Duszno i upajająco

Podczas wczorajszego koncertu  BNNT z Samem Hillmerem oraz Colinem Stetsonem w Pawilonie pojawiło się mnóstwo ludzi. Muzycy dali wspaniały popis warsztatowy, ale przede wszystkim wytworzyli wybornie upajającą atmosferę, która porwała publiczność.

. - grafika artykułu
fot. Justyna Cegła

Nie będę ukrywać - czekałam na to wydarzenie od dawna i odliczałam dni do czwartkowego wieczoru.  Projekt muzyczny BNNT i działania performatywne Konrada Smoleńskiego to tak zwane "klasyki", więc wiadomo, że kiedy mają być na żywo - będzie tłum. Dodatkowo Sam Hillmer, współtwórca projektu ZS, został zaproszony do zagrania z nimi podczas tego koncertu, co brzmiało intrygująco. Colin Stetson, którego występ również zaplanowano na ten wieczór, budzi powszechny podziw dzięki swoim wybitnym umiejętnościom gry na saksofonie. Czwartkowy koncert w Pawilonie zjednał więc sobie szerokie grono odbiorców, co było do przewidzenia, bo zarówno kanadyjski saksofonista, jak i poznański BNNT, który tym razem zagrał z Hillmlerem, są osobistościami rozpoznawalnymi w kręgach muzycznych.

Medytacyjna koncentracja

Choć koncert został otwarty przez BNNT i Sama Hillmera, zacznę od występu Colina Stetsona, który zaplanował w tym roku trzy koncerty w Polsce - pierwszy odbył się w Warszawie, drugi w Poznaniu, trzeci zaplanowano w Gdańsku. Steson rozpoczął swoje wystąpienie bez owijania w bawełnę. Publiczność nie zdążyła jeszcze skompletować się pod sceną, kiedy rozbrzmiały dźwięki utworu Spindrift - zdaje się, że najpopularniejszego kawałka z płyty All this I do for glory. Za każdym razem kiedy słyszę ten utwór, nie mogę odpędzić od siebie skojarzenia z Animal Collective. To porównanie zwykle trzyma się mnie, dopóki nie włączę utworów granych na saksofonie basowym, którego masywne dźwięki przenoszą mnie w zupełnie inne rewiry odczuć. Minimalistyczne utwory Stetsona odświeżają oczywiście wspomnienia kompozycji Phillipa Glassa, choć nie są tak totalne i podniosłe jak utwory z GlassWorks ani prozaicznie niepokojące na modłę pianistycznych dźwięków znanych chociażby z płyty Mishima. Saksofonowe szaleństwa Stetsona  ukojone zostają mantryczną otuliną przyjemnej rozwlekłości, która odróżnia go od czołowego przedstawiciela minimalizmu.

Zdaje się jednak, że utwory Stetsona nie wprowadzają słuchaczy w stan wyciszenia. To inne uczucie. Wyzwalają w odbiorach coś w rodzaju medytacyjnej koncentracji przełamywanej elementami nagłego, skubiącego mięśnie pobudzenia. Dostrzegłam je w przypadkowych, nerwowych ruchach poszczególnych osób z publiczności. Co jakiś czas niektórzy wypadali ze stanu zamyślenia, wzbudzając ciało do wykonania odruchowych gestów. Zapewne dostrzegłam ten niuans przez skojarzenie prostych, powtarzalnych fraz z afektywnością i instynktem. Możliwe jednak, że była to autosugestia, bo wspomniane wrażenie towarzyszy mi zwykle podczas słuchania płyty All I do for Glory na słuchawkach. Grając koncert w Pawilonie Stetson uderzył w bardziej subtelne tony niż te, które dominują na wspomnianym albumie. Pominął szorstkie i bardziej dynamiczne utwory takie jak In The Clinches czy Like The Wolves On The Fold na rzecz spokojniejszych kompozycji ze wspomnianej płyty. Ta ostatnia, solowa produkcja z 2017 roku była osią, po której muzyk poruszał się podczas koncertu. Zagrał też dobrze znaną, niewydaną nigdy kompozycję The love it took to leave you, której temat pojawił się scenie dwukrotnie. Solista zmieniał saksofon co utwór wspominając, że tak jest mu wygodniej, a zyskała na tym i dramaturgia koncertu. Podobało mi się, że Stetson zagadywał publiczność, robiąc to bez użycia mikrofonu, jakby chciał zdegradować oficjalność kontekstu wydarzenia do rangi luźnego spotkania. Nie snuł jednak historii i anegdot, jak mają w zwyczaju niektórzy twórcy - był raczej lakoniczny w swoich wypowiedziach. Parokrotnie dziękował za obecność i możliwość wystąpienia w Pawilonie. Pojawiło się też klasyczne "dzień dobry" z angielskim akcentem.

Jest w utworach Stetsona pewna uniwersalność. Rozmawiając o koncercie ze znajomymi wykształconymi muzycznie słuchałam, jak wychwalali warsztatową sprawność wykonania wielu technicznie skomplikowanych zabiegów, o których zwykle rozpisują się recenzenci. Osoby bez znajomości technicznego backgroundu wyczuwają jakość wykonania intuicyjnie. Koleżanka nie mogła odpędzić się od skojarzenia z nową adaptacją filmową Diuny, inny znajomy powiedział, że słuchając Stetsona, wznosił się ponad górskimi szczytami. Nic dziwnego - przejmująca głębia muzyki saksofonisty zainspirowała wielu twórców sztuk wizualnych. Kanadyjski artysta robił soundtrack do filmów takich jak Hereditary Ariego Astear, czy Blue Caprice w reżyserii Alexandre Moors. Jeśli ktoś zastanawia się dlaczego muzyk nie uraczył swoich fanów solową produkcją od 2017 roku, odpowiedzią jest jego czynna aktywność na gruncie filmowym. Na 2021 i 2022 zaplanowano kilka produkcji, w których będzie można posłuchać jego muzyki. 

A letter to Europe

BNNT występujący tego wieczoru z Hillmerem nie rozczarowali, choć trzeba przyznać, że nie dali słuchaczom więcej ponad to, co od lat znane i lubiane. Nie mnie stwierdzać, na ile wierność swojej estetyce i metodom koncertowania wpisuje się w oczekiwania odbiorców i odbiorczyń, jednak zaproszenie do występu osoby z zewnątrz budzi pewne nadzieje na różnorodność. Nieco ponad miesiąc temu byłam na koncercie BNNT w Kaliszu, na którym zapoznałam się, że tak powiem, z wersją Middle West sauté, a więc bez gościnnego udziału Hillmera. Pod względem koncepcyjnym koncerty były dość podobne, mam więc ciekawe porównanie. Mówiąc uczciwie, wolałam kaliskie wykonanie, choć staram się dystansować od tej oceny, która może być spowodowana drastycznie różnymi warunkami koncertowymi. W małej salce CKS-u zebrała się garstka ludzi. Z minuty na minutę przerzedzała się jeszcze bardziej, bo wśród publiczności przeważała przypadkowa publiczność Kaliskich Spotkań Teatralnych, które w tym czasie odbywały się w mieście. Starając się zachować względnie sprawiedliwą perspektywę muszę stanowczo zaznaczyć, że Hillmer dobrze wpasował się w klimat BNNT, a jego interpretacja utworów z Middle West była bez zarzutu. Moja opinia warunkowana jest wyłącznie osobistymi upodobaniami.

Nie zadziałał jednak otwierający koncert zabieg "ostukiwania" pałeczkami sali koncertowej, który trwał o wiele krócej i mniej intensywnie niż w Kaliszu. Zabrakło mi tego powolnie rozkręcającego się klimatu, jaki ów koncept wprowadzał, dobrze budując napięcie. Z kolei słowa Atheny Farrokhzad z poematu A letter to Europe wybijające się na pierwszy plan utworów, niezmiennie robiły piorunujące wrażenie. Boleśnie przejmująca interpretacja dokonana przez zaproszoną do współpracy przy najnowszym albumie BNNT Jaśminę Polak wzmacniała mocny, oskarżycielski, a jednocześnie pełen rozczarowania tekst szwedzko-irańskiej poetki. Głęboko polityczno-społeczny wydźwięk poematu jest dojmująco uniwersalny, a jednocześnie wymierzony w aktualne nastroje okalające granice Starego Kontynentu. Kompozycje poznańskiego duetu wzmacniają ten przekaz, wdzierając się w tekst w iście BNNT-owskim stylu. Jest gęsto od perkusji, jest też sporo wgniatającego w podłogę noisowania. Szkoda, że przepadł mi koncert z 2019 roku, kiedy warz BNNT wystąpił Patrick Higgins, który razem z Hillmerem tworzy projekt muzyczny o nazwie ZS. Zastanawia mnie, czy coś zmieniło się w sposobie koncertowania od tamtego momentu, oraz jaką jakość wnosiła w wykonanie druga połówka ZS. 

Czy mogę mieć jakiś zarzut do wczorajszego koncertu? Jeden, ale stanowczy - niestety musiał się kiedyś skończyć. Wyczekuję niecierpliwie kolejnego, pawilono-lasowego seta koncertowego, ufając dobremu muzycznie nosowi organizatorów.

Julia Niedziejko

  • koncert Colin Stetson, BNNT ft. Diamond Terrifier & Trouble
  • Pawilon
  • 4.11

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021