O filmie "Good Grief", który powstawał w kilku miejscach w Poznaniu, opowiada jego producent - Damian Ratajczak.

. - grafika artykułu
Damian Ratajczak, obok Jason T. Madicus, fot. archiwum prywatne

Jak trafiłeś do świata filmu?

Przez mojego przyjaciela, a zarazem i wspólnika. Kiedyś powiedział, że chce zrobić film. Początkowo nie byłem do tego pomysłu przekonany, bo mieliśmy sporo innych projektów. On ruszył z tym mimo wszystko,- i mogłem pomóc, albo go zostawić. Pomogłem, film mnie wciągnął. To było w roku 2019.

Najpierw był film krótkometrażowy "In Another Life", teraz finalizujecie zdjęcia do pełnometrażowej wersji noszącej tytuł "Good Grief". Nie mogę więc nie zapytać o pierwszy film, który został nagrodzony na festiwalach.

Każda produkcja, która zyskuje jakiekolwiek uznanie, umacnia w pewności siebie i w tym, że wykonuje się dobrą robotę. A im bardziej ufasz sobie i swoim możliwościom, tym chętniej podejmujesz się większych rzeczy. W przypadku "In Another Life" efekt mnie zaskoczył. Po samym materiale, który uzbieraliśmy, nie sądziłem, że będzie tak dobry.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że zawsze znajdzie się mnóstwo rzeczy do poprawy. Nie jestem po szkole filmowej. Jason (Jason T. Madicus, scenarzysta "In Another Life", scenarzysta i reżyser "Good Grief") również nie jest, uczymy się "na żywca", a jednak nam się udało!

O czym jest film "Good Grief", który powstaje m.in. w Poznaniu?

Jest to komediodramatyczna historia młodych ludzi, którzy muszą sobie poradzić z tragedią w życiu, po tym jak jeden z ich przyjaciół umiera podczas protestu. Zamiast ruszyć naprzód, Janek trafia do czyśćca, gdzie ma szansę wrócić do siebie z przeszłości, i podjąć inne decyzje. Film jest połączeniem wielu gatunków: jest dramat, romans, komedia i elementy paranormalne, które dodatkowo podsycają całą fabułę.

Jak oceniasz funkcjonowanie Poznania w kontekście kinematografii w Polsce?

Poznań na pewno jest bardzo ładnym miastem. Mogłoby tutaj powstawać zdecydowanie więcej produkcji. Wcześniej kręciliśmy w Szczecinie, który też jest ładny, ale najważniejsze, co miał do zaoferowania (a co jeszcze nie do końca ma Poznań), to mentalność osób wpływających na to, czy się tu kręci filmy, czy nie.

Jednak zdecydowaliście się na Poznań. W jakich miejscach kręciliście sceny do filmu?

W pubie Alibi, w klubie Próżność. Kręciliśmy pod mostem św. Rocha, w klubie bokserskim Walczak na Dębcu, także w Klubie Tama, w Dublinerze. I w nStudios - nowym obiekcie na mapie Poznania. Bardzo nowoczesnym, zapewniającym dużo efektów specjalnych. To tam odbył się nasz najdroższy budżetowo dzień zdjęciowy.

Jak to jest być producentem filmowym w Poznaniu? Można skompletować ekipę?

Bardzo wiele działów można wypełnić osobami z Poznania i nie trzeba nikogo sprowadzać spoza miasta. Jest to niszowy rynek, ludzie znają się głównie przez pocztę pantoflową. Do tego film nieustannie ociera się o sztukę, więc wiele rzeczy jest traktowanych elastycznie. A z produkowaniem filmów jest łatwiej niż kiedykolwiek - można się do tego zabrać bez potrzeby ukończenia szkoły filmowej. Rynek otworzył się głównie ze względu na platformy streamingowe.

W obsadzie są osoby związane w Poznaniem. Hubert Kożuchowski, Jędrzej Jezierski, Paweł Sakowski związany z Wielkopolską. Huberta Kożuchowskiego mogliśmy oglądać w teatrze offowym. To przykłady osób, które wyszły z Poznania. Poszły dalej.

Pawła znam najdłużej, bo już z naszego pierwszego filmu "Final Diagnosis". Bardzo dobrze zagrał jedną z głównych ról, świetnie mówi po angielsku, potrafi naśladować akcenty. Oczywiste było dla nas, że Paweł zagra w drugiej produkcji. Jędrzej i Hubert zgłosili się na casting w 2022 roku.

Aktorzy z wiekiem rozwijają swój bukiet artystyczny tych emocji, które są w stanie pokazać. Dużo szybciej wchodzą w rolę i są w stanie błyskawicznie zdobyć uwagę podczas castingów. Trzeba poznać pewne emocje w życiu, żeby je potem zagrać. Rozbić się pomiędzy radością a cierpieniem. A Hubert i Jędrzej są już rozpoznawalni, i to wynika z ich gry aktorskiej.

Jest też żeńska część obsady.

Gdy obsadzaliśmy role, wybuchła wojna w Ukrainie. Chcieliśmy na tyle, na ile to będzie możliwe, zatrudnić ludzi z Ukrainy, nie tylko w obsadzie, ale i w ekipie technicznej. Wtedy na casting przyszła Hanna Nowak (odtwórczyni głównej roli). Natomiast Veronika Kopchak przyjechała do Szczecina, wtedy bez doświadczenia aktorskiego. Teraz gra dość dużo, co nas cieszy, bo to oznacza, że dobrze oceniliśmy jej aktorski potencjał.

A co Ty lubisz w pracy producenta?

Organizuję pracę twórcom, żeby oni mogli wytworzyć dzieło. Wszyscy konsultują ze mną różne sprawy, więc jakaś mała cząstka mnie zostaje w tych produkcjach - co, przyznam, jest miłe. Być producentem to naprawdę niemały trud, bywa, że do paru dni zdjęciowych przygotowuję się przez pół roku. Podoba mi się jednak to, że robimy coś nie tylko dla pieniędzy. Jest to bardzo uwalniające.

Ile osób pracuje przy produkcji "Good Grief"?

Około 50, wliczając aktorów, ale bywa, że w niektórych scenach są potrzebni statyści.

Kiedy publiczność będzie mogła obejrzeć "Good Grief"?

Chciałbym, aby do połowy przyszłego roku film był ukończony. Do tego czasu zaplanujemy ścieżkę festiwali, na których pokażemy go premierowo - chyba że wcześniej znajdziemy dystrybutora. Ja działam w Europie, a Jason w Stanach Zjednoczonych, więc ja pojadę do Gdyni, na European Film Market do Berlina. Jason pojedzie na American Film Market i myślę, że wspólnymi siłami dużo zdziałamy.

Twoja rola w całym projekcie jest ogromna. Zaangażowanie, czas i odpowiedzialność. Czy da się nie zżyć z takim projektem?

Nie. Przynajmniej mi się nie udało. Początki były bardzo trudne, to jest skok na głęboką wodę. To są ogromne projekty, za którymi stoją duże pieniądze, a to wywołuje duży stres.

Kiedy mamy blok zdjęciowy, powiedzmy, czterodniowy, na planie jesteśmy zwykle minimum 12 godzin. Jest to taki czas, kiedy zamykasz drzwi do swojego życia na chwilę, i otwierasz te od planu zdjęciowego. I tam jesteś z tą rodziną z filmu i wszyscy się zżywacie, to wasza wspólna historia.

Rozmawiała Anna Szamotuła

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025