Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Z garażu do albumu

Janusz Chlasta - profesjonalista, samouk - przez lata fotografował Gniezno i jego okolice oraz życie mieszkańców regionu. Teraz na podstawie tych zbiorów powstał album Przemiany 1960-1989, wydany przez MOK w Gnieźnie, Opracowaniem koncepcji zajął się Mariusz Forecki - fotograf i dokumentalista, a stroną graficzną Andrzej Dobosz, obaj z poznańskiej fundacji Pix.house, która objęła publikację swoim patronatem. O opowiada Władysław Nielipiński, dzięki któremu fotografie Chlasty udało się wydobyć z niebytu.

Czarno-biała okładka książki z fotografią tłumu i białymi napisami. - grafika artykułu
Janusz Chlasta, "Przemiany 1960-1989", fot. materiały prasowe

Jak trafiły do Ciebie fotografie Janusza Chlasty?

Zacznę od tego, że znaliśmy się z Januszem. Jeszcze gdy żył, próbowałem dowiedzieć się od niego, gdzie są jego negatywy. Pracowałem wówczas w Wielkopolskiej Bibliotece Publicznej i Centrum Animacji Kultury, która wydaje przecież książki i albumy. Wtedy trochę mnie zbył. Mówił, że wszystko ma w zabałaganionym garażu i ma wobec negatywów inne plany. Gdy Janusz zmarł, o tych zbiorach zaczęły krążyć legendy. Później, na zaduszki artystyczne, podczas których wspominałem Chlastę, przyjechał jego syn - Grzegorz. W swoim wystąpieniu napomknąłem o negatywach i ich wartości dla Gniezna, bo Janusz dokumentował je przecież przez lata. Okazało się, że Grzegorz ma te klisze. Był na tyle świadomy, że nie wyrzucił ich, nie spalił. Postanowił za to powierzyć je mnie, żebym je przejrzał i zastanowił się, czy coś da się z nimi zrobić.

Okazało się, że to ogromny zbiór - siedem tysięcy filmów i jeszcze więcej pracy, niż na początku się wydawało...

Tak. Były to pozwijane w rolki i nieraz poplątane, podniszczone negatywy małoobrazkowe oraz klisze 6 x 6. Tylko część w miarę uporządkowana w długich korytkach. Po zeskanowaniu uzyskałem 70 tys. plików cyfrowych. A to na pewno nie wszystko, co Janusz sfotografował. Miałem jednak aż i tylko negatywy. Brakowało informacji o tym, co, kto jest na zdjęciach i kiedy zostały zrobione. Pomocna okazała się kwerenda czasopism, m.in. "Przemian Ziemi Gnieźnieńskiej" i "Głosu Załogi", w których fotografie się ukazywały. Odnajdywałem kolejne kadry, na ich podstawie byłem w stanie datować czas ich zrobienia.

A miejsca, tematy?

To odbywało się równolegle. Katalogowałem, robiłem selekcję: przyroda, zebrania partyjne, wydarzenia sportowe, w sumie 30 różnych tematycznych folderów. Grzegorz przekazał mi materiały w 2020 roku, więc trochę to trwało.

Efektem był najpierw Festiwal Fotografii Z garażu Janusza Chlasty, który odbył się w kilkunastu miejscach Wielkopolski... A teraz album.

W organizacji festiwalu miałem ogromne wsparcie Iwony Wiśniewskiej z Miejskiego Ośrodka Kultury w Gnieźnie, która momentalnie zachwyciła się tymi fotografiami. Festiwal odbył się w prawie 30 miejscach, a równolegle trwały prace nad książką. Szukałem inspiracji, by stworzyć opowieść, bo nie chodziło tylko o historyczną wartość tych zdjęć. Bo to po prostu dobra fotografia, taka w tradycyjnym, klasycznym, artystycznym jej rozumieniu. Album zdecydował się wydać gnieźnieński MOK...

W takim razie skąd się wziął Mariusz Forecki, Andrzej Dobosz i poznański Pix.house?

Miałem wstępną koncepcję albumu - sąsiadujące i korespondujące ze sobą zdjęcia, ale po wstępnym przebraniu było ich 700. Potrzebowaliśmy doświadczonego fachowca, który spojrzy na całość z większym dystansem. Mariusz, po zobaczeniu zdjęć, momentalnie się zapalił. Wspólnie z Andrzejem Doboszem - odpowiedzialnym za grafikę, mają duże doświadczenie w wydawaniu fotograficznych książek. I tak powstała zbudowana na kanwie schematu "od narodzin do śmierci" opowieść o tamtych czasach, o (jak ujęła to Monika Piotrowska) PRL-u z ludzką twarzą. To nie obraz przemocy i czołgów na ulicach, ale codziennego, siermiężnego czy ubogiego czasem życia prostego człowieka. Dużo tu o międzyludzkich więziach, współpracy. To trochę inny wizerunek życia w PRL niż ten przerażający ze współczesnej narracji o tamtych latach.

Faktycznie jest w tych zdjęciach jakiś rodzaj ciepła.

Na zdjęciach Janusza Chlasty widać czułość fotografa i niesamowitą sympatię między nim a fotografowanymi ludźmi.

A może to celowe, udawane? W końcu fotografia prasowa była narzędziem propagandy.

Rodzaj propagandy niewątpliwie na wielu kadrach występuje. Zdjęcia musiały przejść przez cenzurę, by trafić na łamy prasy. Ale wśród negatywów są przecież inne ujęcia. Te, które robił dla siebie. W albumie są np. obrazy z partyjnych zebrań, na których Janusz zarejestrował więcej. Jasne, są to często zdjęcia z zakładów pracy, ale nie mają moim zdaniem nic wspólnego z estetyką socrealizmu. Wielu tych kadrów ówczesne gazety by nie wydrukowały. Janusz pokazywał po prostu autentyczną pracę, tak jak ona wyglądała. Maciej Szymanowicz dobrze to opisał we wstępie do albumu. Z kolei Grzegorz Chlasta podkreślił tam, że jego ojciec był dzieckiem epoki. Utożsamiał się z nią. Fotografował boom przemysłowy lat 70., budownictwo mieszkaniowe. Nie musiał tego robić pod przymusem i z przeświadczeniem, że robi to dla partii. Nie ma w jego zdjęciach ani apoteozy systemu, ani jego ukrytej krytyki. Chlasta fotografował tak, jak czuł, sercem.

To ciekawe. A jak Janusz Chlasta trafił do zawodu fotografa?

Pasja stała się jego zawodem. Janusz był samoukiem. Pierwsze zdjęcia robił jeszcze w podstawówce. Skończył technikum kolejowe i aż do 1965 roku pracował na kolei. Jego syn opowiadał, że życiowym niedosytem Chlasty był brak wyższego wykształcenia. Z drugiej strony przecież w tamtym okresie nie miał gdzie studiować. Stefan Wojnecki i wydział fotografii na PWSSP w Poznaniu powstał później. Jednocześnie Chlasta był wciąż głodny wiedzy. Gdy zaczął pracę jako fotoreporter, miał dostęp do większej ilości nowinek, prenumerował zagraniczne gazety, które uważnie przeglądał pod kątem zdjęć. Uczył się, podglądał, analizował.

A te gazety, w których publikował, były, mówiąc dzisiejszym językiem, prestiżowe?

Wtedy nie było "nieprestiżowych" gazet (śmiech). To też ciekawe zjawisko socjologiczne. Dziś niby wszyscy robią zdjęcia, ale gdy się wyjdzie z aparatem, to wciąż czegoś nie wolno, bo np. jest ochrona wizerunku. Wtedy, gdy fotograf wyszedł na ulicę i informował, że jest z prasy, ludzie się cieszyli, pozowali, pytali: "gdzie to będzie, w której gazecie?". Lokalne gazety, dla których Janusz fotografował, miały szerokie grono odbiorców, np. przyzakładowy "Głos Załogi" wychodził w 2,5-tysięcznym nakładzie, a "Przemiany" sprzedawane były na terenie kilku sąsiadujących z Gnieznem powiatów. Wysyłał też zdjęcia do Polskiej Agencji Prasowej, "Głosu Wielkopolskiego" czy "Gazety Poznańskiej".

A teraz po latach ma własny album...

Znajdziemy w nim prawie 200 zdjęć, głównie z Gniezna i okolic. Z perspektywy dzisiejszych czasów ten album pokazuje w pigułce niezakłamany, moim zdaniem, obraz tamtej epoki, bez jakiegoś ideowego zacietrzewienia - raczej humanistyczną stronę fotografii. Myślę też, że przeglądając ten album, czytelnicy ani przez moment nie poczują znudzenia czy znużenia. Można go oglądać strona po stronie i za każdym razem, dochodząc do końca, mieć ochotę na ciąg dalszy. On po prostu wciąga. To jest cecha dobrej fotografii. Nie ma innego wyznacznika, bo czy to jest poprawnie skadrowane, czy poprawnie naświetlone - to wszystko są niuanse, finalnie nieważne. Ważne jest, że ta fotografia przyciąga uwagę i pobudza do refleksji.

Rozmawiała Agnieszka Nawrocka

  • Janusz Chlasta, Przemiany 1960-1989
  • Gniezno 2023

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024