Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Życiorysy "bez wartości"

- Nie ma w historii literatury żadnego "zrywu" czy tradycji, która mogłaby rozmiarem, powszechnością czy zakresem tematycznym równać się z konkursami pamiętnikarskimi. Mówimy przecież o zapiskach ponad 500 tysięcy osób! - mówi Antonina Tosiek, poznańska poetka, laureatka Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy, nominowana również w tym roku do Poznańskiej Nagrody Literackiej. Właśnie ukazał się jej reportaż "Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet". 

Młoda dziewczyna ma gęste długie włosy i bladą skórę, opiera się o parkową ławkę. - grafika artykułu
Antonina Tosiek, fot. Grzegorz Dembiński

Często zdarzało się, że pamiętnikarki pochodzenia wiejskiego przepraszały za brzydkie pismo?

To jest fraza, która pojawiała się w niemal każdym  rękopisie. Czasem przeprosiny dotyczyły konkretnych błędów, których mogła się w swoim pisaniu dopatrywać autorka: "przepraszam, jeśli coś źle piszę", "przepraszam, jeśli to wszystko za długie i za nudne". To kolektywne doświadczenie autorów i autorek pamiętników pochodzących z klasy ludowej - przepraszanie, kajanie się. Kobiety przepraszały jednak znacznie częściej i za nieco inne "przewinienia". Czuły, że jeśli już zdecydowały się wysłać swoje zapiski do "państwa profesorstwa" czy "szanownej redakcji", jeśli już podzieliły się z kimś swoją opowieścią, powinny usprawiedliwić i uzasadnić zajmowany "sobą" czas. Pamiętnikarki obawiały się, że niepotrzebnie zawracają jury konkursowemu głowę, że nie mają niczego ciekawego do opowiedzenia, a w porównaniu z innymi na pewno przeżyły mało interesujące życia. Dlatego pierwszym i najważniejszym krokiem było dla nich samo przełamanie tego lęku, znalezienie w sobie odwagi, uznanie samej siebie i swojej historii za wartą spisania.

Zacznijmy od tego, czym w ogóle były konkursy pamiętnikarskie, na których bazujesz w swojej książce. Brzmi jak nisza, o której nikt nie uczy w szkole, a nawet na studiach polonistycznych.

Tak, zupełnie tego nie rozumiem, bo historia polskiego pamiętnikarstwa konkursowego z XX wieku to fenomen piśmienniczy na światową skalę. Nie ma w historii literatury żadnego "zrywu" czy tradycji, która mogłaby rozmiarem, powszechnością czy zakresem tematycznym równać się z konkursami pamiętnikarskimi. Mówimy przecież o zapiskach ponad 500 tysięcy osób! Konkursy były organizowane przez instytucje naukowe i redakcje czasopism dla najróżniejszych grup społecznych i zawodowych: więźniów, nauczycieli i nauczycielek, samouków, dzieci, emigrantów. I - oczywiście - najliczniej właśnie dla mieszkanek i mieszkańców terenów wiejskich. Ostatecznie w zbiorach  Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa u progu transformacji ustrojowej przechowywano 900 tysięcy (!) rękopisów - kawał historii o XX wieku spisanej z samego środka czyjegoś doświadczenia. Trudno sobie wyobrazić wspanialszy materiał do analizy historycznej, socjologicznej, etnograficznej... Ale niestety lwią część tych pamiętników straciliśmy. Przepadły w latach 90., głównie wskutek prywatyzacji budynków, w których je przechowywano. Co do pamiętnikarek, to przesyłały prace nie tylko na konkursy dotyczące zapisków stricte kobiecych, chociaż do połowy XX wieku stanowiły w nich znaczącą mniejszość. Za to na początku lat 60. zorganizowano olbrzymi konkurs na pamiętniki młodzieży wiejskiej przed 35. rokiem życia - wtedy wystąpił pierwszy pamiętnikarski parytet - kobiety nadesłały niemal dokładnie połowę z 5500 rękopisów.

Jurorzy oceniali nadesłane dzienniki według różnej skali, np. wartości życiorysu. A wartość danego życiorysu mogła być żadna, mała, dobra lub bardzo dobra. Z Twojej książki wynika, że czytając dzienniki kobiet, byli zaskakująco surowi. Jednym z takich jurorów był przez krótki czas Wiesław Myśliwski...

...który w swoich zachowanych notatkach pisał o poszczególnych pamiętnikach: "dziewczyńskie ple-ple", "dziewczyna strasznie dziecinna", "życiorys bez wartości". Po przekopaniu się przez tysiące rękopisów i kart z ich ocenami (zarówno liczbowymi, jak i opisowymi) doszłam do wniosku, że ta niczym nieuzasadniona surowość jurorów była rodzajem - choć raczej zupełnie nieuświadomionej - przemocy epistemologicznej. Jako społeczeństwo mamy w zwyczaju umniejszać doświadczenia kobiet, charakteryzować je jako zbyt emocjonalne, a przez to mniej wiarygodne. Często nie ma w tym naszej winy - tak ukształtowała nasze postrzeganie tego, co "kobiece" i "męskie", kultura oparta na stosunkach patriarchalnych. Mój ulubiony przykład z konkursów pamiętnikarskich? Pewna dziewczyna tuż po wojnie postanowiła rozminować pole swoich rodziców. Robiła to przez dwa miesiące, zupełnie sama, a sąsiedzi, jak pisała, tylko patrzyli i czekali, aż oderwie jej rękę czy nogę. Opisała to dość szczegółowo, sprawozdawczo. A potem Krystyna Kersten i Tomasz Szarota, którzy w latach 60. wybierali spośród tużpowojennych pamiętników teksty nadające się do publikacji w całości, napisali o tej opowieści: "rozwlekły i mało rzeczowy opis działań wojennych", czyli bez wartości, do cytowania się nie nadawał. A przecież gdyby taka historia pojawiła się w pamiętniku napisanym przez mężczyznę, zostałaby opublikowana na samym początku tomu! W mojej książce ten fragment podaję w całości, bez skreśleń.

Jeszcze jeden mechanizm piekielnie mnie irytował. Pracowałam zarówno na oryginalnych rękopisach przed ingerencją redakcyjną, jak i tych, które były już po redakcji i cenzurze. Czasami zmieniano w pamiętnikach szczegóły, które były politycznie niepoprawne lub ideologicznie niewygodne, ale jedną z najczęstszych strategii stosowanych wobec pamiętników kobiet było infantylizowanie ich języka. Dodawanie zdrobnień, prostowanie wyrażeń, by brzmiały bardziej "dziewczęco". Autorka pisała "kościół", redaktor zmieniał na "kościółek".

Niektóre pamiętniki  były odrzucane z powodu "wątpliwej postawy moralnej ich autorek".

Tak, w książce piszę o tym, że jeden pamiętnik został już wytypowany do nagrodzenia i ostatecznie wypadł z konkursu, bo ktoś odnotował u autorki tę "wątpliwą postawę moralną". Niestety nie znalazłam konkretnego uzasadnienia tej decyzji ani oryginału pamiętnika, ale taka decyzja mogła mieć różne  przyczyny - posiadanie nieślubnego dziecka, romans, decyzja o odejściu od męża czy to, o czym kobiety nigdy nie pisały wprost, ale co można wyczytać między wierszami, w tle -  doświadczenie przemocy seksualnej lub aborcji. Czyli cały wachlarz zachowań i decyzji, które nie mieściły się w tradycyjnym wyobrażeniu na temat "kobiety ze wsi". Kobiety w ogóle, ale "ze wsi" robi tu sporą różnicę, bo jednak model rodziny w środowisku robotniczym, nie mówiąc już o miejskiej inteligencji, znacznie różnił się od tego, jaki obowiązywał na terenach wiejskich.

W swoich badaniach obejmujesz cały XX wiek. Czy zauważyłaś, by coś szczególnie łączyło pamiętnikarki piszące w latach 30. z ich następczyniami z lat 80.-90.?

Podobieństwa i różnice zauważałam bardziej wtedy, gdy porównywałam pokolenia, z których pochodziły moje pamiętnikarki, bo na przykład na konkurs z początku lat 70. swoje teksty nadesłały zarówno autorki urodzone jeszcze w XIX wieku, jak i te z roczników powojennych, dorastających już w PRL-u. Starsze autorki miały w sobie zupełnie inny rodzaj odwagi i swobody! Często żyły bliżej ciała, poza konwenansem i wpływem wzorów z kultury powszechnej, bywały otwarcie rubaszne. Młodsze dziewczyny buntowały się i emancypowały już na innych zasadach, np. otwarcie pisząc o swoich ambicjach i oczekiwaniach wobec świata.

Jeśli miałabym wyróżnić jedną, kolektywną prawdę łączącą wszystkie pamiętnikarki, niezależnie od pokolenia i dekad, w których pisały, będzie nią niestety doświadczenie krzywdy i przemocy. Czasem spowodowanymi przełomami politycznymi, wojnami, kolektywizacją, reformami Balcerowicza; niekiedy rewolucjami społeczno-kulturowymi, które wymagały od wszystkich dostosowania się do nowych norm i zasad, nawet jeśli ta osoba nie miała ani zasobów, ani możliwości na zmiany. I oczywiście - przemoc doświadczana z rąk mężczyzn; ojców, braci, mężów. To niestety wątek obecny w opowieściach większości moich bohaterek.

Bardzo wiele kobiet ratowały, i to bez przenośni, Koła Gospodyń Wiejskich, których rola w tych społecznościach była często bezprecedensowa.

KGW były instytucjami-kosmosami, w pewnym momencie mogło należeć do nich nawet 1,5 miliona polskich kobiet. Tak, tworzenie się koła w lokalnej społeczności mogło zdecydowanie wpłynąć na poprawę jakości życia pamiętnikarek.

Przede wszystkim koła  umożliwiały kobietom jakąś formę edukacji, a tego moje bohaterki - niezależnie od pokolenia - pragnęły najmocniej. Pójść do szkoły, móc czytać książki, uczyć się - to było uniwersalne marzenie młodych dziewcząt na wsiach. Gdy im się to nie udawało, a zostawały matkami - marzyły, że do szkoły pójdą ich dzieci. Koła, szczególnie w latach 30. i 60., stwarzały pewną alternatywę dla tradycyjnych szkół. Uczono tam nie tylko różnych aspektów prowadzenia gospodarstwa, ale także organizowano biblioteki, koła zainteresowań. Z grupą koleżanek z KGW można było pojechać do teatru lub do kina. Poza tym kobiety mogły tam doświadczyć bliskości i wspólnotowości odmiennej od tej sąsiedzko-praktycznej. Z pamiętników, ale także z wielu rozmów z osobami, które wychowywały się na wsi, wynika pewna dotkliwa i dość nieoczywista prawda - nasze babcie i prababcie często nie miały przyjaciółek. Kobiety odwiedzały się wzajemnie, razem pracowały, plotkowały, ale ich relacje rzadko bazowały na prawdziwej intymności czy bliskości, które pozwalają na zupełną szczerość. Moja babcia nigdy nie przeszła ze swoją najbliższą koleżanką (a znały się ponad 40 lat!) na "ty", zawsze sobie "paniowały". Pamiętnikarki notowały często: "Nikomu wcześniej o tym nie opowiedziałam", "nie mam komu się z tego wszystkiego zwierzyć". A w kołach gospodyń wiejskich znajdowało się wspólne zainteresowania, przeżywało nowe doświadczenia, dało się być blisko poza kontekstem codziennej pracy i gospodarstwa.

Mówisz o swoich bohaterkach czule, nazywasz "moimi pamiętnikarkami". Wygląda na to, że wsiąkłaś w ten temat całkowicie.

Nie jestem profesjonalną reporterką, więc pewnie trochę łamię tym podstawowe zasady warsztatu zawodowego, ale z wieloma moimi bohaterkami czuję się bardzo zżyta. Pamiętniki niektórych, często rozpisane na kilkaset stron, czytałam wiele razy. Trudno z taką intensywnością towarzyszyć czyjemuś życiorysowi, wchodzić w jej opowieść, a później porzucić, zapomnieć, nie czuć sympatii. Ale pamiętnik to gatunek kreacyjny, musimy mieć świadomość dystansu pomiędzy autorką, jej pamięcią/doświadczeniem a tekstem. Pamiętnikom z lat 30. poświęciłam swoją pracę licencjacką, a tym z lat 90. - magisterską. Teraz piszę na ten temat doktorat. W międzyczasie zaczęłam publikować cykl dla "Czasu Kultury", najpierw o pamiętnikach męskich, potem o kobiecych - ten drugi wątek jest nadal nieskończony. Gdy odezwało się do mnie Wydawnictwo Czarne, wiedziałam, że chcę napisać właśnie o pamiętnikach autorstwa mieszkanek wsi. A potem moja ulubiona część, czyli wielomiesięczne kwerendy w archiwach, bibliotekach, praca z rękopisami. Są we mnie dwie wilczyce: jedna mogłaby nigdy nie wychodzić z archiwum, druga jest uczulona na kurz. Na razie jakoś się ze sobą zgadzają, prowadzą trudną sztukę kompromisu.

Rozmawiała Izabela Zagdan

  • Antonina Tosiek, "Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet"
  • wyd. Czarne 

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025