Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Czarnobyl. Kronika teraźniejszości

Sylwester w Czarnobylu, wycieczka do Zony, kolejna gra, powieść i film inspirowane wydarzeniami z 26 kwietnia 1986 roku lub umiejscowione w apokaliptycznej scenerii Strefy Wykluczenia. Gdyby to podsumować powiedzielibyśmy, że - funkcjonujący już jak słowo-klucz, nośnik konkretnych znaczeń - Czarnobyl - świetnie wpisał się w kulturę popularną. Czy przy okazji nie zapomnieliśmy, czym był?

. - grafika artykułu
Wystawa "Czarnobyl", fot. materiały prasowe

Czarnobyl pociąga ludzi szukających mocniejszych wrażeń, którym nie wystarcza już standardowa oferta rozrywek dostępnych w "naszym" bezpiecznym świecie. Jest też pożywką dla ludzi głodnych sensacji i zainteresowanych buńczuczną naturą człowieka, któremu wydaje się, że potrafi panować nad wszystkim. W końcu Czarnobyl jest przede wszystkim symbolem tak nasyconym treścią, że rozpatrywać go można pod wieloma kątami, niezmiennie licząc na to, że nie zdołano powiedzieć o nim jednak jeszcze wszystkiego i już zaraz nasz głód zaspokoi nowa sensacja. Zaskakuje, że ukazujące się co jakiś czas publikacje na jego temat lub traktowane jako zdumiewające doniesienia w mediach nieustannie wzbudzają zainteresowanie. Czy jednak jest ono na tyle duże, żeby nas cokolwiek w tej materii jeszcze przerażało i zmuszało do jakiejkolwiek pogłębionej refleksji? Czy za tym specyficznym zainteresowaniem idą jeszcze emocje?

Przyznam, że oglądając fotografie z cyklu Czarnobyl Jerzego Wierzbickiego, zadawałam sobie właśnie takie pytania. Zdjęcia wykonane zostały w październiku 2015 roku w trakcie kilkudniowego pobytu fotografa w Czarnobylu. Prezentowano je m.in. w BBC News w 2016 roku z okazji 30. rocznicy katastrofy. Czy pokazują coś innego niż to, co już znamy? Przecież gdziekolwiek oglądamy obrazy tego miejsca, widzimy wszędzie to samo: zniszczone i opustoszałe budynki, porzucone rzeczy. A wszystko to rozpadające się i przypominające o upływającym czasie. Czujemy tę wszechogarniającą pustkę i mamy dziwne wrażenie, że wszystko pozostawiono tu nagle, nie oglądając się za siebie i w stanie oszołomienia. I niby zdajemy sobie sprawę, jak wielką musiało być to tragedią dla ewakuowanych mieszkańców pozostawiających swój dobytek na zatracenie i żegnających się z nadziejami na normalne życie w tym pretendującym do miana nowoczesnego miejscu. Właśnie - niby.

Szukając w sobie odpowiedzi na wcześniej postawione pytania, zmuszona byłam przyznać przed sobą, że - cóż - to, co udokumentowały fotografie, już mnie tak bardzo nie porusza. Dlaczego? Przecież tyle już przygnębiających rzeczy widzieliśmy. Tyloma smutnymi, bazującymi na ludzkich tragediach obrazami jesteśmy karmieni na co dzień, że przeglądanie kolejnych fotografii z Czarnobyla nie robi już wielkiego wrażenia. Ot, porzucone mieszkanie, obdrapane ściany, pozostawiona stara fotografia należąca do kogoś, kogo na pewno już nie ma, widok nowoczesnych kiedyś budynków, antyamerykańskie plakaty - przecież to już znamy. Wszystkie obrazy, jakie do tej pory widzieliśmy, nas znieczuliły. Może nawet spowodowały, że odczuwamy tym większy dystans - wobec miejsca i czasu. Teraz przyglądamy się Czarnobylowi z zainteresowaniem, równocześnie stojąc w bezpiecznej odległości. To obraz, my jesteśmy jedynie widzami - mamy ten komfort. Łatwo złapać się na tym, że Czarnobyl jest dla nas lokalizacją wyciętą z naszego świata, może nawet należącą do zupełnie innego wymiaru. Nie zastanawiamy się już, co by było gdyby podobna katastrofa wydarzyła się znowu. Przecież to niemożliwe - myślimy sobie.

I kto tu jest bardziej bezczelny? Sowieci wtedy czy my dzisiaj? Czy aby na pewno minione wydarzenia czegoś nas nauczyły? Zaraz minie 35 lat od katastrofy, której konsekwencje odczuwał cały świat, a odnoszę wrażenie, że dla wielu z nas upłynęło ich znacznie więcej. Na tyle dużo, że nie stać nas na współczucie, choć przecież - zależnie od wieku - my sami, a na pewno nasi rodzice i dziadkowe żyli w chaotycznej rzeczywistości i dezinformacji tamtych dni. Nie byli bezpośrednimi ofiarami wybuchu reaktora nr 4, ale jednak tym mianem określić można było wówczas chyba każdego. Skala zagrożenia była szeroka. Dziś już nas to tak nie dotyka, niewiele o tym myślimy, Czarnobyl traktując raczej jako wartą odwiedzenia miejscówkę. Sam Wierzbicki, jak się wydaje, odwiedził to miejsce kierowany naturalną, turystyczną ciekawością.

Moje beznamiętne, bo inaczej tego chyba określić nie mogę, zaznajamianie się z pokazanymi na wystawie zdjęciami ma jednak swój kres. Gdzieś tam czai się życie. Jego symbolem są stare, pomarszczone, ale równocześnie dobre twarze Marii i Iwana Semieniuków - mieszkańców wioski Paryszew, która znajduje się 17 km od elektrowni, w samym centrum zamkniętej strefy. I dopiero wtedy, bardziej niż w jakimkolwiek innym momencie, jest szansa przypomnieć sobie, że przecież tam kiedyś ktoś mieszkał, kogoś stamtąd wypędzono, dla kogoś Czarnobyl i jego okolice był domem, który pod przymusem trzeba było opuścić i do którego nielegalnie, samowolnie i wbrew zasadom bezpieczeństwa ktoś zdecydował się powrócić. Ta normalność, naturalność i swojskość bijące od małżeństwa budzą z letargu i każą zadawać już całkiem inne, mniej tendencyjne pytania o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Czarnobyla. O przywiązanie do miejsca i wykluczenie. O uwikłanie prostego człowieka w wielką historię i dramatyczne, odbijające się szerokim echem zdarzenia.

Przypominam sobie fragment książki Swietłany Aleksijewicz pt. Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości: "Los to życie pojedynczego człowieka, historia to życie nas wszystkich. Chcę opowiedzieć historię w taki sposób, by nie stracić z oczu losu pojedynczego człowieka. Los bowiem sięga dalej niż jakakolwiek idea". Może to my straciliśmy coś z oczu?

Justyna Żarczyńska

  • wystawa Jerzego Wierzbickiego Czarnobyl
  • Centrum Kultury Zamek
  • czynna do 28.03
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021