Gombrowicz mniej znany

We wrześniu w Teatrze Nowym odbędą się dwie premiery. O jednej z nich - "Rejs. Historia" - opowiada reżyser Radosław Stępień.

Mężczyzna w długich włosach patrzy w obiektyw. - grafika artykułu
Radoslaw Stepień, fot. archiwum prywatne

Wracasz do Teatru Nowego po pięciu latach. Wtedy wziąłeś na warsztat niełatwą "Matkę" Witkacego, teraz zdecydowałeś się na Gombrowicza. Po jakie jego teksty sięgnąłeś i dlaczego?

Na scenariusz, który nazwaliśmy "Rejs. Historia", składają się te mniej znane teksty Gombrowicza - jego bazą jest niedokończony dramat "Historia", uzupełniony epizodami "Wspomnień polskich", "Trans-Atlantyku", opowiadań z "Bakakaju" i "Dziennika". Używamy też wypowiedzi prasowych autora i pracujemy na fragmentach "Ferdydurke", jednak sięgnąłem do jej fragmentów z prasy, z końca lat 30., a nie do książkowej wersji. Dzięki temu to, co otrzymujemy jako produkt finalny, jest kompozycją typu "Bootlegs and B-sides" (nieoficjalne lub dodatkowe nagrania - przyp. red.), prezentującą tę mniej znaną, niekanoniczną twarz pisarza.

Żona Gombrowicza długo nie pozwalała na druk jakichkolwiek jego dzieł, ale na scenie "królował". Na przełomie lat 70. i 80. pojawili się reżyserzy "mówiący Gombrowiczem, myślący Gombrowiczem i interpretujący Gombrowiczem wszystko, co brali na warsztat". Ale okazało się, że to nie jest jednak klucz, który pasuje do wszystkich drzwi... Dziś Gombrowicz "spoważniał", raczej nie szokuje. Mówi się o kolejnym pokoleniu jego fanów. Co Ciebie w nim urzeka, co Cię drażni?

Ja nie wiem, jak to było w latach 70. i 80. Dzieła, które ukształtowały moje myślenie o Gombrowiczu w teatrze, czyli "Trans-Atlantyk" Mikołaja Grabowskiego oraz "Ślub" i "Błądzenie" Jarockiego, widziałem tylko na nagraniu. Urodziłem się w 1993 roku, a świadomy obiór kultury (w tym teatru) zaczął się dla mnie w liceum, czyli mniej więcej od roku 2010. Przez te 15 lat nie zobaczyłem żadnego spektaklu "gombrowiczowskiego", który na poważnie zmierzyłby się z widzeniem świata, jakie proponuje (czy może raczej: jakim kusi) ten autor, a jest to iście piekielny, niemal nieludzki system. Tę piekielność Gombrowicza świetnie zdiagnozował Miłosz w "Ziemi Ulro", na pewno widzi ją Grabowski, na pewno namierzał ją Jarocki, ale nie wiem, czy ktokolwiek z mojego (czy nawet wcześniejszego) pokolenia umie dziś używać tej metody patrzenia na rzeczywistość. Ja sam jeszcze kilka lat temu usilnie próbowałem diagnozować moje środowisko za pomocą narzędzi, w jakie Gombrowicz zaopatruje swoich uważnych czytelników. Stałem się przez to niemal mizantropem. Niemal przestałem móc patrzeć na ludzi, bo wszędzie widziałem tylko grę form. To chyba jest właśnie to "spoważnienie". Dziś, kiedy najpopularniejszy polski film dla młodzieży nosi tytuł "Pieprzyć Mickiewicza", ciężar czytania Gombrowicza przenosi się z ciągłego cytowania lekcji polskiego z "Ferdydurke" o tym, jak "Juliusz Słowacki wielkim poetą był", na to, co było jego właściwym tematem - międzyludzki kościół i międzyludzką otchłań. Gombrowicz nie szokuje, bo nic dziś nie szokuje, ale on przewidział to, że nadejdzie czas, kiedy nic już nie będzie szokujące, i w tym (między innymi) tkwi dla mnie jego wielkość.

O czym są teksty, które wybrałeś?

To są teksty wybrane w sposób raczej użytkowy, mają mi posłużyć do opowiedzenia konkretnej historii - o ucieczce Gombrowicza z Europy w przededniu II wojny światowej i jego powrocie na kontynent, który zmienił się nie do poznania. Teksty opowiadają o bardzo różnych rzeczach - do opowiedzenia o podróży z Gdyni do Buenos Aires użyłem np. fragmentów "Zdarzenia na brygu Banbury", bo potrzebowałem historyjki dziejącej się na morzu. Jednak wybór ten pociągnął za sobą konsekwencje formalne (a nawet filozoficzne), które trzeba było rozwiązać, uzupełniając adaptację fragmentów opowiadania materiałami ze "Wspomnień polskich" czy "Dziennika". Moim celem było złożyć ze zdań autora dramat, którego nigdy nie napisał, ale mógłby napisać. Starałem się przyswoić jako własne jego poczucie humoru, jego sposób konstruowania dialogów i budowania napięcia dramatycznego, kontrapunktowania poważnych sytuacji egzystencjalnym absurdem...

Kim są bohaterowie? Trudno było ich zrozumieć? Poczuć to, co oni czuli?

Bohater Gombrowicza jest tak naprawdę tylko jeden - on sam. I nie da się go zrozumieć. Ale można się mu przyglądać i za pomocą tego, co się zaobserwuje, można próbować zrozumieć samego siebie. Taką grę proponowałbym widzowi.

Uważasz, że Gombrowicz dziś wciąż jest aktualny, czy raczej właśnie będziesz to sprawdzał? Czy to są teksty/historie/sytuacje/motywy, w których zobaczy siebie dzisiejszy widz?

Nie wiem, czy Gombrowicz jest aktualny. "Aktualność" to w ogóle kiepska kategoria. Czy Homer jest aktualny? Z jednej strony nie, bo opowiada o jakichś bogach i herosach, a z drugiej tak, bo jego tematami są wojna i tułaczka. Aktualne jest to, co jest uniwersalne, i odwrotnie - uniwersalne jest to, co zawsze jest aktualne. Mogę powiedzieć potencjalnemu widzowi: "Zobacz nasz spektakl, bo opowiada o człowieku, który uciekł przed wojną, i o konsekwencjach tej ucieczki, a sam wiesz dobrze, jeśli oglądasz telewizję, że taka sama wojna może wybuchnąć już za chwilę", ale mogę powiedzieć też: "Zobacz nasz spektakl, bo te problemy z rodziną i społeczeństwem, jakie ma nasz bohater, masz ty, miał twój ojciec i będzie miał twój syn, jeśli tylko będzie na tyle inteligentny, by myśleć o świecie trochę bardziej krytycznie".

Witkacego traktowałeś jak wyzwanie, podobnie Gombrowicza? Czego najbardziej się obawiasz, kiedy sięgasz po pozycje tak wielkiego kalibru?

Nie obawiam się już raczej niczego. Pracuję nad spektaklem, który ma być przestrzenią dialogu. Jeśli komuś nie będzie się podobał, będę z nim rozmawiał tak samo chętnie jak z kimś, komu przypadł do gustu, może nawet chętniej. "Wielki kaliber" to jest coś, co Gombrowicz sam wyśmiewał, staram się patrzeć na niego jak na człowieka, który miał do przekazania innym konkretne rzeczy, a nie jak na pomnik na piedestale. Jasne, że wystawianie jego tekstów (tym bardziej we własnej adaptacji) to wyzwanie. Ale każda praca nad spektaklem to wyzwanie. Jeśli jest inaczej, to można sobie w ogóle darować robienie teatru, zająć się pracą w copywritingu.

Czy widz/widzka musi się jakoś przygotować do odbioru spektaklu? Pytam, bo to obiektywnie trudny tekst.

Nie wierzę w teatr, który tworzy się pod konkretną tezę czy oczekiwania. Moim obowiązkiem, jako reżysera, jest dostarczyć dzieło, które każdy może zrozumieć. Oczywiście odbiór historyka czy specjalisty od literatury modernizmu będzie się różnił od tego, co wyczyta z niego tzw. "zwykły człowiek". Im lepiej ktoś zna tragiczną historię XX wieku, tym więcej nawiązań dostrzeże na scenie, a jeśli ktoś lubuje się w twórczości Gombrowicza, zauważy rozliczne gry, jakie podejmujemy z jego twórczością. Jednak w teatrze staram się opowiadać przede wszystkim o uczuciach: o lęku przed dziejową katastrofą, o poczuciu winy za pozostawienie rodziny, o niechęci do krytyków i lizusów... To na różnych etapach życia odczuwa chyba każdy człowiek żyjący świadomie w naszych coraz ciekawszych latach 20. Jeśli więc jest coś, czego oczekiwałbym od widza mojego spektaklu, to byłaby to chęć towarzyszenia bohaterowi w namyśle nad sobą, zarówno tym "prywatnym" sobą, jak i "sobą" pochwyconym przez dziejową zawieruchę.

Rozmawiała Monika Nawrocka-Leśnik

  • "Rejs. Historia"
  • reż. Radosław Stępień
  • Teatr Nowy
  • premiera: 27.09, g. 19

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025

Zobacz także: