ENTER ENEA FESTIVAL. 3 x tak!
Enter Enea Festival to jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń w Poznaniu. Na jego jedenastą edycję składają się trzy wieczory, dziewięć koncertów i wernisaż wystawy malarki Edyty Hull. Mottem festiwalu jest promowanie muzycznych poszukiwań skupionych wokół jazzu i zapraszanie szerokiej gamy artystów. Trudno byłoby znaleźć lepszy przykład na realizację tej koncepcji niż piątkowy, inauguracyjny wieczór nad brzegami Jeziora Strzeszyńskiego.
Na początku była klasyka
Po otwarciu festiwalu przez jego dyrektora Jerzego Gumnego i Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego, na scenie pojawiło się trio złożone z Mariusza Patyry (skrzypce), Mikhaila Radunskiego (wiolonczela) i Kiryła Keduka (fortepian). Mogłoby wydać się dziwne, skąd klasyczne w składzie trio na jazzowym koncercie? Do tego trio, które sięga po kanon muzyki kameralnej i prezentuje go w oryginalnej formie - bez dodatków, improwizacji, przeróbek. Jednak już same nazwiska rozwiewają wątpliwości - Patyra jest pierwszym Polakiem nagrodzonym główną nagrodą w Międzynarodowym Konkursie Paganiniego. Pochodzący z Białorusi Radunski i Keduk również mają w kolekcji wiele prestiżowych nagród i międzynarodowy edukacyjny background.
Jako pierwsze artyści wykonali Trio Fortepianowe nr 3 Johannesa Brahmsa. Był to mocny początek - wykonanie pełne werwy i delikatności zarazem, które oscylowało między energicznością i liryzmem zaklętymi w utworze, od razu przykuło uwagę publiczności. Następne Trio élégiaque nr 1 Sergiusza Rachmaninowa wprowadziło tajemniczo-niepokojącą atmosferę. Wśród drzew, przy powoli zachodzącym słońcu i spokojnej tafli jeziora mieniącej się w oddali, mroczny tragizm utworu odczuwało się bardzo intensywnie. Jednak kulminacja melancholijno-tragicznego nastroju nastąpiła w Elegii z Tria fortepianowego 1 Antona Arienskiego. Michał Patyra opowiedział historię tego utworu: Arienski napisał go po rocznym, głębokim załamaniu nerwowym po śmierci ukochanej żony. Tęsknota, rzewność, bezdenny smutek, ale też humor z pozostałych części dzieła (czyżby radosne wspomnienia?) docierały do głębokich zakamarków duszy. Nic dziwnego, że publiczność nie mogła oderwać wzroku i uszu od sceny oklaskując artystów po każdej z części.
Własna planeta
Po klasyce nastał jazz. Na scenę wprowadził go Marta Wajdzik Quartet w składzie: Marta Wajdzik (flet, saksofony), Paweł Tomaszewski (instrumenty klawiszowe), Robert Kubiszyn (gitara basowa) i Paweł Dobrowolski (perkusja). Zaledwie 20-letnia Wajdzik to wschodząca gwiazda polskiego jazzu. Instrumentalistka i kompozytorka w 2019 roku wydała debiutancką płytę My planet i właśnie materiał z tej płyty zabrzmiał na Strzeszynie. My planet to własna muzyczna przestrzeń Wajdzik. To świat momentami abstrakcyjny, innym razem konkretny i ilustracyjny. Choć wyobrażony, to zakorzeniony w otaczającej nas rzeczywistości. Artystka inspiruje się folklorem Macedonii, muzyką góralską, dalekim Wschodem, światem natury.
Słuchając koncertu nie można było się oprzeć sile jej talentu i energii płynącej ze sceny. Wszystkie kompozycje z płyty są jej autorstwa, do tego najwyższej próby gra na saksofonach i flecie, humor zmieszany z nieśmiałością przy zapowiedziach utworów. Siła występu tkwiła też w samym kwartecie. Partnerzy saksofonistki to wybitne muzyczne osobowości - szczególny entuzjazm wzbudziły solówki Pawła Tomaszewskiego na klawiszach i Roberta Kubiszyna na basie. Obserwując publiczność po koncercie można było dojść do wniosku, że wyczekuje ona kolejnych projektów artystki, a sama Marta Wajdzik zapewne jeszcze nie raz zabłyśnie na jazzowej scenie.
"Wow!"
Kiedy nad Jeziorem Strzeszyńskim zabrzmiała już klasyka i jazz, podobnie jak w zjawisku fuzji jądrowej, gdzie pędzące na siebie jądra atomowe zderzają się i wyzwalają energię, festiwalowa scena czekała na zderzenie dwóch muzycznych światów. Urbsymphony. Ten unikatowy muzyczny projekt sięga roku 1995. Wtedy po raz pierwszy w Filharmonii Częstochowskiej Michał Urbaniak zaprezentował pomysł, który oddaje jego muzyczne credo. Połączył uprawiany przez siebie jazz z brzmieniem orkiestry symfonicznej i rapem. Koncepcja sprzed 26 lat żyje nadal i w pierwszy festiwalowy wieczór spięła tak pozornie odlegle światy klasyki i jazzu.
Wraz z Michałem Urbaniakiem (saksofon), dokonali tego Leszek Możdżer (fortepian), Marcin Pospieszalski (gitara basowa), Frank Parker (perkusja), Michael "Patches" Stewart (trąbka) oraz Katarzyna Tomala-Jedynak (dyrygentka) wraz z orkiestrą Teatru Wielkiego w Poznaniu. Opis karier i sukcesów tego składu to materiał na osobny artykuł, przejdźmy więc od razu do tego, co wydarzyło się późnym piątkowym wieczorem na festiwalowej scenie. Tutaj jednak pojawia się pewna trudność - Urbsymphony było jednym z tych wydarzeń, które trudno oddać słowami. Przymiotniki stają się niewystarczające, a opisy niedokładne. Adekwatną reakcją mogłoby być krótkie "Wow!", albo pełne podziwu pokręcenie głową - "Ale to zrobili!".
Niemniej jednak spróbujmy. Michał Urbaniak, twórca Urbsymphony i nestor polskiego jazzu - nadal sprawny i kreatywny. Marcin Pospieszalski - współkompozytor, razem z Frankiem Parkerem tworzyli perfekcyjną sekcję rytmiczną. Leszek Możdżer za fortepianem - wirtuozeria i pomysłowość. Michael "Patches" Stewart - czarodziej trąbki i wulkan energii, który najchętniej wyrwałby się z przygotowanego programu do wielogodzinnego jam session jednocześnie żartujący w trakcie gry z resztą bandu. Katarzyna Tomala-Jedynak - kontrola i opanowanie, a jednocześnie jazzowy vibe. "Przestroiła" orkiestrę z opery na jazz. Last but not least - orkiestra Teatru Wielkiego- energetyczna, dynamiczna, nie raz w świetnym stylu na pierwszym planie (solo na kotłach w Manhattan man!). Reakcja publiczności? Ciągłe owacje, końcowe od razu na stojąco, a w trakcie emocje, taniec, trans. Miałem przyjemność siedzieć niedaleko słuchaczki, która przetańczyła kilka utworów w pełni zanurzona w muzyce. Ja sam momentami ledwo się powstrzymywałem - może niesłusznie?
Pierwszy festiwalowy wieczór okazał się wyjątkowym wydarzeniem. Każdy koncert był jego pełnoprawnym bohaterem. Logiczne ich ułożenie, niczym w matematyczny wzór a + b = c, pokazało, że rzeczywiście muzyka może nie mieć podziałów, nawet jeśli składa się z zupełnie różnych składników. Jest po prostu jedna. Konfiguracja artystów występujących na scenie nasuwa jeszcze jedną refleksję - pokoleniową. Pozostając przy zacieraniu gatunkowych granic, niech scenę jazzową skomentują słowa kompozytora operowego Stanisława Moniuszki. Po premierze jego ostatniej opery, Beaty, pod srogą krytyką rozgoryczony kompozytor napisał w jednym z listów: "Reflektują mnie, żem stary (...). Ja im wołam: dobrze! Dobrze! Tylko raz jeszcze... i skończę - ale czy panowie zaczniecie?". Po inauguracji 11. Enter Enea Festivalu można powiedzieć, że polskiemu jazzowi ten tragiczny dylemat nie grozi - "młodzi" już zaczęli, a "starzy" nie zamierzają kończyć. I chwała im za to!
Paweł Binek
- 11. Enter Enea Festival
- Mariusz Patyra, Mikhail Radunski, Kirył Keduk / Marta Wajdzik Quartet / Urbsymphony
- 13.08
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021
Zobacz również
Kultura na weekend
A Wy lubicie słoną lukrecję?
MY NAME IS POZNAŃ. Dekodując własne światy