Wszystko, począwszy od prowadzenia koncertów, po dobór utworów i wykonawców w programie, było o wiele lepiej zorganizowane niż w poprzednich edycjach festiwalu. Dużym walorem była także książka programowa, która zawierała kluczowe informacje o wykonawcach, kompozytorach, a przede wszystkim o utworach. Merytoryczne opisy prezentowanych dzieł, przygotowane przez Ewę Schreiber i Weronikę Nowak, okazały się nieocenioną pomocą przy wsłuchiwaniu się w kolejne utwory.
Symfonia na ponad sto perkusji
Największym powodzeniem cieszyły się dwa wydarzenia w Auli UAM - koncert inauguracyjny oraz prawykonań. Wypełnione duże sale koncertowe to niecodzienny widok na festiwalach prezentujących tak niszową muzykę.
Pierwszy koncert festiwalu uświetnił jubileusz pracy artystycznej profesora Mariana Rapczewskiego i w całości poświęcony był muzyce perkusyjnej. Wykonawcy, którzy szczególnie świetnie wypadli tego dnia, to Piotr Rakowski i Bartłomiej Miler. Rakowski w utworze "Dove Sonnet" otworzył przed słuchaczami ogromny potencjał brzmieniowy wibrafonu. Doskonała technika wykonawcy, ale przede wszystkim umiejętność tworzenia zachwycająco różnorodnych barw sprawiły, że moja uwaga nie rozproszyła się nawet na sekundę podczas tego niełatwego w odbiorze utworu. Miler zaprezentował się jako bardzo wszechstronny artysta. Wirtuozeria w utworze "Merlin" zapierała dech w piersi, jednak to wykonanie "Le Corps a Corps" zapadło najbardziej w pamięć. I w mojej prywatnej klasyfikacji wykonań tej edycji Wiosny zajmuje jedno z najwyższych miejsc.
Finał koncertu, na który wszyscy z niecierpliwością czekali, nie zawiódł oczekiwań. Prawykonanie utworu Marty Ptaszyńskiej "Symphony for 104 percussionists" wprawiało w zachwyt. Uroczym gestem było obsadzenie tego utworu wykonawcami, wśród których znaleźli się wszyscy dotychczasowi absolwenci profesora Rapczewskiego. Dzieło to, mimo ogromnej obsady wykonawczej zaskakiwało lekkością brzmienia. Bardzo delikatna, czasem wręcz ażurowa faktura utworu sprzyjała skupieniu się na poszczególnych dźwiękach i efektach brzmieniowych rozmieszczonej z trzech stron sali orkiestry. Trudno nie wspomnieć o doskonałym prowadzeniu wydarzenia przez Zbigniewa Grochala - już wiem, czyj głos mógłby zachęcić największych sceptyków do poznania muzyki najnowszej.
Z kolei koncert prawykonań nieco mnie rozczarował. Utwór "Geodes" Moniki Kędziory minął bez większych wrażeń. Logiczna forma przebiegu niestety nie obroniła utworu, bowiem rozwiązania dźwiękowe były bardzo przewidywalne i szablonowe. Trudno również było zachwycić się utworem Krzysztofa Meyera. "Symfonia wiary i nadziei" wykorzystała uniwersalne dla kultury europejskiej przesłanie płynące z Psalmów Dawida. Szkoda tylko, że trudno było ocenić dzieło, ponieważ sporo popsuł zespół wykonawców, w szczególności Chór Filharmonii im. K. Szymanowskiego w Krakowie. Pomijając poziom wykonawstwa, podczas słuchania "Symfonii" stale miałam odczucie, że "gdzieś już to słyszałam". Utwór ten raczej nie był przesadnie odkrywczy, co wcale nie byłoby wadą, gdyby nie fakt, że był przewidywalny od pierwszego do ostatniego dźwięku.
Dźwięki w pustym domu
Koncert irlandzkiego zespołu Quiet Music Ensemble był najspokojniejszym przystankiem podczas festiwalu. Główną ideą muzyków jest oderwanie się od chaosu dźwięków współczesnego świata i zasłuchanie w ciszę. Większość prezentowanych przez nich utworów była więc delikatna, czasem dosłownie na granicy słyszalności i skłaniała do kontemplacji i dojrzałego, pogłębionego słuchania. Chyba najbardziej do gustu przypadł mi utwór angielskiego kompozytora Davida Toopa "Night leaves breathing", w którym muzyka miała oddawać dźwięki pustego domu. Po raz pierwszy nie przeszkadzało mi wiercenie się osób na widowni - skrzypienie krzeseł świetnie wtopiło się w warstwę muzyczną utworu. Koncert ten był lekcją subtelności i wrażliwości na dźwięk.
Innym wydarzeniem, na które szłam z wielką ciekawością, był występ szwajcarskiego zespołu KONTRA-Trio. Możliwości instrumentów dętych oraz niskie, kontrabasowe brzmienia mogą stanowić pole do popisu dla współczesnych kompozytorów. Niestety w tym wypadku słowa Witolda Lutosławskiego, że złe wykonanie muzyki współczesnej jest zawsze winą kompozytora, okazały się prawdą. Muzykom KONTRA-Trio trudno cokolwiek zarzucić prócz mało urozmaiconego gustu. Prezentowany przez nich program był jednolity i nieprzystępny dla odbiorcy.
Elektroakustyczne nowinki
Twórczość elektroniczna jest ważną i wciąż prężnie rozwijającą się gałęzią muzyki współczesnej. Dzisiejszy kompozytor ma szansę korzystać z wszelkich zdobyczy technicznych, dlatego też z wielką ciekawością zasłuchuję się w utworach nieinstrumentalnych. "Muzyka z prądem" odbyła się już po raz 29, tym razem pod tytułem "Od Kolberga po live coding". Wspólnym mianownikiem pierwszych siedmiu utworów była muzyka ludowa. W założeniu mieliśmy wysłuchać wielowymiarowego spektrum inspiracji folkiem, jednakże żaden z utworów nie okazał się porywający. Co więcej, wydaje się, że ciekawiej do tematu podeszli kompozytorzy z Chin, którzy nie siląc się na intelektualne rozważania nad formą czy charakterystycznymi rytmami polskiej muzyki ludowej, w bardziej syntetyczny sposób dotknęli jej ducha.
Interesująca była druga część koncertu, a szczególnie utwór "PoznańCode" Scotta Wilsona. Pierwszy raz miałam okazję usłyszeć utwór w technice live coding, która w skrócie polega na tworzeniu muzyki z użyciem algorytmów komputerowych. Nie był to utwór o dużych walorach brzmieniowych, jednakże samo oglądanie "improwizacji" przy użyciu komputera było niezapomnianym przeżyciem. Na koniec koncertu zaprezentowany został prototypowy instrument elektroniczny Monooctone, którego konstruktorem jest Jarek Kordaczuk. Wolałabym, by Kordaczuk nie grał całego utworu, a raczej opowiedział o instrumencie. Zaprezentowany przez niego utwór muzyczny raczej spowodował ból uszu niż radość.
45. Poznańska Wiosna Muzyczna była bardzo ciekawym wydarzeniem. Mimo kilku mniej udanych koncertów większość była, jeśli nie świetna, to na pewno ciekawa. Muzyka najnowsza to zawsze loteria, na której prawie nigdy nie wiadomo, co dokładnie usłyszymy, czy nam się to spodoba, czy też nie. Ja uwielbiam tę niepewność i dreszcz ciekawości. Warto dać szansę sztuce najnowszej, może akurat znajdziemy w niej coś dla nas niepowtarzalnego. W końcu to wiosną rodzi się nowe!
Aleksandra Bliźniuk
- 45. Festiwal Muzyki Współczesnej "Poznańska Wiosna Muzyczna"
- 14-21.03