22-latka zaginęła w drodze z pracy w Poznaniu do domu w podpoznańskim Stęszewie. Jechała tam swoim fiatem cinquecento. Gdy nie dotarła na czas, jej rodzice zaczęli się niepokoić. Dzwonili do córki, ale nie odbierała. Zawiadomili policję o zaginięciu, pytali znajomych. Pierwszym sygnałem, że stało się coś złego, było odnalezienie w lesie pod Rogalinem spalonego samochodu dziewczyny. Ale nie było w nim ciała.
Policjanci, rodzina i znajomi Małgosi rozpoczęli poszukiwania. Przeczesywali m.in. las w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono auto. Rodzice poprosili też o pomoc jasnowidzów. Nic to nie dało, bo każdy z nich podał inną wersję losów zaginionej. Trwało też intensywne śledztwo policji z wykorzystaniem najnowszych technik. Ono przyniosło przełom.
Trzy tygodnie po zaginięciu namierzono działający telefon dziewczyny. Używał go człowiek niemający związku ze sprawą i nieznający Małgosi, który jednak od razu wskazał, od kogo kupił komórkę. Paserem okazał się Ryszard J., który - jak wskazywały już pierwsze ustalenia - coś wiedział. Jako sprawcę porwania wskazał swojego kolegę - Sebastiana S., a policjanci natychmiast go zatrzymali.
W czasie przesłuchań obaj kłamali i mylili tropy. Jeden zeznawał, że wydali dziewczynę handlarzom ludźmi, drugi, że sutenerom. Mówili, że nie znali tych ludzi i że obawiają się o swoje życie. Śledczy przyjęli, że podejrzani wskazują tropy mylące, nie skupiali się na nich, ale mozolnie ustalali przebieg zdarzeń. Wkrótce wiedzieli prawie wszystko, a zdarzenia z dnia zaginięcia Małgorzaty odtworzyli niemal co do minuty. Co się stało 22 grudnia 2000 roku?
S. znał Małgosię, bo ta przyjaźniła się z jego dziewczyną. Wściekł się, gdy partnerka poinformowała go, że wyjeżdża w grudniu na spotkanie młodzieży katolickiej do Barcelony. Na wyjazd namówiła ją właśnie Małgosia Stankowska. Koleżanki miały wyjechać w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia i wrócić 2 stycznia. Wyjazd miał więc obejmować noc sylwestrową. S. miał plany na sylwestra. Chciał zabrać swoją dziewczynę na hucznie zapowiadającą się imprezę taneczną. Gdy dowiedział się o wyjeździe za granicę, uznał, że Stankowska pokrzyżowała mu plany i odciąga go od jego dziewczyny. Postanowił ją za to ukarać.
Dziewczyny były bliskimi przyjaciółkami, więc dokładnie znał rozkład dnia Małgosi. Tego dnia około g. 16 zjawił się z kolegą pod siedzibą jej firmy i poprosił o podwiezienie, mówiąc, że ma zepsuty samochód. Stankowska nie przeczuwała niebezpieczeństwa i od razu się zgodziła. Zabrała mężczyzn do auta. Tego dnia do domu nie dotarła.
Porywacze zaatakowali dziewczynę w samochodzie, związali i zabrali do piwnicy warsztatu w Komornikach, gdzie najpierw brutalnie ją pobili, a potem S. ugodził ją nożem w szyję. Ciało zawinęli w dywan i zrzucili do rzeki z mostu w Rogalinku, a samochód porzucili w lesie i podpalili. Po zdarzeniu, jak gdyby nic się nie stało, wrócili do domów, a S. w kolejnych dniach brał nawet udział w poszukiwaniach zaginionej i patrzył z bliska na dramat rodziców, którzy szaleli z niepokoju o los córki.
Problemem dla śledczych był brak dowodów. Sprawcy dokładnie zatarli ślady. S. wylał ropę i rozsypał piasek w piwnicy, w której znęcali się nad dziewczyną. W warsztacie znaleziono co prawda liczne plamy krwi, ale nie udało się potwierdzić, że była to krew zaginionej. W spalonym samochodzie także nie znaleziono śladów. Co najważniejsze, nie odnaleziono też ciała. Policyjni nurkowie przeszukiwali Wartę przez kilka tygodni, ale bez efektu. Ciało ofiary nie wypłynęło na powierzchnię nawet po dłuższym czasie, jak stało się w 2016 roku w przypadku innej zaginionej nad Wartą poznanianki - Ewy Tylman. W tym przypadku ciało znaleziono w Warcie po ponad 8 miesiącach od zaginięcia. Być może ze względu na silny nurt rzeki w grudniu ciało 22-latki ze Stęszewa odpłynęło bardzo daleko, a może sprawcy ukryli je w innym miejscu, a w śledztwie powiedzieli coś innego. Taką okoliczność brano pod uwagę, poszukując ciała m.in. w starorzeczach Warty w okolicach Rogalina i na terenach podmokłych w okolicy.
W sprawie Małgosi Stankowskiej prokuraturze trudno było zbudować akt oskarżenia, gdyż przyjmuje się zasadę, że "nie ma zbrodni bez ciała". Rodzina ciągle wierzyła, że dziewczyna żyje, że np. została porwana i wywieziona za granicę. Jednak prokuratura postąpiła wbrew regułom. Akt oskarżenia był trudny do podważenia, chociaż opierał się przede wszystkim na poszlakach, ekspertyzach biegłych, w tym analizie połączeń telefonicznych z telefonu zaginionej, ustaleniu przebiegu zdarzeń i zeznaniach zatrzymanych złożonych w śledztwie.
Oskarżeni próbowali je podważyć, bo początkowo przyznali się do winy, ale potem zaprzeczali i twierdzili, że ich zeznania zostały wymuszone biciem i zastraszaniem przez policjantów. Mimo wątpliwości w 2004 roku zapadł wyrok w tej niewyjaśnionej do końca sprawie. Sąd uznał winę oskarżonych, choć sędzia zwróciła uwagę, że nie odnaleziono ciała. Za porwanie i brutalne zabójstwo Sebastian S. został skazany na dożywocie z możliwością warunkowego zwolnienia po 30 latach. Ryszard J., któremu przypisano tylko współudział, a winy uznano za mniejsze, dostał 6 lat więzienia.
Właśnie nieodnalezienie ciała ofiary stało się dla skazanego pretekstem do podważenia wyroku. Próbował on wnosić o kasację, wspierając się instytucją Rzecznika Praw Obywatelskich. Ten jednak nie znalazł podstaw do interwencji ws. wyroku. Ze względów formalnych Małgorzata Stankowska nadal figuruje w rejestrach osób zaginionych i poszukiwanych. W dniu zaginięcia miała 22 lata, teraz miałaby 44. W rejestrze Fundacji Itaka. Centrum Poszukiwania Ludzi Zaginionych jej sprawa ma numer 01-0328.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022