Zdaje się, że można przewidzieć reakcje na spektakl Teatru Nowego pt. Alte Hajm /Stary dom - tak od strony widzów, jak i krytyków. Niełatwe relacje polsko-żydowskie, cień II wojny światowej, od której, o czym warto pamiętać, nie minęło nawet sto lat, a więc wszystko, co z nią związane traktować należy jako sprawę świeżą i bolesną - generują tak komentarze, jak i emocje. W obu przypadkach nierzadko negatywne. Powoduje to, że prawie każdy coś na ten temat myśli i ma jakieś zdanie, którym nierzadko wymienia się ze swoim oponentem, bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto ma zupełnie inną opinię i dla kogo szansa podzielenia się nią jest równie kusząca, jak dla tego drugiego. Odnieść można więc wrażenie, że istnieje nie jedna historia, ale wiele i każdy rości sobie prawo do uznania swojej za tę właściwą, tzn. obiektywnie prawdziwą. Chyba dlatego lepiej czasem skupić się właśnie na sprawach nieoczywistych i faktycznie zachęcających do rozważań. Przede wszystkim na temat jednostkowych poczynań, tendencji, wyborów. I odpowiedzialności za decyzje.
Alte Hajm/Stary dom już na początku odwołuje się do wielu historii, o których słyszeliśmy. Oto podczas II wojny światowej w pewnym domu na terenie Polski dochodzi do zabójstwa żydowskiej rodziny, ukrywającej się w piwnicy. Życie traci również mężczyzna, który tej rodzinie zdecydował się pomóc, ale który w efekcie szantażu ulega oprawcy i wyjawia prawdę na temat kryjówki w podziemiach posiadłości. Nie jego decyzja jest jednak główną osią tej opowieści.
Scena szybko się zmienia. Pozostajemy w tym samym domu, jednak czasy nastają całkiem współczesne. Zaczynamy poznawać kolejnych bohaterów i okoliczności, w jakich się znajdują. Ktoś nakrywa stół, toczą się zwykłe rozmowy, ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, ludzie witają się ze sobą, nie brakuje kurtuazyjnych wymian zdań, ale niemało jest też drobnych gestów i komentarzy, po których z łatwością odkodowujemy postawy i wychwytujemy panującą w tym miejscu atmosferę. Wspólna uroczystość staje się pretekstem do ukazania międzyludzkich relacji i problemów, których nie da się przykryć białym obrusem ani nakarmić przygotowaną na tę okazję kolacją. Braku zrozumienia, trudno skrywanej niechęci, wzajemnych pretensji i samotności w tłumie pozornie bliskich osób, nie wynagradza też ładnie zapakowany upominek. Jesteśmy właściwie świadkami rozpadu rodziny, gdzie każdego trawi inny rodzaj choroby. Domniemana niewierność męża, skrywana prawda, kłamstwa, skrajnie odmienne poglądy, żal za przeszłość i żal za teraźniejszość.
W całą tę sytuację, która stopniowo się zaognia, ingeruje ucieleśnienie jeszcze jednego problemu: niezapowiedziany gość, który niesie ze sobą niepewność co do tego, dlaczego właściwie się pojawił. Kiedy okazuje się, że jest wnukiem kobiety, która dawniej mieszkała w tym domu, sytuacja pozornie zaczyna się wyjaśniać. Łącząc fakty, łatwo dojść do wniosku, że była jedną z osób, które ukrywały się w piwnicy przed oficerem, i jedyną, która wówczas przeżyła. Następuje eskalacja wszystkiego, potęgowana przez rodzinną tajemnicę i oskarżanie przybysza o interesowność. Przeszłość zdaje się z butami wchodzić w teraźniejszość, choć w gruncie rzeczy była tam od zawsze. Pewnego rodzaju symbolicznym łącznikiem między starym światem a nowym jest starszy człowiek, senior tego rodu. Wydaje się nieco zagubiony w całej tej sytuacji. Żyje w rzeczywistości, która umyka pozostałym, jest dla nich wręcz niedostępna. Jako jedyny widzi postaci tańczące wokół stołu - dwie młode kobiety. Jego reakcje są przy tym nerwowe. Prawda stopniowo wychodzi na jaw. A odpowiedzialność tego starszego człowieka za rzeczy, jakie miały miejsce kiedyś, okazuje się kluczowa.
Na naszych oczach dokonuje się dekonstrukcja rzeczywistości i dopomina się o wyartykułowanie. Problem antysemityzmu i relacji między polskimi i żydowskimi sąsiadami schodzi w jej obliczu nie tyle na dalszy plan, co staje się przykładem czegoś, co wychodzi poza politykę i ideologię. Bo działania, które doprowadziły do śmierci ludzi, nie były motywowane ideologią - ona stała się dla nich jedynie pretekstem i - niestety - okazją. Motywacją były natomiast: chora miłość, wynikająca z niej zazdrość i pragnienie dopięcia swego za wszelką cenę. Takie pobudki są nie mniej fanatyczne niż najbardziej zbrodnicze idee. Zresztą być może są ich dzieckiem? Na pewno są czymś uniwersalnym i ponadczasowym. Niestety. W kontekście tego warto zaznaczyć, że na wyborze dokonanym przez jednego z bohaterów ucierpiała nie tylko żydowska rodzina, ale też jedna z najbliższych mu osób. W dodatku ta, którą określano mianem zdrajcy i kolaboranta, a która jednak chciała pomóc. I nacja czy wyznanie nie miały tu nic do rzeczy.
Spektakl według scenariusza Michaela Rubenfelda i Marcina Wierzchowskiego udowadnia, jak szybko, zanim dana opowieść dobiegnie końca, wydajemy wyroki. To również zmuszenie do refleksji nad tym, jak przeszłość wpływa na kolejne pokolenia i jaki jest tak naprawdę termin ważności zbrodni. Czy sędziwy, w dodatku schorowany, starzec, zasługuje tylko na współczucie, czy też może powinien ponieść konsekwencje swoich czynów z przeszłości? Czy kolejne pokolenia powinny nieść ciężar odpowiedzialności za decyzje swoich przodków i jaka jest nasza rola we współczesnym, nadal tak mocno skonfliktowanym świecie? To również rodzaj zachęty do przyjrzenia się sobie w kontakcie z drugim człowiekiem, tym mniej i bardziej bliskim - tak na co dzień i zupełnie po ludzku. Bo przecież od tych małych, podejmowanych każdego dnia kroków zależy bardzo dużo i to te mikroopowieści składają się na większą historię.
Poszukiwaniu prawdy towarzyszyć musi nie tylko głęboki namysł, ale i determinacja badawcza oraz pewnego rodzaju czułość połączona z pragnieniem dojścia do sedna. To trudna droga. Może się to nie udać, ale na pewno warto drążyć. Drążyć tak, że będzie bolało.
Justyna Żarczyńska
- Alte Hajm/Stary dom
- scen. Michael Rubenfeld, Marcin Wierzchowski
- Teatr Nowy, Duża Scena
- premiera: 18.02
- recenzja z przedpremiery: 1.02
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022