Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Miłość zaczyna się tam, gdzie kończy ocenianie

Kto słyszał o porozumieniu bez przemocy, ten wie, że żyrafa jest oznaką empatii i szacunku. To właśnie ona jest symbolem Studia Osobowości - szkoły aktorsko-rozwojowej, prowadzonej przez Katarzynę Pawłowską, która w duecie z Maciejem Adamczykiem od ponad trzydziestu lat tworzy Teatr Porywacze Ciał. Metody, które wciela w życie jako artystka, przekłada na sposób pracy z uczestnikami i uczestniczkami warsztatów. Z okazji 10-lecia Studia opowiedziała nam o granicy między życiem prywatnym a artystycznym, otwartości na drugiego człowieka i programie obchodów jubileuszu.

Przybliżenie na twarz kobiety w różowych włosach, która wpartuje się w żółty kwiat. Wokół niej trawa. - grafika artykułu
Katarzyna Pawłowska, fragment filmu, który towarzyszy spektaklowi "NUO"

Spotykamy się tuż przed nagraniami do filmu, który będzie towarzyszył premierze Twojego monodramu. Jakie miejsce wybraliście na plan filmowy?

Jedziemy nad Jezioro Kierskie. Mimo że jest zimno, mam zamiar wejść do wody. Wybieram się tam razem z Maćkiem Adamczykiem i Blanką Kęstowicz, niezwykle zdolną studentką Studia Osobowości i Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu na kierunku film eksperymentalny. Niektóre sceny tego filmu nagraliśmy wcześniej, w Samandhi, czyli zaprzyjaźnionym ośrodku pod górą Ślęża, w Wirach. Idea tego miejsca bardzo rezonuje z ideą Studia Osobowości, z Teatrem Porywacze Ciał i z moim myśleniem, aby wystrzegać się oceniania innych. Walka zaczyna się tam, gdzie zaczyna się ocena. Oczywiście, gdy pracuję z ludźmi na warsztatach, pojawiają się jakieś kryteria, ale zawsze mówię, żeby siebie nie oceniać, a mówić o tym, co możemy zrobić lepiej. Oceny kojarzą się ze szkolnymi traumami i stresem.

Takie podejście otwiera na człowieka i motywuje do działania.

Na tym mi zależy, dlatego prowadzę w Studiu małe grupy. Na warsztaty przychodzą różni ludzie i w jakiś sposób trzeba ich ze sobą połączyć. Niekoniecznie każdy musi siebie lubić, ale chodzi o to, żeby wszyscy siebie szanowali, rezonowali ze sobą i nie obwiniali o niepowodzenia. Studio Osobowości to takie moje dziecko.

...które obchodzi właśnie 10 urodziny. Jak wspominasz jego początki?

10 lat to szmat czasu! Warsztaty prowadziłam dużo wcześniej, ale 10 lat temu ubrałam je we wspólną nazwę. Pierwsze kroki stawialiśmy w Republice Sztuki Tłusta Langusta, gdzie działaliśmy przez 3 lata.

Studio Osobowości jest nie tylko szkołą aktorską. Mocno stawiasz na rozwój osobisty uczestników i uczestniczek.

Uważam, że tak powinno być. Wychodzi to z mojego trzydziestoletniego doświadczenia w Teatrze Porywacze Ciał, z nauki w szkole aktorskiej i obserwacji tego środowiska. Jeśli ktoś chce zostać aktorem, powinien zacząć od pracy nad sobą i - użyję tu górnolotnego słowa - pokochać siebie. Zrozumienie i zaakceptowanie siebie jest najważniejsze. Aktor musi być otwarty na cały wachlarz emocji i nie może powiedzieć np. że nie będzie się na scenie złościł, bo złość jest mu na co dzień obca. W Studiu to akceptujemy i nad tym pracujemy. Poprzez rozmowy indywidualne i grupowe naprowadzam uczestników na odpowiednią ścieżkę i czekam aż sami powiedzą: "spróbujmy". Czasem od razu mogą iść na całość, a czasem potrzebują na to kilku lat. Niektórzy przychodzą do Studia z myślą o przygotowaniu się do szkoły aktorskiej, co wymaga innego, bardziej zawodowego, trybu pracy, a niektórzy chcą po prostu zrobić coś dla siebie.

Czy bazujesz na historii własnego rozwoju?

Jako młoda dziewczyna byłam chronicznie nieśmiała i strasznie empatyczna, przez co często dostawałam po głowie. Byłam bardzo zamknięta w sobie, praktycznie w ogóle się nie odzywałam. Czułam, że muszę coś z tym zrobić. Moje życie tak się posplatało, że mimo nieśmiałości startowałam do szkoły aktorskiej, do której dostałam się za pierwszym razem, co było dla mnie totalnym szokiem i z czasem wyleczyło z kompleksów. Weszłam w otwarte, gadatliwe i ruchliwe środowisko, więc na początku było mi trudno, ale takie wyzwania są fajnym momentem odbicia, przełamywania barier i wyjścia ze strefy komfortu. Myślę, że Studio w dużej mierze przyciąga osoby, które też czują, że w środku mają wulkan, ale nie wiedzą, co zrobić, żeby wyjść  z nim na zewnątrz, zacząć komunikować się ze światem i pokazać swoją kreatywność. Dla mnie przełomowym momentem było przygotowanie pierwszego w życiu monodramu. Byłam wtedy na trzecim roku i przerażała mnie myśl jednoczesnego grania, samodzielnego wymyślenia inscenizacji, muzyki, stroju itd. Wtedy pomogła mi cudowna profesor Anna Proszkowska. To była wróżka - potrzeba nam więcej takich mistrzów. Przynosiło się do niej pomysł, a ona tylko nakierowywała swoją różdżką, mówiąc: "pójdź w tę stronę, ale skoryguj to". Nigdy nie narzucała swojej wizji. Z jej pomocą udało mi się zrobić monodram na podstawie tekstów Różewicza. Osiągnęłam sukces, profesorowie wyrażali się o moim monodramie bardzo pochlebnie. Pamiętam, jak wracałam do akademika i płakałam, myśląc sobie: "jednak potrafię, mogę sama zrobić spektakl". Niedawno reżyserowałam też monodram z Blanką Kęstowicz. Aby samemu wystąpić na scenie, trzeba być dojrzałym, co jest możliwe mimo młodego wieku. Wiedziałam, że Blanka jest na to psychicznie gotowa, ponieważ potrafi wchodzić w rolę, ale i z niej wychodzić.

Z jednej strony mówisz, że ważne jest wychodzenie z roli, a z drugiej - w spektaklach Studia Osobowości poza fikcyjnymi postaciami, aktorzy i aktorki prezentują też siebie. Gdzie w takim razie leży granica wychodzenia z roli, pozostania w niej, pokazania siebie na scenie?

Wszystko jest uzależnione od danej osobowości. Są osoby, które co roku są gotowe do nowych aktorskich wyzwań, ale zdarza się też, że ktoś nie chce występować w spektaklu. Mówię wtedy: "nie musisz grać, bądź sobą, powiedz coś o sobie". Ludziom łatwiej jest mówić o sprawach im bliskich. Ubieramy to w odpowiednią formę, mieszamy z jakimiś baśniami, piszemy tekst sami lub sięgamy po fragmenty wydanej literatury. Nigdy nie mówimy publiczności: "to jest prawda o tym człowieku, a to nie".

Pewnie podobnie konstruowaliście spektakl dyplomowy Studia Osobowości Nigdy śniący, który zaprezentujecie w ramach obchodów jubileuszu.

Tak, Nazarowi Dominchukowi i Faustynie Kopeć bardzo zależało, żeby powiedzieć o swojej queerowości. Absolutnie nie miałam nic przeciwko. Występ Nazara zaczął powstawać podczas balu sylwestrowego w Studiu. Cieszył się wtedy, że wreszcie będzie mógł się przebrać. Jedna z dziewczyn zrobiła mu makijaż, założył sukienkę i tańczył, a my to nagraliśmy. Nie sądziłam wtedy, że ten taniec wejdzie do spektaklu. W przypadku Faustyny było podobnie, chociaż ona akurat nie posługuje się tańcem, tylko czymś innym, ale zostawię to w tajemnicy, żeby nie odkrywać od razu wszystkich kart. Blanka z kolei nigdy do końca nie chce opowiedzieć o sobie wprost. Jeżeli proponuje teksty, to są one tekstami poetyckimi. Zresztą mamy chyba podobnie, bo ja też nigdy do końca na scenie nie mówię o sobie. Wchodzę w rolę i pod płaszczykiem innej postaci przekazuję emocje, które są mi bliskie. Teatr to wentyl emocji. Na przykład w życiu codziennym w ogóle nie jestem agresywna, a na scenie jestem agresorką, furiatką, moje role są zazwyczaj pokręcone i schizofreniczne. Osoby, które widziały mnie najpierw w spektaklu, a potem się ze mną zaprzyjaźniły, mówiły, że się mnie bały i myślały, że jestem groźna. A to są tylko emocje, które w nas siedzą, ale nie muszą być pokazywane w życiu. Często tego nawet nie chcemy.

Podczas jubileuszu też będziemy mieli okazję zobaczyć Ciebie na scenie. 10-leciu Studia Osobowości towarzyszy Twój monodram. W 2007 roku realizowałaś spektakl OUN, a tym razem odwracasz litery i prezentujesz NUO.

OUN to skrót od obwodowego układu nerwowego, czyli czegoś bardzo organicznego. Gdy grałam OUN, w Polsce jeszcze nie był popularny stand-up. Pamiętam, że ktoś w recenzji napisał, że mój spektakl przypomina mu stand-up, idący w stronę performansu. Pytałam wtedy Maćka: "co to jest stand-up?". Nie zastanawiałam się nigdy nad kryteriami formalnymi, bo w Teatrze Porywacze Ciał szukamy wolności, nie chcemy się w niczym ograniczać. Każdy nasz spektakl to jakaś przemiana, odkrywanie siebie i świata na nowo. Tak było w przypadku OUN i tak też będzie w przypadku NUO, który zagram 7 i 8 września w Teatrze Ósmego Dnia. NUO to nie tylko odwrotność OUN. Słowo to w języku istriockim [język używany na półwyspie Istria, którego większość należy do Chorwacji - przyp. red.] oznacza "nowy". A moim marzeniem jest pojechanie do Istrii, do Chorwacji. Uwielbiam ciepłe kraje, ich luźny rytm i otwartość. Wymyśliłam sobie, że odwiedzę miasteczko, w którym znajdują się ruiny teatru rzymskiego.

Czy to właśnie tam planujesz realizować dalszą część projektu?

Taki mam plan. Zobaczymy, co z niego wyjdzie.

Czego będzie dotyczyło NUO? Jakie tematy tym razem będziesz podejmować?

NUO będzie zestawieniem OUN z monodramem Maćka Magiczny świat kłamstwa. Tak naprawdę to, o czym chcę powiedzieć, Maciek już częściowo przekazał w swoim spektaklu. Popatrzyłam sobie na nasze trzydziestoletnie życie, w którym teatr bardzo mocno splatał się z życiem prywatnym. Zresztą z Maćkiem byliśmy parą przez 7 lat - żyliśmy, mieszkaliśmy i tworzyliśmy razem. Wszystko bardzo mocno się ze sobą splatało. Mam nadzieję, że w monodramie uda mi się to pokazać. Maciej Dziaczko, nasz wieloletni przyjaciel, który często nam pomaga przy spektaklach, pisze teraz doktorat o współczesnym polskim teatrze i powiedział, że jako pierwsi - brzmi to górnolotnie, ale tak napisał - zaczęliśmy burzyć granice między prawdziwymi emocjami a byciem aktorem. Włączanie tego magicznego świata kłamstwa w życie nie wiązało się z jakimiś założeniami, wyszło z nas bardzo naturalnie. Od początku byliśmy na scenie Kaśką i Maćkiem, a jeżeli zapraszaliśmy do współpracy przyjaciół, to zawsze byli oni sobą, tworzyliśmy role właśnie pod nich. I tak samo jest w Studiu - wszystko rezonuje z życiem i czasem kształt spektaklu zmienia się nawet w dniu premiery. Zawsze przed premierą dużo się dzieje, emocje dochodzą do punktu kulminacyjnego i bywa, że w kimś zaczyna się coś przełamywać. Teatr czasami działa jak detoks. Zdarza się, że uczestniczy Studia na mnie krzyczą. Mówią, że czegoś nie zrobią, zaczynają płakać, trzaskać drzwiami, a potem wracają i przepraszają. Czekam wtedy cierpliwie i mówię: "rozumiem". Wiem, że ta złość nie jest skierowana do mnie, ja jestem ich lustrem i to z samymi sobą muszą się w danej chwili zmierzyć.

Co dla Ciebie, jako pedagożki, trenerki, jest największym osiągnięciem, co daje największą satysfakcję?

Gdy ludzie mówią, że w jakiś sposób Studio zmieniło ich życie. Czuję, że jest ono trochę takim "przeprowadzaczem" i z tego powodu przyciąga ludzi, którzy poszukują, którzy chcą coś zmienić i faktycznie podczas działań w Studiu to się prędzej czy później udaje. Posłużę się przykładem Mateusza, cudownego uczestnika Studia. Dziękując za wspólną pracę, mówił: "słuchaj, dzięki Studiu i dzięki temu, że nauczyłem się w nim pewności siebie i elokwencji poznałem dziewczynę". Żyją sobie szczęśliwie do dzisiaj. Ta historia ma swój dalszy ciąg, bo ta dziewczyna otrzymała od Mateusza w urodzinowym prezencie prywatne warsztaty ze mną. Także największą satysfakcją dla mnie nie jest to, że ktoś dostaje się do szkoły aktorskiej, bo zawsze mówię, że to taki efekt uboczny warsztatów ze mną. Największą satysfakcją jest to, kiedy Studio pomaga ludziom w życiu, kiedy sprawia, że oni są nie tyle bardziej pewni siebie, co szczęśliwsi i zawdzięczają to wspólnym działaniom. I to jest chyba w ogóle najważniejsze w życiu - relacje, jakie tworzymy i to, żebyśmy sobie pomagali. Ostatnio przeczytałam takie pozornie proste zdanie - miłość zaczyna się tam, gdzie kończy ocenianie.

Rozmawiała Magdalena Chomczyk

  • 10-lecie Studia Osobowości Teatru Porywacze Ciał
  • 7-8.09
  • Teatr Ósmego Dnia

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023