Wchodzimy do sali, a tam dziwi widok metalowej konstrukcji z tabliczką "Uwaga. Teren budowy". Sami aktorzy Teatru Ósmego Dnia też wyglądają dziwnie - ubrani w ciuchy pasujące do sytuacji pracowych, zapraszają do środka słowami "niczego się nie obawiamy" i "będzie dobrze".
Widownia też jest ulokowana dość osobliwie: krzesełka stoją na czterech platformach, a dwie grupy widzów siadają na nich odwróceni plecami do siebie. "Potem się zobaczycie. O wszystkim uprzedzimy. Teraz się w teatrze o wszystkim uprzedza" - uspokajają nas. Oglądamy projekcje: scenę montażu / demontażu rozgrywającą się właśnie teraz, obok nas, oraz montaż archiwalny - z 16 października 1997 roku. Dziś można wszystko nakręcić smartfonem, a Marcin Kęszycki mówi do reszty: "Ja chciałbym to sfilmować, ale niestety mam problem. Kiedyś to było tak, że miałem kamerę". Przerywają mu: "Produkcja to już się skończyła, teraz to jest montaż". Kontynuuje: "Kiedyś kamerę to się trzymało na ręce, na ramieniu, z bardzo smutną miną".
Każdy z aktorów przechodzi w jeden z rogów sali, ściąga roboczy strój, myje się w misce wody. Mówią jeden przez drugiego. Dana część publiczności może dojrzeć co najwyżej dwie osoby, a dobrze usłyszeć zaledwie jedną. Ja podsłuchuję Ewę Wójciak, która pyta kolegów: "Pamiętacie, jak graliśmy w Holandii w '76 i nas zapytali, dlaczego kobiety w Polsce myją podłogę? My jesteśmy w ciemnej dupie, jeśli chodzi o problemy kobiet", po czym dodaje: "Teraz się myjemy, żeby pachnieć dla państwa. Aktor się umyje, to musicie państwo docenić" i "Nie ma żadnych symbolicznych działań. Właśnie nie chodzi o to, żeby był symboliczne, ale konkretne" i używa perfum.
Słodki zapach towarzyszy operacjom na platformach, gdy aktorzy przesuwają je tak, by publiczność widziała drugą grupę po drugiej stronie sali. "Teatr" rozgrywać ma się w pasie pustej podłogi pomiędzy widzami, gdzie ulokowana jest metalowa konstrukcja ze starymi lampami, na kółkach. "Kiedyś zaczynaliśmy spektakl od słów godzina wolności przed nami, musimy ją wykorzystać maksymalnie. Dzisiaj mamy trochę inną opowiastkę o Spinozie. Był znienawidzony przez Żydów, przez chrześcijan. Uważał, że natura jest bogiem" - kreślą jego tragiczne losy, puentując komentarzem: "Wszystko przez ten jego krnąbrny stosunek do boga".
W kolejnej scenie trzech aktorów naciąga gumę przypiętą do wspomnianej konstrukcji. Napinają się, podchodząc kolejno do kamery, domagając się uwagi - a kibicuje im "zachwycona" Wójciak. Deklamują nowomowy ministerialne: "Tu chodzi o Polskę. Tu chodzi o wartości. Tu nie chodzi o stanowiska". Po czym przechodzą do wyliczania przypisywanych sobie osiągnięć, z których przykładowe to choćby: "Nagroda Nobla w dziedzinie literatury to jest oczywiście osiągnięcie naszego rządu" czy "Nasz ślad węglowy jest faktycznie śladowy". Wyliczanie trwa długo i wywołuje wesołość wśród widzów przez rosnącą absurdalność kolejnych domniemanych sukcesów Wielkiej Polski.
Po pierwszej części spektaklu następuje przerywnik w formie projekcji archiwalnego filmu - z podróży artystów do Meksyku. Wszyscy ci, którzy śledzili profil Teatru Ósmego Dnia na Facebooku rozpoznają tę charakterystyczną chropawość obrazów, przepełnionych "turystycznym" zachwytem przeżywanym przez aktorów z depresyjnej, komunistycznej Polski. A jednak nie ma miejsca na prostą nostalgię - ulega ona zepsuciu przez muzykę generującą niepokój. Tę neurotyczną, rozchybotaną ścieżkę dźwiękową do spektaklu zrealizował Sebastian Dembski.
W drugiej części "Allegro agitate..." toksyczna muzyka podróżnicza przechodzi w otępiający muzak i głosy typowe dla lotniska. Aktorzy wędrują z walizkami, pokazują sobie wzajemnie swoje skarby. Waliza Wójciak jest po brzegi wypełniona opakowaniami tabletek. Podróże następują jedna po drugiej. Każdy z czwórki przystaje na chwilę i opowiada nam jedno z takich wędrownych doświadczeń Teatru Ósmego Dnia. Nie chcę ich tu opisywać, bo mają dość osobisty i subiektywny charakter. Ich magia zostaje zbudowana na scenie i tylko na niej jest możliwa do przeżycia.
Wspomnienia, co z jakiegoś powodu utkwiły aktorom przez lata, dotyczą w większości traumatycznych doświadczeń ludności z miejsc, które odwiedzili. Są zatem niejako wariantami nieopisanego w filmie Meksyku - wyrazem świadomości, że będąc u obcych, można mieć nie tylko kontakt z pięknymi ludźmi i miejscami, ale i poznać ich cierpienie. Tych relacji nie uda nam się pomylić z modną obecnie turystyką cierpienia. Ich lapidarność, wycinkowość wskazują na pewną bezsilność aktorów w obliczu wielkich historii, które nie zawsze zostają właściwie, humanistycznie ujęte i opisane z konieczną w ich przypadku wrażliwością.
Szukałem (oczekiwałem?) czegoś do bólu szyderczego - przedstawienia, w którym aktorzy Teatru Ósmego Dnia sięgną po swój repertuar, dorobek i zaczną go rozszarpywać pazurami, aż odsłonią surowe mięso, żebra, wnętrzności. Oczekiwałem, że sama myśl o jubileuszu wzbudzi w nich jakiś kompulsywny odruch autoagresji, zwrócenie się przeciw sobie. Wydawało mi się, że skoro w ramach swojego teatru zaangażowanego krytykowali innych przez te pięć i pół dekady, to względem siebie zdecydują się na autokrytykę. Liczyłem na to, że zaczną podważać swoje miejsce, sami pod sobą kopać dołek.
A jednak autokrytyka, umniejszanie siebie to paskudny nawyk, rzecz nabyta w starciu z toksyczną, silną grupą, która tłamsi jednostkę, każe się jej podporządkować. Moje oczekiwania mogą co najwyżej sugerować, że podświadomie większość z nas również i dziś akceptuje uległość i przyzwolenie w takich sytuacjach, jak rodzina, praca... Być może tresowała nas w tym tak przygnębiająco autorytarna ścieżka edukacyjna w Polsce, może socjalizujące szkolenia z hipokryzji, warsztaty z pragmatyzmu, tajne komplety z pochlebstw? Schylanie głowy tu i tam to jakby gorzka lekcja poukładanego życia. Historia działań Teatru Ósmego Dnia to z kolei przystawianie po wielokroć groteskowego lustra stykającego się z rzeczywistością, w którym doskonale widać było rzeczy brzydkie, mało odpowiednie do kawiarnianych rozmów. Taka seria komentarzy zrodzonych pod wpływem emocji, narosłych wokół sprzeciwów.
"Allegro agitate..." nie jest łabędzim śpiewem szytym oktametrem. Artyści przywołują w spektaklu kategorię krnąbrnego artysty, który kontestuje zastany świat, nie godzi się na upodlenie poprzez akceptację, ignorowanie zła. To auto-benefis jedynie na zasadzie podkreślenia, że dalej trwa się na swoim stanowisku, że nadal nie straciło się wiary. Nie wyobrażam sobie zresztą Ósemek cokolwiek naiwnie fetujących. "Allegro agitate..." niczego więc tak naprawdę nie domyka, bo pewnych spraw zamknąć się nie da, a na pewnych pozycjach trwa się w nawet w sytuacji, gdy zmieniła się sytuacja polityczna. Idee się nie starzeją.
Marek S. Bochniarz
- "Allegro agitate (utwór, który musi być wykonywany z niespokojną, udręczoną miną)"
- Teatr Ósmego Dnia
- premiera: 20.12
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019