Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Śmierć silniejsza od miłości

Z Romanem Warszewskim, dziennikarzem, autorem kilkudziesięciu książek o tematyce historycznej i podróżniczej, w tym nagrodzonej w tym roku Bursztynowym Motylem Konkursu im. Arkadego Fiedlera powieści Pierwsza wojna polsko-indiańska - rozmawia Przemysław Toboła.

. - grafika artykułu
Roman Warszewski rozmawia z Katarzyną Kamińską, dyrektorką Biblioteki Raczyńskich, podczas gali rozdania nagród Bursztynowego Motyla, fot. materiały organizatorów

"Za dobry styl literacki i świetne opowieści o złożonej kondycji ludzi i krajów Ameryki Łacińskiej. Autor umiejętnie sięgnął w głąb opisywanych przez siebie zdarzeń, poszerzając ich kontekst psychologiczny i społeczny. Sprawił, że czytelnik pragnie podążyć jego tropem, aby osobiście poznawać miejsca opisane w książce". Tak jury uzasadniło przyznanie panu nagrody Bursztynowego Motyla. Czy pamięta Pan swoją pierwszą książkę Arkadego Fiedlera, lub taką, która zrobiła na Panu największe wrażenie?

Pierwsza książka Fiedlera to była Kanada pachnąca żywicą, którą dostałem jako nagrodę po ukończeniu I klasy szkoły podstawowej; a potem Ryby śpiewają w Ukajali. Przeczytałem zresztą wszystkie książki Arkadego Fiedlera, byłem pod wielkim wrażeniem jego pisarstwa. Wywarło na mnie tak duży wpływ, że zadecydowało w dużej mierze o mojej drodze życiowej. Fakt, że dostałem nagrodę w konkursie im. Arkadego Fiedlera, jest dla mnie szczególnie ważny. W Puszczykowie w Muzeum-Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera byłem jako 15-latek, krótko po otwarciu w 1974 roku. Już wtedy zrobiło na mnie ogromne wrażenie, szczególnie gablota z książkami Fiedlera, w tłumaczeniach na wiele języków. To było dla mnie jak objawienie, bo chciałem jeździć po świecie. Pomyślałem: jak by to było fajnie kiedyś mieć taki rządek swoich książek na półce. Do dziś pamiętam tamto uderzające wrażenie.

Motto książki Pierwsza wojna polsko-indiańska brzmi "Dla Ryśka; post mortem"; czy Rysiek to Kapuściński?

Ryszard Kapuściński to był mój drugi mistrz, po Arkadym Fiedlerze. Poznałem autora Cesarza gdy byłem na studiach, w klubie studenckim Żak w Gdańsku. Poszedłem na spotkanie autorskie, dałem Kapuścińskiemu jakieś swoje teksty do przeczytania, bo wtedy już publikowałem w tygodniku "Czas".  Bardzo mu się spodobały. Potem przez wiele lat utrzymywaliśmy bliski kontakt. Kapuściński bardzo mi kibicował i był recenzentem mojego debiutu Pokażcie mi brzuch terrorystki. To bardzo ważna postać w moim życiu. Ale tym źródłem, korzeniem był niewątpliwie Arkady Fiedler. Zresztą uważam, że wszyscy, którzy w Polsce jeżdżą po świecie i o nim piszą; wszyscy w jakimś stopniu czerpią z Fiedlera. W czasie zamknięcia granic, "żelaznej kurtyny", pisarstwo Fiedlera to było jedyne szeroko otwarte okno na świat. Jego książki uczą też, jak patrzeć na przyrodę, jak ją rozumieć. Umiał o tym pisać w sposób niezrównany.

Stanisław Barańczak przed laty postulował, by usunąć powieści Hemingwaya z kanonu lektur i zastąpić kryminałami Raymonda Chandlera. Pan też ma pewien problem z autorem Komu bije dzwon?

No nie, Hemingwaya bardzo lubię, a Komu bije dzwon to jedna z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek napisano. Odniósł pan mylne wrażenie, bo uważam Hemingwaya za jednego z lepszych pisarzy.

Pytam o to, bo portret zawarty w rozdziale pana książki Pierwsza wojna polsko-indiańska jest dosyć nieprzychylny...

No tak, napisałem tam o powiązaniach Hemingway z FBI i CIA. Ale jego pisarstwo to jest gigant.

Gdy zobaczyłem na okładce tancerzy na linach, to zastanawiałem się, czy wśród tych Indian jest też Pan. Długo Pana kusiło, by skoczyć w 30-metrową otchłań, z liną splecioną z liany przywiązaną do nóg?

A to pan przeczytał książkę do końca... No to był duży wyczyn z mojej strony, że się na to porwałem, bo mam lęk wysokości. Ale warto było, choć to była długa droga. Tam na górze nie czuje się strachu. Jak już wróciłem na ziemię, to zadałem sobie pytanie, jak to możliwe, że tam poszedłem i wspiąłem się na tę ścianę. Nigdy nie starałem się przekraczać granicy ryzyka w trakcie swoich podróży. Dla mnie ważne było to, by wrócić i o tym opowiedzieć. Choć muszę przyznać, że człowiek jest trochę jak na haju, gdy podróżuje po Ameryce Południowej.

Tytułowej "Pierwszej wojnie polsko-indiańskej" w tej książce poświęcony jest tylko jeden rozdział. Nie myślał Pan, by napisać coś większego, bo tamte dramatyczne wydarzenia sprzed lat aż się proszą o pełną wersję, osobną książkę*.

Proponowałem wydawnictwu Bellona całą książkę na temat wojny polsko-indiańskiej, ale nie była tematem zainteresowana.

W Pana książce jest bardzo dużo śmierci, a bardzo mało miłości. Taka jest dla Pana Ameryka Południowa?

Książka jest przesycona śmiercią, bo ta przewaga śmierci pochodzi jeszcze z czasów prekolumbijskich. Śmierć jest tam wszechobecna. Ona ściąga te kraje w dół i tak maltretuje. Myślę, że śmierć jest silniejsza od miłości w Ameryce Południowej.

Rozmawiał Przemysław Toboła

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024