał w sobie coś mistycznego, oczyszczającego. Oryginalną barwę smyczkowej liry spotęgował jeszcze przepiękny, szlachetny dźwięk, jakim dysponuje Ross Daly. Artyście towarzyszyli znakomici muzycy, doskonale rozumiejący i wyczuwający się we wspólnym graniu. Wśród nich szczególnie gorąco oklaskiwany Zohar Fresco - izraelski perkusista, który ma w dłoniach nawet poza momentami zderzenia z instrumentem pełne garście muzykalności. Ogromna wrażliwość pięciorga wirtuozów spotkała się na tej samej scenie, niosąc ze sobą muzykę niezwykłą, pociągającą, o niebanalnej urodzie brzmienia i zaskakującej, nieokiełznanej formie. 

Na zakończenie trzeciego dnia festiwalu o taneczne zaspokojenie publiczności zadbała grupa uKanDanZ, prezentując dawkę mocnego rocka w egzotycznym połączeniu z wokalem etiopskiego artysty, Asnake Guebreyesa. Jego afrykański zaśpiew na tle sekcji rytmicznej i saksofonu brzmiał rzeczywiście niecodziennie, ale w zderzeniu z poprzednim koncertem, który bezapelacyjnie skradł moje serce, proponowana przez uKanDanZ rozrywka okazała się dla mnie zbyt wielkim szokiem i - jak na moje ucho, które jest fanem raczej subtelniejszych gatunków - zwyczajnie za mocna. Tym niemniej ta nieszablonowa kombinacja stylów na pewno warta była uwagi, a niejednemu przysporzyła wiele nie tylko muzycznej, ale też tanecznej i przede wszystkim energetycznej satysfakcji.

Magdalena Lubocka

  • Ethno Port
  • CK Zamek
  • 13.06