Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

O tym, co tu i teraz

- Wciągają mnie takie zestawy, które angażują, wymagają ode mnie pewnego wysiłku, nie są oczywiste w odbiorze. Lubię, kiedy do linku, który łączy wszystkie zdjęcia, trzeba się "dokopać", kiedy nie jest po kilku obrazach zbyt czytelny - mówi Filip Springer*, reporter i fotograf, przewodniczący jury Poznańskiej Nagrody Fotograficznej.

. - grafika artykułu
Filip Springer, fot. Grzegorz Dembiński

Lądujesz na bezludnej wyspie, wiesz, że spędzisz tam resztę życia, ale to, co zrobisz, się zachowa. Z trzech przedmiotów: rower, zeszyt z długopisem i aparat fotograficzny możesz zatrzymać tylko dwa...

Lubię rower do przemieszczania się na co dzień, ale nie mam fetyszystycznego do niego podejścia. Notes z długopisem i aparat trudniej zastąpić niż rower, zwłaszcza gdyby to była niewielka wyspa. Wybór jest tutaj prosty...

Lubisz podkreślać, że w pierwszej kolejności czujesz się pisarzem, ale wiemy, że fotografia zajmuje w Twoim życiu twórczym istotne miejsce. Jakie są Twoje relacje z tym medium: jak zmieniał się ten związek, jak wygląda dziś?

Mam taką anegdotę z tym związaną, malowniczą, choć literacko podbarwioną, że będąc początkującym reporterem w "Gazecie Poznańskiej", zostałem wysłany na zdjęcia, ale zapomniałem je zrobić, więc napisałem tekst. Prawda była taka, że nie było co fotografować, ale co opisać jak najbardziej. Mówiąc poważnie, bardzo długo definiowałem się jako fotograf, ale krótko przed napisaniem Miedzianki uświadomiłem sobie, że mam większe predyspozycje do rozwoju w obrębie literatury niż fotografii. Pisząc, czułem się swobodniej, to był mocny sygnał, że prędzej będę wszechstronnym autorem tekstów niż wszechstronnym fotografem. Gdy już miałem pewność, że literatura jest na pierwszym miejscu, przyszedł moment, w którym fotografia stała się pomocna jako element warsztatu poznawczego. Eksplorując tematy, wykonuję zwykle dokumentację fotograficzną, bardzo przydatną w procesie literackim.

Masz duże doświadczenie w łączeniu narracji tekstowych ze zdjęciami. W swoich książkach używasz zdjęć, ale za każdym razem pełnią one trochę inną funkcję. Inaczej to wygląda w Źle urodzonych, inaczej w Archipelagu, Zegarmistrzu z Kolekcji Wrzesińskiej czy w Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz...

Za każdym razem gdy biorę aparat fotograficzny do pracy nad materiałem, próbuję się dowiedzieć, na ile jest on przydatny w procesie poznawczym. Tak było w Dwunaste...: aparat pozwolił mi się skupić na sprawach, których może niewiele jest finalnie w tekście, ale pomogły mi w zrozumieniu tamtej społeczności. Kwestia świateł w oknach widzianych z pustej ulicy, czyli "ogniska", przy którym "plemię" się gromadzi - okazała się fundamentalna dla opowieści, a uświadomiłem ją sobie, fotografując tamten świat. Źle urodzone było najbardziej prasowe, to rodzaj dokumentacji świata opisywanego. W Zegarmistrzu z kolei wymyśliłem fotografa amatora i wcielałem się trochę w jego rolę. Fotografowałem Wrześnię tak, jak wyobrażałem sobie, że robić to może fotoamator starym polaroidem. Zawsze staram się zbadać, na ile fotografowanie przy zbieraniu materiału do książki jest przydatne, na ile otwiera nowe perspektywy, odświeża optykę. I to podejście przeważnie się sprawdza, nawet gdy wykonane zdjęcia nie idą później w świat, tylko lądują w szufladzie.

Czym jest dla Ciebie dobre zdjęcie? Masz swoją definicję? Jak to jest w przypadku zdjęć własnych, a jak w przypadku cudzych? Jak przy zdjęciach pojedynczych, a jak w zestawionych?

Moje oczekiwanie diametralnie różni się wobec zdjęć cudzych i własnych. Od cudzych oczekuję, żeby mnie poruszyły, od swoich tego nie wymagam. Nie poruszają mnie zdjęcia bezpośrednie, mówiące wprost, wolę obrazy z przekazem nienachalnym, korzystające z subtelnych środków. Ale w sumie pojedyncze zdjęcia coraz mniej mnie interesują. Dziś jest stosunkowo łatwo robić zdjęcia efektowne i sporo z nich atakuje nas dziś zewsząd. To powoduje, że uodparniam się na krzyk pojedynczych fotografii i coraz rzadziej one na mnie działają. Inaczej jest z opowieściami wielozdjęciowymi. Wciągają mnie takie zestawy, które angażują, wymagają ode mnie pewnego wysiłku, nie są oczywiste w odbiorze. Lubię, kiedy do linku, który łączy wszystkie zdjęcia, trzeba się "dokopać", kiedy nie jest po kilku obrazach zbyt czytelny. 

A czy jest jakiś rodzaj narracji fotograficznej, w której szczególnie gustujesz?

Wierzę, że fotografia ma zdolność, żeby dość prostymi środkami opowiadać przejmujące rzeczy. A często mam wrażenie, że fotografowie, choć dotyczy to też pisarzy, są nieodporni na pokusę puszenia się, pokazywania swojego wielkiego talentu czy opanowania warsztatu. Przykładem jest poszukiwanie pięknie się zgrywających pięciu planów czy też wszelkie zabiegi formalne. Rozumiem ten komponent sportowy w fotografii, bo sam kiedyś brałem w takich "wyścigach" udział. Sytuacja, kiedy sześciu fotografów jest na tym samym temacie, automatycznie buduje element rywalizacji, ale finalnie chyba wolę, jak z obrazu dociera do mnie umiar i spokój niż napięte ego fotografa. Mam też trochę problem z modną obecnie "zimną" fotografią, np. zmrożone fleszem kadry wykonywane podczas wydarzeń. Używają tej metody świadomi medium fotografowie i duże nazwiska, więc mają zapewne dobre do tego powody, ale jestem na tego typu przekaz niewrażliwy, nie chcę "czytać" świata w taki sposób.

Dystrybucja fotografii reporterskiej i dokumentalnej zmieniła się przez ostatnie lata diametralnie. Kiedyś szukaliśmy jej w magazynach weekendowych i albumach, a dziś mamy internetową, fotograficzną wieżę Babel. Gdzie dziś znajdujesz fotografię, którą lubisz?

Jeszcze na początku lat dwutysięcznych drukowane były w prasie papierowej dobrze wyedytowane  fotoreportaże. Mogliśmy jako czytelnicy obcować ze zdjęciami zestawionymi w świadomy sposób na rozkładówkach, mogliśmy czytać to, co zachodzi między zdjęciami, między stronami. Dziś nic tego nie zastąpiło, bo mamy co prawda czas książek fotograficznych, ale one docierają przecież do garstki odbiorców. I to jest strata nie do odrobienia, bo wielu odbiorców nie jest dziś przygotowanych na odbiór takich kompozycji fotograficznych. Jak większość, sam oglądam dziś fotografię głównie w internecie, mam tak poustawiane wartościowe kanały, że śledzę to, co mi się w nich podpowiada. Staram się mieć fotografię w pobliżu, ale nie poszukuję jakoś intensywnie, również dlatego chyba, że bardziej pasjonuje mnie to, co się dzieje w świecie literatury.

A czy jest coś, czego Ci w reportażu czy dokumencie fotograficznym dzisiaj brakuje?

Chyba takiego podejścia, że się jedzie w teren sprawdzić przy pomocy aparatu, jak jest. Lubię przywoływać zadanie jakie w latach 90. Małgorzata Szejnert dawała młodym reporterom: "Słuchajcie, do Polski wchodzi Ikea, za pięć lat we wszystkich naszych mieszkaniach będą takie meble. Waszym zadaniem jest pojechać w kraj i opisać, jak dziś wyglądają te mieszkania, bo to jest ostatni moment, żeby to zrobić". I to odnosi się jeden do jednego do pracy fotoreporterów. Bardzo lubię to, co pokazuje się na krajowych stronach "New York Timesa". Tam nie odkrywa się fotografii na nowo, tam przy pomocy fotografii opowiada się o tym, co jest "tu i teraz", bo być może to "tu i teraz" jutro będzie zupełnie inne. Nie wiem np., czy zachowały się w szufladach fotografów obrazy z lat 90., jak Polacy przystrajali swoje meblościanki. Stawiało się na nich puszki po piwie czy kartony po papierosach - śmieci po prostu. I to tylko dlatego, że miały logo zagranicznych koncernów. Mam te obrazy przed oczami, ale gdy pytam fotografów, czy mają w swoich zasobach taki zapis, jakże wiele mówiący o nas, to słyszę, że nikt tego nie ma. Oczywiście zdaję sobie sprawę, dlaczego takiego podejścia brakuje - gazety od dawno już nie wysyłają reporterów czy fotografów, żeby takie oczywiste historie przynosili.  

Jesteś przewodniczącym jury pierwszej edycji Poznańskiej Nagrody Fotograficznej. W konkursie nadsyłane będą reporterskie i dokumentalne materiały fotograficzne o współczesności Poznania i Polski. Obserwowałeś, jak w XXI wieku fotografowie reagowali na tę współczesność. Czego się spodziewasz wśród nadesłanych prac?

Spodziewam się, że te najlepsze prace będą odpowiedzią na to, w jak bardzo skomplikowanym świecie żyjemy. Sądzę, że w pierwszej edycji zobaczymy próby niestandardowego podejścia w strukturze opowieści fotograficznej. Chciałbym zobaczyć nowe pomysły na opowiadanie wielozdjęciowej historii. To pierwszy taki konkurs w Polsce, w którym fotografowie dostają szansę pokazania prac o dużym przekroju czasowym - zakres od 2005 roku daje w kwestii tematów ogromne możliwości. Jeśli idzie o część poznańską konkursu, jestem bardzo ciekaw, jak autorzy opowiedzą tę współczesność. Z jednej strony Poznań bardzo się zmienił i miasto ma własną opowieść o sukcesie, z drugiej - nie wszystkim do pociągu "sukces" udało się wsiąść. Zobaczymy, na ile w zestawach zdjęciowych te różne perspektywy będą reprezentowane.

Rozmawiał Grzegorz Dembiński

*Filip Springer - (ur. 1982 w Poznaniu) pisarz i fotograf. Autor wielu cykli reporterskich oraz książek, m.in. Miedzianka. Historia znikania, Wanna z kolumnadą, 13 pięter, Miasto Archipelag, Źle urodzone, Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz. Stypendysta Narodowego Centrum Kultury, Fundacji "Herodot" im. Ryszarda Kapuścińskiego i Miasta Stołecznego Warszawy. Nominowany do najważniejszych nagród literackich w Polsce. Jego książki tłumaczone są na język angielski, niemiecki, rosyjski i węgierski. Współpracuje z Instytutem Reportażu w Warszawie, współtwórca festiwalu literackiego Miedzianka Fest i Miedzianka po Drodze. Przewodniczący jury nowo powstałej Poznańskiej Nagrody Fotograficznej.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022