Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Ucieknijmy w horror

- Myślę, że to miasto skrywa sporo tajemnic, za każdym razem gdy tu jestem, odnoszę to wrażenie. Muszę przyznać, że chciałbym ponownie zagłębić się w polskie legendy i opowieści, przy tej okazji chcę napisać coś także o Poznaniu - mówi Graham Masterton*, brytyjski twórca bestsellerowych horrorów.

. - grafika artykułu
Graham Masterton podczas Pyrkonu 2022, fot. Dom Wydawniczy Rebis

Jedną z najbardziej lubianych przez Pana fanów ciekawostką jest ta, że napisał Pan swój horrorowy debiut - Manitou - w przerwach od pracy nad poradnikami seksualnymi.

Tak, to było, gdy pracowałem jeszcze w magazynie dla mężczyzn "Penthouse". Często bywałem na sesjach zdjęciowych do rozkładówek, gdzie poznawałem piękne, młode dziewczyny, których nikt nie traktował poważnie, a które bardzo szybko zaczynały mi ufać i w efekcie zwierzać się ze swoich problemów. To chyba mój dar, jako reportera - stoję i słucham, a człowiek obok, bez żadnej większej zachęty, opowiada mi o swoim życiu. Wtedy zrozumiałem, jak trudną sferą tego życia bywają związki międzyludzkie, seks, bliskość, i tak, postanowiłem o tym pisać. Poradniki, których ukazało się wiele, pisałem z kilku perspektyw, głównie medycznej i psychologicznej, i bardzo mnie cieszy, że nadal, mimo upływu czasu [pierwszy z nich ukazał się w roku 1971 - przyp. red.] i pojawienia się tak otwartego medium jak internet, nadal są wznawiane i czytane.

Manitou z kolei powstał w efekcie zaskakującej weny, która nawiedziła mnie, gdy spędzałem samotny tydzień i oglądałem filmy - w tym Egzorcystę. Postanowiłem napisać krwawą historię półserio, w której indiański szaman odradza się w ciele młodej kobiety pod postacią guza na szyi i pała żądzą zemsty na białych mieszkańcach Manhattanu. Napisałem tę powieść i schowałem do szuflady, gdzie kurzyła się aż do chwili, gdy mój wydawca powiedział: "Słuchaj, a może wydamy teraz coś innego?". I bach, okazało się, że ta historia podbiła świat i coraz więcej ludzi chciało czytać wytwory mojej pokręconej wyobraźni.

Pochodzi Pan z Edynburga w Szkocji, miasta uważanego za jedno z najbardziej nawiedzonych i ponurych na świecie. Skąd więc pomysł, by sięgać tak często po amerykański folklor?

Bardzo dużym odkryciem, którego dokonałem, podróżując (choć samo w sobie nie było dość odkrywcze), jest to, że każdy kraj i każde miasto ma swoje strachy. Swoje własne wampiry, duchy, demony i znacznie gorsze rzeczy czające się w zaułkach. W tamtym czasie chciałem pisać o tych amerykańskich.

O Polsce także pisał Pan nie raz i nie dwa w kategorii dziwów i strachów. Powieść Bazyliszek umiejscowił Pan m.in. w Krakowie, opowiadanie Anka w Katowicach, a Dziecko ciemności w Warszawie, w czasie tuż po powstaniu warszawskim. Czy Poznań, w którym był Pan już kilka razy (po raz pierwszy w 1975 r.), także ma potencjał do straszenia?

No cóż, teraz wystarczy się tylko rozejrzeć! Jesteśmy w środku festiwalu fantastyki Pyrkon i co chwilę przechodzi obok nas coś upiornego. A tak na poważnie - pamiętam noc, kiedy zmierzałem z Poznania do Warszawy, byłem wtedy w Polsce, promując Manitou. Ta noc była strasznie ciemna i mglista, a mój kierowca był ewidentnie pijany, prowadził tak potwornie, że w końcu powiedziałem do niego: "Zatrzymaj ten samochód. Jedziemy zygzakiem, jeśli nie ma sposobu, byś jechał prosto, to sam będę prowadził". Pamiętam, że wyszliśmy wtedy na chwilę się przewietrzyć i noc była naprawdę przerażająca, a jeszcze nawet nie wyjechaliśmy z Wielkopolski. Ten nastrój pamiętam do dzisiaj.

Ma Pan szczęście do kierowców nad Wisłą...

Tak, rzeczywiście mam kilka anegdot w zanadrzu. Innym razem pewna dziewczyna, która była moim kierowcą w Warszawie, kompletnie się pogubiła i wjechała prosto w drogę jednokierunkową. Po chwili zatrzymała nas policja. Gdy dziewczyna wysiadła z samochodu, by z nimi porozmawiać, dołączyłem do nich, chcąc jej pomóc... a wtedy jeden z policjantów mnie rozpoznał i krzyknął: "Hej, pan jest przecież Grahamem Mastertonem! Moja żona pana uwielbia! Mogę autograf?". Dostał zatem mój autograf i obaj policjanci uprzejmie zapomnieli o całej sprawie. Ale nie minęło wiele czasu i prawie identyczna sytuacja spotkała mnie w Katowicach. Znów kierowca pomylił drogę, znów jechaliśmy drogą jednokierunkową i znów zatrzymali nas policjanci, którzy mnie rozpoznali! Cóż, opłaca się pisać horrory, wiele uchodzi człowiekowi i jego kierowcy na sucho.

A wracając do tematu Poznania, myślę, że to miasto skrywa sporo tajemnic, za każdym razem gdy tu jestem, odnoszę to wrażenie. Muszę przyznać, że chciałbym ponownie zagłębić się w polskie legendy i opowieści, przy tej okazji chcę napisać coś także o Poznaniu.

To by dopiero było! Czy ma Pan swoją ulubioną postać z polskiego folkloru?

Nie do końca z polskiego, bardziej słowiańskiego - Babę-Jagę. Całkiem niedawno odwiedziłem sierociniec w Australii, który wspieram finansowo i jeżdżę tam tak często, jak tylko mogę. Za każdym razem, na życzenie dzieciaków, coś im opowiadam. Ostatnio stworzyłem na szybko opowieść właśnie o Babie-Jadze i o chłopcu, którego próbowała pożreć. Ten chłopiec był jednak bardzo sprytny i nie dał się tak łatwo, a ponieważ miał rodziców piekarzy, to zaproponował Babie-Jadze błyskotliwy układ - po co miałaby jeść takiego konusa i chudzielca, skoro może znaleźć się w miejscu, gdzie będzie miała do wyboru tuziny pysznych ciast? U Baby-Jagi wygrało łakomstwo i gdy pochłaniała ciasto za ciastem, zorientowała się, że przytyła tak bardzo, że nie mieści się w drzwiach i będzie uwięziona w małej piekarni na zawsze. Dzieci były zachwycone i bardzo tej postaci ciekawe. Opowiastka była oczywiście tak pomyślana, by zauroczyć najmłodszych, ale do postaci Baby-Jagi podchodzę najzupełniej poważnie, uważam, że jest fascynująca w swojej złożoności.

Lubi Pan też przemycać w swoich historiach straszycieli, którzy są z pozoru zabawni, a przynajmniej mogą bawić wielu czytelników. W Pana najnowszej serii Wirus, w której wędrujemy po pełnym emigrantów Londynie, straszą opętane ubrania. Ale straszą symbolicznie.

Tak, pomysł wykluł się, gdy napisałem krótką opowiastkę o chłopcu, który uciekał przed własnym szlafrokiem. Potem pomyślałem: czemu by nie dopisać do tego więcej znaczeń? Miałem kiedyś, bardzo dawno temu, dziewczynę, która pracowała w sklepie charytatywnym [często występujące w Wielkiej Brytanii sklepy, które sprzedają m.in. ubrania z drugiej ręki i całość lub większość dochodu przeznaczają na cele charytatywne - przyp. red.], i pamiętam, że w tym miejscu zawsze przechodziły mnie ciarki. Nie dało się ukryć, że większość ubrań przynosili bliscy zmarłych osób, myślałem zatem o tym miejscu jako pełnym duchów. I w końcu po latach zacząłem sobie wyobrażać, co by było, gdyby w tych ubraniach rzeczywiście zostawały cechy osobowości ich dawnych właścicieli.

Recenzenci często zarzucają Panu nadmierne epatowanie przemocą i makabrą. Co Pan o tym sądzi?

Pracując jako reporter, nie tylko rozmawiałem z dziewczynami pozującymi do okładek, ale też przede wszystkim robiłem relacje z wypadków. Rzeczy, które tam widziałem, były dużo gorsze niż to, o czym kiedykolwiek napisałem w swoich horrorach. I takie rzeczy dzieją się nadal. Co więcej, mimo że żyjemy w XXI wieku, nadal mamy do czynienia z czymś dużo gorszym - z bezmyślnym ludobójstwem. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje bardzo blisko stąd, w Ukrainie. A to, o czym piszę w książkach? To makabra z przymrużeniem oka. Prawdopodobieństwo, że coś podobnego spotka kogoś z nas, jest prawie zerowe. Wielu czytelników mówi mi, że czytając moje książki, uciekają od naprawdę brutalnej rzeczywistości. Szczerze mówiąc, pisanie ich jest ucieczką także dla mnie.

Rozmawiała Izabela Zagdan

*Graham Masterton - brytyjski pisarz i twórca horrorów, łącznie wydał ponad 105 powieści - wśród nich kryminały i powieści historyczne. Do swoich książek przemyca charakterystyczne poczucie humoru oraz makabrę. Jego najsłynniejsze tytuły to: Manitou, Anioł Jessiki, Demony Normandii czy Zwierciadło piekieł. Obecnie, nakładem Wydawnictwa REBIS, ukazuje się jego najnowsza seria - Wirus

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022