Miłość zaczyna się od miłości
Tytuł jest parafrazą tytułu książki Miłość zaczyna się od miłości, za pośrednictwem której Kamil Sipowicz, mąż zmarłej Artystki, zdecydował się opublikować jej autorskie zapiski pochodzące głównie z ostatnich piętnastu lat życia. Odsłonił proces pracy nad tekstem, ze wszystkimi skreśleniami, kleksami, wahaniami i coraz to nowszymi wersjami. Pozwolił tym samym przyjrzeć się temu, w jaki sposób Kora tworzyła i dawała się prowadzić słowu. To zresztą właśnie on, spadkobierca dorobku Kory, postanowił powierzyć Natalii Przybysz nieopublikowane dotąd teksty. Niniejszym, w imieniu własnym i publiczności zgromadzonej w piątkowy wieczór w poznańskiej Tamie - dziękuję za ten ruch!
Na płycie znalazło się dziewięć utworów, do których muzykę skomponowała sama Natalia Przybysz. Towarzyszył jej świetny zespół w składzie: Jurek Zagórski, Mateusz Waśkiewicz, Pat Stawiński i Kuba Staruszkiewicz. Obok tekstów Kory znalazły się też dwa jej autorstwa - Zew i Jest Miłość. Obie te kompozycje mogliśmy usłyszeć podczas piątkowego koncertu - druga z nich, jak wspomniała w zapowiedzi sama wokalistka, opowiada o obcowaniu z twórczą energią drugiej kobiety. Trudno nie kierować tu myśli w stronę obydwu Pań - Olgi i Natalii, których połączenie wrażliwości, talentów i twórczych temperamentów doprowadziło do powstania albumu dołączającego do listy tych, do których wracać będę po wielokroć.
To, że Kora była, jest i będzie legendą, to fakt. I choć być może dla wielu jej fanów jej twórczość powinna być nietykalna, cieszę się ogromnie, że i Ralph Kamiński - który, sięgając po jedne z najbardziej znanych jej kompozycji, potraktował je z charakterystyczną dla siebie czułością i otwartością, i Natalia postanowili oddać jej hołd. Wybrany i zaprezentowany przez Przybysz repertuar stanowi intrygującą i spójną całość, zarówno muzyczną, jak i interpretacyjną. Obawiałam się nieco przerostu formy nad treścią i niepotrzebnego przekombinowania, które czasem możemy usłyszeć w polskiej alternatywie, jednak nic takiego nie miało miejsca. Nie ulega wątpliwości, że wyselekcjonowane przez Natalię teksty z nią współgrają - wykonując je niczego nie udaje, jest prawdziwa i tym najbardziej mnie urzeka. Wypełniając sobą całą scenę, nie przytłacza i nie tworzy dystansu - zarówno ona, jak i znana-nieznana Kora są na wyciągnięcie ręki, za którą aż chce się chwycić. Całość podana została w popowo-rockowej formie (czasem nawet z bluesowymi naleciałościami: Budzę się - mój faworyt!), zróżnicowana, bo i prezentująca spokojniejsze ballady (Mama, Serce spokojne), i dynamiczne, mocno rytmiczne kawałki (Oko cyklonu).
Głos Przybysz momentami brzmi nieco jak Selah Sue (to komplement!) urzeka, muzykom w zespole również nie można niczego zarzucić - są na swoim miejscu, idealnie zgrani i świadomi. Pod koniec koncertu zabrzmiał Krakowski Spleen, który wywołał chyba jedne z najgorętszych owacji - to utwór, którego z oczywistych względów nie znajdziemy na płycie (a szkoda!), i którego wspólnie odśpiewany tekst refrenu był jednym z bardziej poruszających momentów całego koncertu. Na odnotowanie zasługują też idealnie dopasowane i przykuwające wzrok wizualizacje, za które odpowiada Silvia Pogoda, autorka wszystkich pojawiających się w nich zdjęć oraz powstałych w ramach projektu teledysków. Słowem - piękna płyta, piękny koncert i piękna, energetyczna opowieść o życiu i śmierci, miłości i nadziei, wściekłości i spokoju ducha.
Marta Szostak
- Natalia Przybysz, Zaczynam się od miłości
- Tama
- 8.04
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022
Zobacz również
Hokus-pokus
Bretania na wyciągnięcie ręki
Patokandydatura