Te wszystkie fakty biograficzne i daty szybko umknęły mi z głowy. Bo oto stanął przede mną pewny siebie, choć nie arogancki muzyk. Kłaniając się, trzymał gitarę przed sobą - tak jakby to ona była tu najważniejsza. I zaczął grać, a półtorej godziny muzyki minęło zdecydowanie zbyt szybko.
Pierwszy utwór, Songe Capricorne Rolanda Dyensa, urzekał melancholijnym nastrojem. Artysta w niezwykły sposób panował nad czasem muzycznym, niespiesznie delektując się każdym kolejnym zdaniem, dźwiękiem. Ciepła, ale intensywna barwa jego instrumentu, techniczna precyzja i nade wszystko tak rozczulająca muzykalność sprawiły, że w zimnym kościele zrobiło się jakby cieplej, przytulniej, jaśniej. Co innego przyniosła kompozycja Paganiniego. W Grand Sonacie Dervoed dużą wagę przyłożył do oddania formy dzieła. Dbałość o jej klarowność nie przerodziła się jednak w grę mechaniczną. Pierwsza część urzekała żywiołowością, klasyczną lekkością fraz, eleganckim, jakby salonowym stylem.
Etiudy brazylijskiego kompozytora Heitora Villa-Lobos pewnie stanowią duże wyzwanie techniczne dla wykonawców. Utrzymanie szybkiego tempa w dość motorycznym przebiegu, przy jednoczesnym prowadzeniu spokojnej melodii, uzyskanie efektu rezonansu akustycznego, duże skoki, akordy w lewej ręce - to byłoby wyzwaniem dla innych, jednak w wykonaniu Dervoeda słyszało się tylko melodię, tak spokojną, wygraną bez żadnego wysiłku, jakby wszystkie techniczne trudności były już dawno za nim. Jakby doszedł do etapu, w którym może już wyłącznie delektować się samym brzmieniem.
Jednak najbardziej w wykonaniu Dervoeda pokochałam suitę The Prince's Toys Nikity Koshkina. To w niej mogłam docenić niezrównaną wrażliwość na barwę dźwięku tego gitarzysty. Tytuł utworu nie jest przypadkowy. Koshkin wymyślił postać księcia, którego zabawki ożywają i bawią się nim w podobny sposób, w jaki on bawił się nimi. W 5-częściowym utworze rola gitary wychodzi poza tradycyjnie pojmowaną, stając się chwilami instrumentem perkusyjnym, naśladując brzmienia afrykańskie, indyjskie, przemarsz żołnierzy czy ucieczkę koni. Zdaje się, że gitara w rękach Dervoeda stała się także zabawką, z którą artysta może zrobić dosłownie wszystko. Po gromkich oklaskach i bisie artysta kolejny raz kłaniał się, trzymając gitarę przed sobą. Może jednak to ona bawiła się nim? Bo że Dervoed jest księciem swojego instrumentu - wiedziałam od pierwszego utworu.
Aleksandra Bliźniuk
- Akademia Gitary: Artyom Dervoed
- Klasztor oo. Karmelitów
- 18.08