Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Nie jestem jednorodna

- Trochę piosenek usłyszeliśmy, zaśpiewaliśmy, wyprodukowaliśmy. Pojawiło się też na świecie mnóstwo muzyki z innych kręgów, innych trendów. Niektóre są okropne, to fakt, ale inne są świetne - i do nich należy sięgać, bo w muzyce trzeba mieszać - mówi Małgorzata Ostrowska, która wydała właśnie nową płytę "Legenda".

Kobieta w krótkiej blond fryzurze częściowo zasłania twarz dłońmi w rękawiczkach. Uśmiecha się tajemniczo. Jest ubrana na czerwono, czerwone jest też tło zdjęcia. - grafika artykułu
Fot. RockHouse

Tytuł Twojej najnowszej płyty prowokuje do tego żeby zapytać czy czujesz się legendą -  chociaż tytułowa piosenka oczywiście nie o tym mówi.

Mało tego - kiedy pisałam jej tekst, nawet nie nosiła tego tytułu. Zresztą z tytułami mam zawsze największy problem, więc to był menedżerski pomysł Maćka Durczaka i chwała mu za to. Chcę czy nie chcę, ludzie tak o mnie mówią. Nie wiem czy tak bardzo kocham akurat określenie "legenda", bo mi to tak jakoś na wyrost brzmi...

Absolutnie nie. Myślałem, że nie odpowiada Ci "legenda" jako określenie kogoś, kto już osiągnął szczyty i niejako wchodzi w fazę schyłkową twórczości.

To także, oczywiście. Ale, koniec końców, cieszę się, że tak mnie nazywają.

"Legenda" to świetna i bardzo piękna płyta.

A jaka ona ładna graficznie, prawda? Pewnie nie widziałeś jeszcze wersji analogowej. Uważam, że warto jej się przyjrzeć.

Czy odczuwasz radość z tego, że winyl wrócił do łask publiczności?

Bardzo się z tego cieszę. Już nie mówię o niuansach brzmieniowych. Odnoszę się tu przede wszystkim do grafiki i tego, jak efektowna może być okładka. To jest produkt właściwy.

Te elementy tracimy w epoce wszechobecnego streamingu.

Ale nie mamy na to wpływu. Możemy, co najwyżej, starać się nie zatracić tego, co uważamy za ważne, pozytywne.

Ostatnie dwie Twoje płyty są bardzo spójne i przemyślane jeśli chodzi o przekaz słowny. Autorzy tekstów mówią często, że trudno im się pracuje, że natchnienie bywa kapryśne.  Jak to wygląda aktualnie u Ciebie?

Jest bardzo różnie. Wszystko zależy od tego, jaki tryb pracy obieramy z producentem albo  kompozytorem - czy najpierw powstaje tekst, a potem muzyka, czy odwrotnie. Nie jestem systematyczna. Chyba nawet ci to mówiłam w naszej poprzedniej rozmowie, że bywały lata,  kiedy nie napisałam pół tekstu, a potem nagle, z powodu jakiegoś impulsu, czy tego że mi się świetnie pracuje, otwiera się umysł i piszę pięćdziesiąt tekstów. Tutaj było tak, że w 99% przypadków pisałam tekst do muzyki - to jest wiążące mnie i jednak krępujące bardzo.

To jest ta trudniejsza droga dla piszącego tekst?

Tak, myślę, że trudniejsza. Również z tego powodu - zdradzam tutaj trochę zawodową kuchnię - że kompozytor zazwyczaj kończy wers jedną sylabą. A w naszym języku jednosylabowców jest bardzo niewiele i one są tak banalne...

Milion razy ograne.

Milion razy wykorzystane. I to jest pewien, niemały problem. Ale mam wrażenie, że udało mi się z niego wybrnąć.

Zdecydowanie. Skoro wspominamy o kompozycjach, wspomnijmy i o brzmieniu, wyrazie stylistycznym tego albumu. Bardzo się różni od płyty poprzedniej - "Na świecie nie ma pustych miejsc".

Pewnie to raczej ta poprzednia płyta się od wszystkich pozostałych różniła.

Tak, to prawda. Ale myślę, że o ile poprzednia była odstępstwem od głównej linii Twojej twórczości, tak ta jest odstępstwem "w drugą stronę". Tam: lirycznie, akustycznie, niemal retro, tu: dynamiczne nowe brzmienia. Skąd to się bierze?

To wynika ze mnie. Sama nie jestem jednorodna. Jeżeli coś się za bardzo ugruntuje, to zaraz mi się nudzi. Myślę że następna płyta będzie jeszcze inna. Taka jest Ostrowska i nic na to nie poradzę.

Ależ to piękne.

I nie chcę na to nic poradzić. Owszem, mogłabym się starać, żeby te płyty były jednorodne, konsekwentne, w tym samym stylu, ale to jest niezgodne z moim wnętrzem.

Nową postacią w Twoim kręgu jest na tym krążku Paweł Krawczyk - kompozytor lub współkompozytor większości utworów, a przede wszystkim producent. Artysta wybitny, znany m.in. z grupy Hey.

Paweł Krawczyk pojawił się jeszcze przed poprzednią płytą. Rozmawialiśmy już wówczas, był bardzo chętny do współpracy, ale miał swoje sprawy prywatne, które wyłączyły go na jakiś czas, a ja nie chciałam czekać. Dlatego poprzednią płytę zrobiłam z Maciejem Muraszko jako producentem. Gdybym tamtą zrobiła z Pawłem, byłaby zupełnie inna. Wróciliśmy do pomysłu po latach z wielką chęcią i myślę, że warto było spróbować.

Paweł Krawczyk miał duży wpływ na pomysł pójścia w brzmienia elektroniczne,  nowoczesne, a zarazem nostalgiczne?

Paweł przyjechał do Puszczykowa z Maćkiem Durczakiem. Siedliśmy we trójeczkę i w zasadzie nie trzeba było głęboko ani daleko szukać.  Najwłaściwszy punkt dojścia do tej płyty w odniesieniu do naszych osób, to muzyka, którą mamy we krwi, od której przed laty startowaliśmy.

Pewnie powiesz, że inaczej być nie może, ale ten patent jest o tyle fascynujący, że jest zarazem powrotem do lat 80., a jednocześnie propozycją bardzo nowoczesną.

No, bo jednak wiele czasu minęło od lat 80. (śmiech). Trochę piosenek w tym czasie usłyszeliśmy, zaśpiewaliśmy, wyprodukowaliśmy - mam na myśli Pawła. Pojawiło się też na świecie mnóstwo muzyki z innych kręgów, innych trendów. Niektóre są okropne, to fakt, ale inne są świetne - i do nich należy sięgać, bo w muzyce trzeba mieszać. Wtedy jest szansa, że powstanie coś nowego, wartościowego. Oboje też uświadomiliśmy sobie zaraz na początku do czego sięgamy, co nam się podoba w tej nowej twórczości ostatnich lat.

To były konkretne nazwiska, style czy pewne formy?

Ot, choćby takie rozwiązania, że ma być stopa mocna, że ma być mocny bas - rzeczy, które pojawiły się na przykład w muzyce hip-hopowej albo dance'owej, której w większości nie akceptuję, ale jest parę elementów, które mi się podobają.

Pojawiają się też subtelne nawiązania w tekstach. W jednej z piosenek śpiewasz "on nie kochał żadnej z nas", co jest jakby odwołaniem do piosenki Krystyny Prońko i Majki Jeżowskiej sprzed lat.

Zwracano mi już na to uwagę. Nie zrobiłam tego specjalnie. Ot, piosenka to opowieść o ludziach, którzy wykorzystują innych, o relacjach, które przynoszą wielkie rozczarowania.

Płyta, dynamiczna w sensie brzmieniowym, wydaje się zarazem - jeśli chodzi o przekaz tekstowy - przepełniona melancholią.

Tak. Wydaje mi się, że w refleksjach na temat otaczającego nas świata, najbardziej porusza nas to, co boli. Może dlatego te przemyślenia są nie tak bardzo zabawne. Chociaż nie chciałabym, żeby to wszystko było odczytywane jako relacja z mojego życia!

To raczej liryczne spostrzeżenia z perspektywy obserwatorki niż wewnętrzne wynurzenia?

Wszyscy odbieramy świat poprzez własne doświadczenia. Więc jakieś ziarenko prawdy o mnie na pewno gdzieś tam jest, ale nie będę zdradzać gdzie.

Zadanie dla dociekliwych?

Niech snują domysły.

A propos Twojego zespołu towarzyszącego - mam pytanie o muzyka, gitarzystę,  kompozytora, jakim jest Dominik Ostrowski.

To także autor wspomnianej grafiki okładki płyty. Rok temu został bardzo doceniony za okładkę do albumu zespołu Flapjack.

Jak go postrzegasz jako niezależnego artystę? A z drugiej strony - jak się pracuje z synem?

Fajnie się pracuje z synem! Choć to już dla nas żadna nowość. Natomiast niewątpliwie nowością jest praca z nim jako grafikiem. Zresztą on kończył szkołę w tym kierunku i robi takie rzeczy na co dzień - w tej chwili projektuje grafikę dla Myslovitz i innych zespołów. No i wreszcie dojrzał na tyle, żeby zrobić okładkę mamie (śmiech). Jestem z niej bardzo zadowolona, jest elegancka, ładna, oszczędna w środkach. Dominik mocno się angażuje w to co robi. Oby miał tak przez całe życie, ponieważ wszystko co robi jest głęboko przemyślane. Ale na gitarę też znajduje czas?

Znajduje czas, to też go bardzo kręci.

W kalendarzu już zima, ale gdyby ktoś się uparł, to za oknem jeszcze "pomyka jesień". Taki tytuł miała Twoja pierwsza piosenka z lat 70., przez lata chyba zapomniana, a dzisiaj w internecie wciąż pomyka i wraca do ludzi... Jaki masz stosunek do piosenek z czasów "przedlombardowych"?

Mam do nich stosunek sentymentalny, a jednocześnie są to trochę anegdotyczne utwory w pewnym sensie. Czasami trudno uwierzyć, że to Ostrowska.

O tak, rzeczywiście.

Z drugiej strony Ostrowska tak zaczynała i nie wiem czy dzisiaj tak bym potrafiła zaśpiewać. Może tak, bo niedawno "Leć kolędo leć" gdzieś tam wykonywałam na żywo.

To uroki internetu, gdy nagle okazuje się, że po latach możemy posłuchać piosenek zespołu wokalnego Vist, z którego narodził się Lombard. To było śpiewanie trochę inspirowane zespołem Bemibek. Dobrze myślę?

Raczej Manhattan Transfer nas inspirował jako pierwowzór.

No tak, oczywiście. Czy z dzisiejszej perspektywy cieszysz się, że się wyzwoliłaś z tamtych rzeczy, czy wracasz do nich?

Chętniej wrócę do "Pomyka jesień" czy "Leć kolędo...". Kocham czasy poznańskiego Studia Sztuki Estradowej, gdzie powstał Vist, ale moje śpiewanie, moja świadomość wokalna tak daleko odeszła od takiego wykonywania - chóralnego, harmonicznego, które samo w sobie jest oczywiście piękne... Studio Sztuki Estradowej wspominam jako fajną grupę ludzi, ale ten produkt muzyczny nie do końca lubię.

Do tych wspomnień prowokuje mnie Twoja niedawna trasa koncertowa pod szyldem "40-lecie pracy artystycznej". Czy dla osoby tak twórczej i ciągle się rozwijającej wspomnienia pracy np. w Lombardzie wiążą się z nostalgią? A może są obciążeniem?

Lombard to nie jest obciążenie, absolutnie. Myślę, że to jest coś, z czego należy być dumnym. Chętnie do tego wracam, bo niby dlaczego nie. To jest moja przeszłość. Ta przygoda trwała tylko (albo aż) dziesięć lat. Jest to jednak kawałek czasu, szczególnie w życiu młodych ludzi, kiedy człowiek bardzo bujnie się rozwija, szuka.

Był to też czas przełomowy dla polskiej sceny muzycznej.

Oczywiście. Wyszliśmy ze szkół, szukaliśmy gdzieś tam swojej tożsamości, swojego miejsca w świecie, to szalenie ważne. Bardzo się cieszę, że tak się to wszystko ułożyło, bo mogłam przecież być biologiem i z braku etatu pracować w świetlicy szkolnej...

Właśnie. Bardzo dziękujemy UAM, że Cię nie przyjął wówczas na biologię, bo nie wiadomo jak by się rzeczy potoczyły.

Bardzo dziękujemy (śmiech). Ale ja chyba tak słabo zdałam wtedy egzaminy, że musiało się  to tak potoczyć.

Były jeszcze w dawnych latach takie incydentalne, ale fascynujące zdarzenia, jak Twoje nagrania z Witoldem Szczurkiem, Lechem Janerką, Acid Drinkers, Dżemem. Jak je dzisiaj traktujesz? Czy były formą eksperymentu?

To są takie wydarzenia, które zawsze są świetne i inspirujące. Jak mówiłam: należy mieszać gatunki muzyczne. Twórca bardzo się rozwija przy współpracy z innymi artystami. Ja nadal przyjmuję zaproszenia. Lada moment gram kolejny koncert, do którego zaprosił mnie Mrozu. Uwielbiam go, ma doskonały zespół - praca z nimi to wielka przyjemność. Niebawem wystąpię też z Piaskiem. Chętnie przyjmuję takie propozycje - oczywiście nie wszystkie - ale te, które są dla mnie muzycznie inspirujące, czasami też interesujące towarzysko.

Sięgnijmy jeszcze do trudniejszej przeszłości. Sześć lat temu zmarł Piotr Niewiarowski, Twój wieloletni menadżer, przyjaciel. Pracowaliście razem ponad 30 lat.

To dla nas wszystkich był totalny szok. Odbyło się to bardzo szybko, nikt nie wiedział, Piotr także, że jest tak bardzo chory. Odszedł w dwanaście dni od diagnozy. Rzecz straszna dla wszystkich. No a dla mnie katastrofa i prywatna, i zawodowa. Musiałam nagle się odnaleźć w tym wszystkim.

Jak zareagowała tak zwana branża, wiedząc że artystka jest w kryzysie życiowym, egzystencjalnym? Czy miałaś się do kogo zwrócić?

Pierwszy telefon, jaki wykonałam w całej tej strasznej sytuacji, był telefonem do znajomego człowieka - także znajomego Piotra. On też nie mógł w to uwierzyć, to był Maciek Durczak. Management mam więc teraz we Wrocławiu, ale jest bardzo ładna droga, dobrze się jedzie (śmiech).

Z Twojej strony Poznania to nawet bliżej, bo mieszkasz na dobrym "wylocie" z miasta.

Tak, to prawda. No i Maciek zareagował od razu. Nie powiem, że długo nad tym myślałam, to był odruch, bo nie mam wielkiego rozeznania w branży. Maciek zgodził się na współpracę. Bardzo dobrze się stało, w tej całej dramatycznej sytuacji to być może było najlepsze, co mogło mi się przydarzyć.

Opieka menadżerska jest bardzo dynamiczna. Nowe płyty mają świetną produkcję, piękną szatę graficzną, są wszędzie dostępne.

Tak, ciężka wspólna praca, która przynosi skutki. Bo to jest naprawdę bardzo trudna branża.

A kiedy patrzysz w tej branży na pokolenie wstępujące, albo nawet rządzące dzisiaj sceną, to są tam artyści którzy Cię cieszą, których oglądasz z ciekawością, przyjemnością?

Są, oczywiście. Jest też bardzo dużo takiej muzyki, na którą jest zapotrzebowanie, ale której nie słucham i w niej nie gustuję. Skoro pytasz o to, kogo lubię z tego młodszego pokolenia, to na pewno myślę o Darii Zawiałow, Mrozu, Krzysztofie Zalewskim. No i jest kolejne, jeszcze młodsze pokolenie: na przykład Daria ze Śląska czy Kaśka Sochacka. Nie wiem tylko czy wszystkie te perełki, jak choćby dwie ostatnie wspomniane, nieco niszowe artystki, odniosą taki komercyjny sukces, na jaki zasługują.

Czy kiedy słuchasz różnych młodych wokalistek odnajdujesz w ich śpiewaniu coś z Ostrowskiej?

Wiesz co, zdarza się nawet, że niektóre artystki przesyłają mi nagrania i piszą, że się mną inspirowały. Albo koledzy z ich zespołów o tym mówią. Chociaż nie jest wcale zaletą mieć podobny głos do kogoś, kto odniósł sukces. Ważniejsze, żeby swym głosem i sztuką wyrazić coś swojego.

Rozmawiamy w Puszczykowie, w którym mieszkasz od lat ponad... dwudziestu?

Czekaj, zaraz ci powiem, policzę. Około trzydziestu!

Czujesz się tutaj dobrze, u siebie, zadomowiona?

Tak. Widzisz, siedzimy w kawiarni i co chwilę ktoś mówi "dzień dobry". Ja się czuję tutaj w miarę bezpiecznie, znam te twarze, choćby z widzenia. Zdecydowanie trudniej mi się znaleźć w Poznaniu, gdzie zdarzało mi się uciekać ze sklepu.

Bo ludzie pokazują palcami, zaczepiają?

Tak, są różne formy takich zdarzeń. Bardzo nad tym pracuję, bo nie ma co się obrażać na ludzi, ale z drugiej strony każdy z nas ma określoną odporność i po prostu zdarzyło mi się kilkukrotnie nie dokończyć zakupów. A tutaj jest jak w domu, spokojnie, swojsko.

Rozmawiał Tomasz Janas

  • Małgorzata Ostrowska
  • 29.01, g. 19
  • Aula UAM
  • bilety: 139 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025