Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Przaśny wieszcz

"Nadchodzi wieszcz narodowy nowego sortu!" - grzmi ze sceny Adam Mickiewicz, odgrywany przez Wojciecha Tremiszewskiego w spektaklu Adama Mickiewicza liryczna próba odnalezienia się w branży rozrywkowej, który wystawiono wczoraj na deskach Sceny Roboczej w ramach jednodniowego festiwalu teatralnego Ofensywa Teatralna VII: Remake.

. - grafika artykułu
fot. Piotr Nykowski

Z żalem należy przyznać, że w porównaniu z innymi polskimi miastami np. Wrocławiem czy Szczecinem, Poznań kiepsko wypada pod względem promocji teatralnego offu. Poza silnie działającymi bastionami takimi jak Scena Robocza czy Teatr Ósmego Dnia, trudno o przykłady skutecznego działania na rzecz offowej społeczności. Brak u nas też festiwalowej formuły, która poza linkowaniem twórców pozainstytucjonalnych, pozwala lokalnym widzom i widzkom zaznać twórczości teatralnej z innych regionów Polski. Karol Bracki, organizator Ofensywy Teatralnej VII postanowił tę lukę wypełnić jednodniowym festiwalem, w którego repertuarze znaleźli się pozapoznaścy artyści. Wystąpił Arti Grabowski ze swoim Raportem Panika, reprezentujące Teatr Krzyk Aleksandra Czubińska i Nikola Palej w spektaklu Marka Kościółka i Anny Giniewskiej Hej, Ty oraz bohater tej recenzji Wojciech Tremiszewski z monodramem Adama Mickiewicza liryczna próba odnalezienia się w branży rozrywkowej.

Słów kilka o twórcy spektaklu - Tremiszewski zdobywa deski teatrów jako twórca offowy już od lat. Wcześniej związany był z Kabaretem Limo, lecz potrzeba niezależnego działania okazała się na tyle silna, że zaczął tworzyć też samodzielnie. W swoich przedstawieniach odpowiada za tekst, reżyserię i wykonanie, dając popis całkowicie autonomicznej wypowiedzi. Dryg komediowy popycha go do wyszukiwanie potencjalnie zabawnych wcieleń scenicznych. Przygotowując Adama Mickiewicza liryczną próbę... twórca chciał jak najbardziej nawiązać do stand-upu, dlatego pozbył się ze sceny rekwizytów i scenografii. Zdominował oświetlony punktowo środek sceny. W białej koszuli i brunatnej peruce przedstawia się jako wieszcz Adam Mickiewicz. Na wstępie snuje opowieść o swoim życiu, by z czasem wzbogacać tło wypowiedzi licznymi postaciami kultury romantyzmu oraz wydarzeniami historycznymi.

Znudzony życiem w zaświatach poeta przygląda się kondycji współczesnego polskiego społeczeństwa, o którym wyrabia sobie nieprzychylne zdanie. Szybko pojawia się pomysł, by oświecić tępy lud blaskiem wieszczowego geniuszu, powraca więc na Ziemię. Okazuje się jednak, że poezja romantyczna jest dziś niezbyt chwytliwa, dlatego Mickiewicz próbuje swoich sił w show biznesie i zdobywa tłumy swoimi stand-upami. Tak to wygląda fabularnie. Pomysł jest dobry, bo ma ogromny potencjał satyryczny, ale coś jednak idzie nie tak. Zamiast skupić się na absurdach polskości, wykorzystać szansę celnego zobrazowania głupoty lub miałkości dzisiejszego społeczeństwa, Tremiszewski omija te kwestie, by oblepić postać Mickiewicza żartami o romantyzmie. Na wstępie stracony zostaje spory potencjał, który trudno obronić jako autorską decyzję, skoro przedstawienie jest długie i z powodzeniem mogłoby pomieścić kilka bystrych spostrzeżeń zamiast powtarzanych któryś raz z rzędu żartów o pijackich podtekstach.

Adama Mickiewicza liryczna próba odnalezienia się w branży rozrywkowej to spektakl, w którym figura Mickiewicza służy wyłącznie jako pretekst do snucia przez półtorej godziny jednego dowcipu, w którym komediowość wynika z zestawienia tonów niskich i wysokich. Budując postać poety, Tremiszewski czyni z niego jednocześnie posąg kultury, jak i swojskiego, dziarskiego żartownisia. W tej żonglerce tożsamościowej wieszcz traci rysy osobowości, stając się sceniczną wydmuszką romantyzmu. Ze sceny podrzucane zostają liczne żarty na temat poszczególnych postaci kultury (Słowackiego, Chopina, Norwida, Krasińskiego), w których najczęściej obśmiany jest ich wygląd bądź twórczość. Mało tego, każdy bohater ma podobne cechy charakteru i wyłącznie drobne niunase odróżniają jedną postać od drugiej. Wyłącznie Krasicki posiada cechę indywidualną, jaką jest nerwowe sapanie. Tremiszewski z emfazą (w założeniu dowcipną) szydzi z liryczności, podniosłości i emocjonalności poezji romantycznej na najbardziej oczywistych poziomach. Przesyt archaizmów oraz natrząsanie się z patosu nie mają na scenie większego uzasadnienia niż "bo śmieszne". Dowcipy są często głupawe, wplatane bez sensu, na siłę i w przesycie.  Mówiąc, postaci mieszają dawną mowę z naleciałościami popkulturowymi ("Gustaw i Konrad - fight back" - propozycja wznowienia Dziadów), nieco przestarzałymi potoczyzmami ("stylówka", "czadowy", "kumam"), infantylnymi zdrobnieniami imion postaci historycznych ("Józek, dzięki za tego hita" - gdy mowa o Mazurku Dąbrowskiego Józefa Wybickiego). Tremiszewski igra też z powiedzeniami ("Bóg z tobą" wypowiedziane do Boga), a czasem tez pokusi się o wstawki słowotwórcze ("rymodżet"). Poza tym do spektaklu wpleciono mnóstwo przaśnych podtekstów libacyjnych, defekacyjnych i seksualnych o wątpliwej jakości komediowej. Jak to zwykle w kabaretach.

O ile żarty można jeszcze wybronić argumentem o "rzeczy gustu", o tyle dramaturgicznej monotonii już nie. Koncept utrzymania przedstawienia to jest jakiś pomysł, niestety jego wykonanie zawodzi. Tremiszewski nie wychodzi ze środka sceny, jego ruch sceniczny ograniczony jest do minimum. Wystąpienie oparte jest na słowie i modulacji głosem, wstawki pantomimiczne pojawiają się nieczęsto. Wiadomo - decyzja takiej dramaturgii wsparta jest intencją stylizowania przedstawienia na stand-up, lecz taka konwencja bardzo szybko okazuje się nużąca. Nie mając w zanadrzu nic innego niż słowa, aktor jak z armaty podrzuca kolejne dowcipy. I tak przez półtorej godziny.

Spory potencjał socjologiczny, jaki drzemie w pomyśle przyjrzenia się współczesności oczami przodków, został w monodramie niewykorzystany. Zestawiając mickiewiczowską wzniosłość z telewizyjnym parciem na rozrywkę, twórca nie pokusił się o diagnozę wykraczającą poza narzekanie na społeczeństwo ogłupione chaosem informacyjnym przebodźcowanego świata medialnego. Wybrzmiewa pesymistyczna bezradność wobec polskiej, nienaprawialnej mentalności. Choć pełen zapału poeta odnajduje się w show biznesie, nie udaje mu się pchnąć narodu ku ożywczej rewolucji intelektualnej. Odchodzącemu w zaświaty Mickiewiczowi nie pozostaje nic innego jak przyjąć, że dziś rewolucja się nie odbędzie. Słyszymy: "Polacy maja dziś złoty róg, tylko nie potrafią z niego korzystać". Wiemy, wszak z tego powodu poeta podjął próbę oświecenia blaskiem poezji zagubionego w nowoczesności społeczeństwa. Powtórzona w finale teza razi ponadto stylistyczną i dramaturgiczną nieścisłością.

Choć w kreacji Tremiszewskiego, Mickiewicz jawi się jako człowiek gorliwy oraz niezmordowany (świadczą o tym choćby jego usilne próby zaimponowania telewizyjnemu menadżerowi), dość lekko przyjmuje swoje niepowodzenie. Ponadto, tworząc rys charakterologiczny poety, twórca spektaklu poświęcił sporo uwagi narcystycznej części jego osobowości. Nie mam z tym zamysłem problemu, przeciwnie - biorąc pod uwagę rangę wieszcza, jaką Mickiewicz piastuje w podręcznikach języka polskiego, sensowne wydaje się wlanie mu sodówki do głowy. Skoro tak, dość nieprawdopodobne by odchodzący w zaświaty narcyz nie pokusił się o ostateczny popis własnego geniuszu. Tymczasem snując o złotym rogu niechybnie oddaje scenę Wyspiańskiemu, który notabene nie został wspomniany wcześniej w spektaklu. Można oczywiście powiedzieć, że to detal i nie należy go z takim zapałem ważyć, jednak przez podobne nieścisłości gubią się sens oraz charakter całego przedstawienia.

Podobnych zastrzeżeń mam więcej, np. Po co Mickiewicz zrzuca na scenie perukę Mickiewicza, skoro nadal pozostaje Mickiewiczem? Dlaczego przy odczytaniu listu od Sienkiewicza, Tremiszewski używa kartki, skoro wcześniej wystarczała mu pantomima? Czy konieczne było rapowanie przez Mickiewicza, jeśli ten miał aspiracje wyłącznie stand-upowe, a nie muzyczne? Potencjalnie ciekawa inscenizacja okazuje się zbiorem żartów i nawiązań zmieszanych ze sobą bez ładu. Nie odbieram Tremiszewskiemu lotności dowcipu, która wielu widzów podczas pokazu bawiła, lecz w moim odczuciu, poza kabaretowymi walorami monodramu, niewiele w nim treści godnych uwagi.

Ofensywa jest znakomitym konceptem i z całego serca kibicuję, by odbyła się w Poznaniu ponownie, jednak warto pamiętać, że na sukces kolejnych edycji w dużej mierze wpływa recepcja aktualnej.  Prezentowany w tym roku monodram Tremiszewskiego do udanych nie należy, a przecież nie jest to nowy spektakl, który wymagałby promocji. Dlaczego zatem znalazł się w programie? Przecież Tremiszewski potrafi sprawniej zrobić monodram, co udowodnił chociażby w Trenerze, w którym udawało mu się dobrze wartościować napięcie, lepiej radzić sobie z wykorzystaniem przestrzeni scenicznej, tworzyć ciekawsze postaci. Obawiam się, że spektakl ten cierpi na znaną w offie chorobę "braku konstruktywnej krytyki", przez którą zarówno ten spektakl, jak i rzesze innych projektów wymagających solidnych poprawek, latami przewijają się przez różne festiwale i - brzydko mówiąc - psują rynek offu. Wierzę, że szczere i solidne opinie są tym, czego twórcy potrzebują bardziej niż grzecznościowego klepania po plecach. Tymczasem wygląda na to, że Tremiszewski otrzymał dokładnie coś przeciwnego. Czy ktokolwiek coś zyskuje, kiedy dajemy sobie milczącą zgodę na bylejakość? Wiadomo co odpowiedzieć.

Julia Niedziejko

  • Ofensywa Teatralna VII: Remake. Adama Mickiewicza liryczna próba odnalezienia się w branży rozrywkowej
  • tekst, reżyseria i wykonanie: Wojciech Tremiszewski
  • Scena Robocza
  • 07.03

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020