Jadąc na Piątkowo, nie mogę ukryć sporego podekscytowania - oto po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczę przedstawienie teatralne na żywo. Pandemia zepsuła mi drobiazgowo zaplanowany kalendarz premier i teatralnych wyjazdów. 20 marca planowałem, w Zielonej Górze, po raz kolejny oglądać Ecce homo, genialny monodram Janusza Stolarskiego, lecz pierwszy chory na COVID-19 w Polsce postawił ten wyjazd pod znakiem zapytania. Później wszelakie wydarzenia internetowe pozostawiały irytujący niedosyt i tylko powiększały głód spotkania z żywym aktorem. Stąd - poza premierami online w Teatrze Ósmego Dnia - starannie unikałem streamingów. Wielu z tych, co korzystali z nich początkowo zdecydowanie chętniej, osiągnęli przesyt gdzieś na przełomie maja i czerwca.
Kapryśność pogody w czwartkowy wieczór, naznaczonej niezdecydowanymi, przerywanymi opadami deszczu, nie potrafi zepsuć nadchodzącej radości z powrotu do namacalnego teatru. Niemniej widok rzadko porozstawianych na trawie krzesełek jest trochę przygnębiający. Trudno - ignorując ambiwalentne emocje, siadam z przodu i co chwilę przecierając parujące z powodu maseczki okulary (zapomniałem o pandemicznym gadżecie - specjalnym sprayu), niecierpliwie czekam na początek.
Lecznicza woda
W przedstawieniu Turnus mija, a ja niczyja Cezary Tomaszewski tradycję i współczesność zestawia ze sobą na wielu poziomach. To w końcu "operetka sanatoryjna" - a więc twór staromodno-nowoczesny. Jest to widoczne już w repertuarze piosenek i arii, w którym znajdziemy cytaty starsze i nowsze, a wysłuchamy zarówno ich klasycznych, jak i "nowomodnych" interpretacji. Podobnie jest z sytuacjami dramatycznymi, rozpisanymi na uniwersalne przygody miłosne i gry współczesności (zabieganie o inwestorów, pijarowski bełkot itd.). Wreszcie - w poszczególnych dialogach odnajdziemy problemy odwieczne, a także i najnowsze tematy palące - nie tylko kwestie ekologiczne, ale i dziwnie zauważalne w tekście wątki quasi-pandemiczne (w tym i rzeczy chińskie, które obecnie kojarzą się zgoła inaczej, niż rok temu). "Chciałabym, żebyśmy się wszyscy w naszym kochanym kraju zarazili" - oznajmia jedna z kuracjuszek. Inna poucza starszego pana "Radzę sobie dokupić akupunkturę" i reagując na jego zdziwienie, pyta retorycznie: "No chyba nie wyobraża pan sobie, że polski NFZ będzie dopłacał do chińskiej medycyny?".
Rekwizyty i dekoracje sprawiają wrażenie osobliwej mieszaniny tandety, zgrzebności i taniego luksusu. Akcja operetki rozgrywa się w Sanatorium Uzdrowiskowym i Pijalni Wód im. profesora doktora Józefa Dietla. To, jak informuje nas narrator (wodzirejski i hiperenergiczny Rafał Szumera jako Józef Dietl), "przyjemne miejsce otoczone lasem sosnowym sprawia, że regeneracja jest bardzo szybka". Niemniej o miejsce niełatwo - czas oczekiwania na turnus jest dla kuracjuszy dość długi. Do niedawna było to osiemnaście miesięcy, lecz z powodu wizyty grupy potencjalnych inwestorów i koniecznych prac rewitalizacyjnych wydłużył się do osiemnastu miesięcy i trzech tygodni. Poza tym, jak przyznaje siostra Wanda, gdy odbiera telefon od kolejnej petentki, "Jedyneczek mamy bardzo mało, każdy by chciał". Choć "inwestowanie w starość to niebezpieczna gra", chętnych mimo wszystko nie brakuje.
Pijalnia wód zwących się Magdalena, Mieszka, Józefina, Jan i tym podobnie, z których każda jest znakomitym lekarstwem na inne dolegliwości - jest sercem uzdrowiska. Kuracjusze co i rusz sięgają po kubeczki z płynem. Wartość tych eliksirów może już tylko rosnąć, bo - jak zauważa jeden z inwestorów - "W 2035 roku woda ma być droższa od ropy". Nic dziwnego, że sanatorium ma zatem spory potencjał do rozwoju - zwłaszcza, że doktorowi Józefowi Dietlowi udało się wynaleźć "tajemniczy eliksir o niezwykłych właściwościach".
Potencjalni inwestorzy - choć w większości młodzi - też chcą sobie tych magicznych wód popić. Pytani przez siostrę Wandę o ocenę swojego zdrowia w skali dziesięciostopniowej, nie są przy tym skorzy do wyboru dziesiątki. Dopadły ich różne choroby cywilizacyjne, udręczył niezdrowy tryb życia. Jeden z nich przyznaje: "Senny jestem często. Brzuch mi nie spada tak jak kiedyś", a drugi wzdycha "Od pewnego czasu mam wrażenie, że zaczynam łysieć".
"Popęd płciowy u człowieka trwa cały rok"
Katarzyna Zawiślak-Dolny jako siostra Wanda od początku operetki kusi zachowaniem i strojem pielęgniarki, uruchamiając w wyobraźni publiczności skojarzenia z konwencjonalnymi, przebierankowymi motywami erotycznymi, nadając soczysty ton temu uroczo bezwstydnemu, bezceremonialnemu i frywolnemu przedstawieniu. Teren sanatorium jest zresztą "bezpieczny, ciepły i wilgotny - idealny zatem dla ludzkich godów". Niemniej - o ironio! - Wanda gorzko przyznaje: "Jestem sama od iluś lat, to jest się z czym borykać".
Sanatorium jest symbolem miejsca, w którym panuje doskonała swoboda erotyczna. W pierwszej części w gwałtownych, kompulsywnych igraszkach seksualnych pogrąża się grupa inwestorów. W drugiej obserwujemy umizgi, romanse - odgrywane przez tych samych aktorów, tym razem wcielających się w role osób starszych. Zaloty nie zawsze kończą się dobrze, ale bohaterowie się nie poddają, bo przecież "Bać się miłości, to jakby bał się człowiek życia".
Turnus mija a ja niczyja to operetka panseksualna: erotyczne są w niej piosenki, dialogi, gesty, kody pozajęzykowe komunikowane przez aktorów (symulowanie ruchów frykcyjnych, udawanie fellatio itd.). Tekst Igi Gańcarczyk i Darii Kubisiak chciałoby się mieć na półce, bo sporo w nim doskonałych, a przy tym dość szyderczych bon-motów typu: "Wszyscy pragną miłości, ale czy miłość pragnie wszystkich?", "Z niejedną balowałem, a jak nie z jedną, to z drugą", czy toastów "żeby w nocy stało, a w dzień wisiało". Choć zarówno dialogi, jak i gra aktorów ocierają się o wulgarność, to nigdy w nią nie popadają, daleko jest też im do jednoznaczności i prymitywności pornografii. Wyuzdanie Turnus mija, a ja niczyja jest bardzo klasyczne, operowe, teatralne, szalenie sztuczne, wieloznaczne i konwencjonalne, a więc zgoła kulturalne. Byłaby to jednak mimo wszystko kiepska operetka, gdyby nie jej doskonałe wykonanie. Muzyka na żywo Weroniki Krówki i opracowanie muzyczne Cezarego Tomaszewskiego, a także wszechstronny talent aktorów, zdolnych do wokalnych popisów sprawiają, że trudno się nie wybawić na przedstawieniu, a w finale nie wzruszyć jego melancholijną puentą. W czasie pandemii obsesyjnie słucham prostych piosenek o miłości Alexa Puddu, muzyka lubującego się w soulu i funku, a Turnus mija, a ja niczyja przypomniało mi te starsze i dalsze, a także najbliższe polskie tradycje w zakresie tej tematyki.
"Pamiętasz, jak pierwszy raz spotkaliśmy się w Ciechocinku?"
Najnowsza aktualizacja Turnus mija, a ja niczyja dotyczy również samego miejsca uzdrowiska. Z powodu pandemii koronawirusa COVID-19 przez pewien czas zawieszono w Polsce działalność sanatoriów, a po ich ponownym otworzeniu starsi ludzie zostali postawieni przed dylematem: zgłosić się i jednak wyjechać lub z lęku przed zarażeniem i potencjalnie ciężkim przejściem choroby zrezygnować, "przegapić" swoją kolejkę i zostać w domu, czekając na lepsze, bezpieczniejsze czasy - które być może nigdy nie nadejdą.
Z powodu takich kontekstów melancholijny smutek, z którym bohaterowie Turnus mija, a ja niczyja opuszczają w finale sanatorium nabiera dodatkowego ciężaru i goryczy. Te trochę nieoczekiwane aktualizacje przedstawienia sprawiają, że trudno o bardziej aktualny punkt programu obecnej edycji Malta Festival Poznań, która odbywa się z dopiskiem "W czasie zarazy".
Marek S. Bochniarz
- operetka sanatoryjna Turnus mija, a ja niczyja
- reż. Cezary Tomaszewski
- Malta Festival Poznań
- 9.07