Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Koniec świata nas zbawi

Będzie koniec świata. Zła wiadomość jest taka, że arka zabierze ze sobą tylko bogaczy, a dobra - że wreszcie skończy się kapitalizm. Spektakl "Dziewczynka z za/ przyszłość boli tylko raz" w reżyserii Mariusza Zaniewskiego, który miał w piątek premierę w Teatrze Nowym, podejmuje próbę analizy współczesności wobec proroctwa katastrofy ekologicznej.

. - grafika artykułu
fot. Wiktor Napierała

Jest źle. Napędzany zachłannością beneficjentów kapitalizmu popęd przemysłowego rozwoju prowadzi nieuchronnie do katastrofy ekologicznej. Wzmagający nierówność oraz brak poczucia solidarności system społeczny, w którym globalizacja rozdziela role uciskanych i uprzywilejowanych, zdaje się układem bezpośrednio wspierającym cywilizacyjny upadek. Jak czytamy w opisie spektaklu "Dziewczynka z za/ przyszłość boli tylko raz" w reżyserii Mariusza Zaniewskiego: "XXI wiek jeszcze się nie rozpoczął - żyjemy wciąż mentalnością XX stulecia". Twórcy przeprowadzają widza przez szereg społecznych komentarzy, jakie cisną się na usta wobec największych bolączek współczesności.

Samodyscyplina w obliczu końca

Za pomocą swojego spektaklu Zaniewski próbuję rozruszać huśtawkę poczucia obywatelskiej odpowiedzialności. W wielowątkowej krytyce kapitalizmu, a więc metodzie masowego wyzysku, ze szczególną starannością wyeksponowano kwestię miłosierdzia i wrażliwości na drugiego człowieka. Z tego powodu narracja oblepiona jest kontekstami biblijnymi, a akcja sceniczna we fragmentach dzieje się w raju. Bóg zyskuje ludzkie ciało i wskrzesza trzy ofiary społecznej znieczulicy - Dziewczynkę z zapałkami (Malina Gohes), pakistańskiego chłopca pracującego w fabryce dywanów (Jan Romanowski) i nastolatka-samobójcę (Dawid Ptak),  by razem z nimi przeprowadzić na Ziemi serię symulacji ilustrujących przejaskrawione postawy współczesnego społeczeństwa. Stwórca (Maciej Hązła) przebiera się za Żebraka, bo - jak śpiewa - "Gdyby Bóg był jednym z was byłby dresem, księdzem, menelem lub tępą dzidą".

Ocenianie hipotetycznych scenariuszy przyszłości, jakie reżyser proponuje na scenie, zakrawa o zbędny cynizm. Korzystając z przywileju równego dla wszystkich niepewnych swojej przyszłości na tej planecie istot ludzkich twórca proponuje nam swoją prognozę zachowań cywilizacyjnych wobec katastrofy klimatycznej. Wprowadzając na scenę mrok apokalipsy koloruje dramaturgię przedstawienia barwami komedii, co nie oznacza, że sili się na tragikomiczne uproszczenia. Zdarza się, że spektakle afirmujące społeczne nieposłuszeństwo pozostawiają odbiorcę na przewidywalnym i - w moim subiektywnym odczuciu - często niewystarczającym wobec powagi tematu przekonaniu, że solidarną rewolucję najlepiej ciosać dłutem histerycznych oskarżeń bez przyjmowania na siebie ciężaru strategicznej odpowiedzialności. O ile emocjonalna konwencja kusi w esejach i dudni gniewną mocą na protestach,  na deskach teatralnych często ociera się o tendencyjny idealizm lub populistyczny patos. U Zaniewskiego znajdujemy podobne zapędy, ale koniec końców reżyser zgrabnie ogrywa te konwencje polemiką. Oskarżycielski ton jaki w obliczu katastrofy twórca przybiera wobec kapitalistycznych oligarchów nie brzmi naiwnie, wtórnie ani pretensjonalnie. Prognozując przyszłość, reżyser serwuje dwie proste acz niebanalne, a przy tym dobrze zagrane i sprawnie dramaturgicznie oraz reżysersko poprowadzone sceny, które przeplatając się, ukazują związek między surowym antropocenem a wynikającym z wielowiekowego humanizmu współczuciem.

W kojącej dźwiękami mis tybetańskiej scenie, beneficjent luksusu (Łukasz Schmidt) przybiera pozy nawiązujące do tai chi lub jogi, by afirmować stoicki spokój wobec nieuniknionego kataklizmu. Samodyscyplina w obliczu nieuniknionego końca jawi się jako strategiczna postawa. Dla cynicznego bogacza, który uniknie ciosu apokalipsy, spokój wpisany jest w przywilej, z kolei dla czekającego zagłady parobka - przedśmiertnym opium dla duszy. W scenie tej bohater pielęgnuje drzewko bonsai - pokracznie zdeformowane ludzką ręką drzewo, które służy tu jako symbol dominacji człowieka nad naturą. Aktor cedzi słowa o zemście na obrzydliwie nieczułej przyjaciółce, która nigdy nie była dla ludzkości dobra, bo zsyłała plagi, choroby, insekty i drapieżniki. Z niepokojącą satysfakcją grozi drzewku, które ostatecznie towarzyszy mu podczas ucieczki z planety. Oswojona natura okazuje się poręczna.

Za dużo, za szybko

Bardzo dobrze przemyślana i wykonana, a przy tym bolesna w wymowie była scena rozgrywki w "Życiopol" - bazującej na zasadach "Monopoly" planszówce przeprowadzającej postaci sceniczne przez meandry kiksów kapitalizmu. Ciekawie wypadła też wykonywana przez Dziewczynkę z zza i Królewicza piosenka o banalności zła. Ironicznie zastosowana estetyka disneyowskiej urokliwości połączona z frazesami typu "nie chcesz zła - nie rób zła" dobrze wkomponowała się w koncepcję ukazania powierzchownego zaangażowania właściwego naszej cywilizacji.

Zarzutem w stronę czytelności przekazu jest tempo spektaklu. Przeładowane treściami monologi i dialogi zostają przez aktorów i aktorkę wystrzeliwane z szybkością karabinu maszynowego w zagubionego w metaforach oraz kontekstach widza. Spektakl mógłby się obyć bez kilku niezbyt zabawnych, zbędnych fragmentów inscenizacyjnych, np. śpiewanej przez Boga piosenki, czy sceny, w której Sierżant Świnia udaje robota. Nie wszystkie dialogi znajdują uzasadnienie w konwencji komediowej, jak choćby chwiejące się na granicy cynizmu oraz niezręczności dowcipy o rasistowskim zabarwieniu. Mimo to tekst syntetycznie i z pomysłem obrazuje bolączki współczesnego świata. Jeśli wsłuchać się w poszczególne kwestie, łatwo wyłapać tu zgrabne frazy ubarwione ferworem nawiązań do współczesnej polskiej kultury i popkultury światowej. Nienachalna metaforyzacja funkcjonuje tu bez patosu, choć niekiedy skrywa się za metodami zaczerpniętymi z mainstreamu, które o niego zahaczają. Przykładem może tu być finalna scena, w zwolnionym tempie ukazująca wyścig ewolucyjny istot mniej lub bardziej rzeczywistych.

Wajcha autorefleksji

Nieustanna gra z konwencją groteski powoduje, że dzieło Zaniewskiego jest łatwostrawne, plasujące spektakl wysoko na piedestale dobrze zrealizowanych dzieł środka. Produkcje zestawiające ciężkość podejmowanych tematów ze zgrabną komediową oprawą to częsty widok na poznańskich scenach teatrów instytucjonalnych. Siłą "Dziewczynki z za..." jest jawne "zaczepianie" środowiska klasy średniej przy jednoczesnym konstruowaniu wielu elementów spektaklu na modłę jej upodobań. W ten sposób przyjęta strategia wypowiedzi zdaje się sensowna także na poziomie społecznej refleksji.

Spektakl Zaniewskiego nie wsadza w mrowisko kija, a drapiącą w podniebienie plastikową słomkę, która choć bezpośrednio szkód nie czyni - drażni. Nie tyle to zarzut do realizacji, co recenzenckie przybicie piątki pesymistycznym scenicznym diagnozom, z których wynika, że chciałoby się zmian, ale nie bardzo wiadomo jak je zrobić. Bezsilność przybliża niewygodną myśl o końcu świata jako czynniku stymulującym do zmian. W przedstawieniu pojawia się scena poruszenia wajchy autorefleksji. Po jej ruszeniu postaci sceniczne konwulsyjnie miotają się, dławią, paraliżują. Odnoszę wrażenie, że spektakl z założenia miałby być taką wajchą i fragmentami nawet podobnie dławi, ale spazmów nie wywołuje i to nie dlatego, że ręka teatru nie ma wystarczająco silnego chwytu. W spektaklu takim końcem świata jest, choć brzmi to ckliwie, upadek empatii. W finalnej scenie jedynymi istotami zdolnymi do szczerej empatii są maszyny, które tym samym lepiej realizują rolę miłosiernego humanisty. Zakładam, że to one miałyby pierwszeństwo na współczesnej arce Noego. Jak dobrze, że to tylko fikcja, chociaż - jak słyszymy w spektaklu - "Filmy apokaliptyczne to trochę instrukcja".

Julia Niedziejko

  • spektakl "Dziewczynka z za/ przyszłość boli tylko raz"
  • Teatr Nowy
  • reżyseria: Mariusz Zaniewski
  • premiera: 05.10

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019