Kultura w Poznaniu

Rozmowy

Syn tej ziemi czyli ja

Rozmowa z Janem A. P. Kaczmarkiem, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmu i Muzyki Transatlantyk

Jan A. P. Kaczmarek - grafika artykułu
Jan A. P. Kaczmarek

Czekamy na nowy festiwal, który jeszcze przed narodzinami stał się poznańskim okrętem flagowym, ale też wzbudził wiele emocji, kontrowersji... Wpadłeś do miasta na chwilę i natychmiast zostałeś szefem największej imprezy! Jak to się robi?

Po pierwsze, mój związek z Poznaniem jest i trwały, i długotrwały. Wpadam tu przecież regularnie: od sześciu, a właściwie prawie siedmiu lat buduję nieopodal Instytut Rozbitek. Nigdy w życiu nie pomyślałem, że jestem tu obcy. Mieszkałem w Poznaniu 17 lat, skończyłem tu studia, Orkiestra Ósmego Dnia także była jednym z flagowych okrętów tego miasta...

... w czasach, kiedy nie nazywało się tego w ten sposób.

To prawda, ale i wtedy miasto nas wspierało. Potem wyjechałem do USA na wiele lat i to była duża lekcja życia. Zaraz po przyjeździe, pełen pychy - jak każdy młody Polak, Europejczyk, artysta - zostałam natychmiast przez tamten system sprowadzony do absolutnego parteru. A potem zacząłem robić rzeczy, o których wcześniej mi się nie śniło, zacząłem pisać na orkiestrę symfoniczną i zbudowałem siebie zupełnie od nowa. Kiedy więc po latach okazało się, że Poznań potrzebuje festiwalu filmowego...

Kto to jest Poznań? Jego włodarze?

Tak. Wiceprezydent Hinc zwrócił się do mnie z prośbą, żebym został ambasadorem starań Poznania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Przyjąłem tę propozycję z entuzjazmem i potraktowałem bardzo poważnie. Powiedziałem, że chcę dla tego miasta popracować, a skoro jest tu potrzebny festiwal filmowy, mogę go stworzyć. Wiem, że były prowadzone rozmowy z organizatorami istniejących polskich festiwali, ale postanowiono, że to będzie poznański festiwal zbudowany od zera i że zajmie się nim syn tej ziemi czyli ja.

Środowisko artystów ogłosiło kryzys w kulturze miasta. Ja tego nie widzę. Poznań ma wiele mocnych, ciekawych imprez. Może brakuje zdolności promowania tego, co dobre. Może to są trochę kompleksy. A ja z moim doświadczeniem Hollywood mogę pomóc to zmienić.

Ty nie masz żadnych kompleksów?

Żadnych. Z jakiego powodu? Pochodzę z małego miasta, ze skromnej rodziny i trafiłem na sam szczyt tego, co można sobie wymarzyć w moim zawodzie.

Kulturalny kryzys w Poznaniu wynika między innymi z tego, że wciąż brakuje pieniędzy, a Ty rozbiłeś w tym roku miejski bank. Możesz krzyknąć: bingo! Środowisko artystyczne patrzy jednak na Ciebie spode łba, bo budżet Transatlantyku jest niewyobrażalnie duży.

Nie byłem świadomy, że to tak wygląda!

Nie wiedziałeś, że wygrałeś największe zawody w mieście i że dość trudno lubić Cię z tego powodu?

Nie. Sądziłem, że to jest naturalne: jak się chce mieć w mieście duży festiwal, to trzeba mieć na niego duże środki. Ponadto proporcjonalnie do sum, jakie wydaje się na festiwale za granicą, jest to naprawdę niewielki budżet. Zresztą Transatlantyk musi się starać również o środki z innych źródeł.

Dopiero z czasem zaczęły do mnie docierać różne komentarze, szczególnie po debacie sztabu antykryzysowego na rzecz poznańskiej kultury. Ale jest i druga strona medalu. Po tej krótkiej edukacji, którą tu przeszedłem, swoją rolę widzę także w tym, żeby przyzwyczajać do tego, że kultura tyle właśnie kosztuje, a równocześnie przekonywać i dowodzić, że społeczny pożytek wynikający z inwestowania w nią może być ogromny. Kultura jest podstawowym narzędziem samoidentyfikacji, ale też narzędziem promocji i biznesem dla miasta. Mój agent prasowy z Los Angeles pyta mnie o atrakcje Poznania, bo robi Transatlantykowi kampanię za oceanem, a także w Europie. Poznań musi wyraźnie sformułować swoją ofertę dla świata. Teraz mamy świetną okazję, żeby się nad taką ofertą pochylić.

Transatlantyk ma być zatem lodołamaczem? Zakładasz, że kiedy już rozkruszysz lód, to wszystkim innym też się będzie łatwiej pływać?

Dokładnie tak. Chętnie wezmę na siebie rolę lodołamacza.

Transatlantyk jest bardzo tajemniczym festiwalem. Rusza w swój pierwszy rejs niebawem, a wciąż niewiele o nim tak naprawdę wiadomo.

Nowy festiwal z reguły nikogo nie obchodzi, dopóki się nie wydarzy. Tymczasem ze względu na rozmach, a także ten dramat, który się toczy w poznańskiej kulturze, wszyscy bardzo bacznie się nam przyglądają. Doskonale rozumiem tę ciekawość, ale wchodzimy na rynek bardzo konkurencyjny, w sytuacji szalenie trudnej ekonomicznie, bo jest kryzys. Musimy działać rozważnie. Mam ambicje, żeby to się odbyło z wielkim pożytkiem dla miasta i dla środowiska...

Do miasta i środowiska adresowany jest ten festiwal?

Ależ oczywiście! Także.

Ale co to znaczy także? Wyobrażasz sobie, że jego adresatami są równocześnie poznaniacy i mieszkańcy Europy, a może i Los Angeles? Głównymi uczestnikami będą mieszkańcy Poznania. To jest nasza podstawowa publiczność. Natomiast rozgłos, który ma towarzyszyć temu festiwalowi, to zupełnie inna sprawa. On poprzez zaproszonych gości ma być globalny.

Do Poznania przyjedzie co najmniej pięcioro dziennikarzy najważniejszych hollywoodzkich pism. Hasło "Poznań" pojawi się w amerykańskiej i europejskiej prasie. To jest moja obietnica i mój obowiązek. Przez 21 lat spędzonych w Stanach dopracowałem się pewnej siły przebicia i chcę jej teraz użyć.

To o czym będą mogli napisać amerykańscy dziennikarze, kiedy już tu przyjadą?

Nie wiem: może napiszą, że było beznadziejnie, a może napiszą, że było cudownie. Nie jestem prorokiem. Ja tylko stwarzam pewną - w moim pojęciu atrakcyjną - możliwość. Myślę, że oni przyjadą przede wszystkim po to, żeby zobaczyć, na czym polega interakcja festiwalu z miastem. Na czym polega to, że Transatlantyk jest festiwalem idei, bo tak przede wszystkim o nim myślimy. Przyjadą, żeby wziąć udział w naszym panelu poświęconym Wiośnie Arabskiej, także w kontekście filmów pokazanych przez nas filmów na ten temat. Mamy nadzieję, że poziom tej dyskusji ich zainspiruje.

Wyobrażasz sobie amerykańskie miasto, które proponuje Ci zorganizowanie Transatlantyku?

Jak najbardziej. To mógłby być na przykład Pittsburgh. Tylko ja bym nie przyjął takiej oferty, bo nie jestem związany z tym miastem.

A odbywałoby się to dokładnie na takiej zasadzie, jak tutaj?

Tak, to zawsze jest jakaś mieszanka środków prywatnych oraz publicznych i różnego rodzaju ulg, które miasto gwarantuje. Jest wiele festiwali, ale wciąż powstaje ich więcej. W czasach powszechnej alienacji, kiedy ludzie nie wchodzą z domów tygodniami, bo ich najlepszym przyjacielem jest komputer, festiwal jest odtrutką. Ludzie potrzebują spotkań.

Transatlantyk bazuje na relacjach między filmem i muzyką. Na podobnej zasadzie pomyślany i zbudowany jest festiwal Animator. Będziecie rodzeństwem?

Mało wiem o Animatorze, poza tym, że to bardzo ciekawa impreza. Ambitne filmy animowane zasługują, żeby poświęcić im szczególną uwagę, bo nie mają swojego naturalnego rynku - nie pokazuje się ich na co dzień w kinach, zatem ten festiwal pełni bardzo ważną rolę.

O Transatlantyku myślę docelowo przede wszystkim jako festiwalu nowych projektów. Znam wielu utalentowanych ludzi na całym świecie, a jeśli kogoś nie znam, to zna go mój przyjaciel. Zależy mi na tym, żeby ich przywozić do Poznania i budować tutaj wspólne przedsięwzięcia, które bez nas by nie powstały. Artystyczny świat jest dziś wielkim supermarketem, w którym można kupić wszystko. Dlatego sztuką jest budowanie nowych projektów i rozpoznawanie talentów, a także stwarzanie warunków do roboczych spotkań. To mnie interesuje. Branie udziału w festiwalowej licytacji, kto kupi więcej i pokaże więcej, jest może ciekawe i komuś podnosi adrenalinę, ale dla mnie to jest gra mało twórcza.

Taka wizja łączy się zawsze z większym ryzykiem niż budowanie ze sprawdzonych gotowców.

Oczywiście, że tak. Gra jest bardzo ryzykowna.

To mają być projekty muzyczne, filmowe?

Projekty filmowe będą możliwe za jakieś trzy lata, bo to wymaga dużych środków. Z muzycznymi jest łatwiej i już w 2012 roku będziemy mieli kilka pierwszych zamówień.

Jaki będzie klucz zapraszania ludzi do tych projektów? Z jakiego powodu będziesz do nich dzwonił. Jakie tematy im zaproponujesz? Wokół czego chcesz ich spotykać w Poznaniu?

Główny powód to mój wielki szacunek, uznanie, zachwyt dla pracy tych artystów. Wierzę w to, że jestem w stanie zderzyć tu ciekawe artystyczne osobowości.

Pan Kapitan zaprasza na statek!

Tak, to część naszej umowy z miastem i część tej przyjemności, która mnie czeka, jako twórcę autorskiego festiwalu. Oczywiście, mając doradców i szanując ich głosy, to ja podejmuję ostateczne decyzje.

Czy Ty aby nie za dużo wziąłeś sobie na głowę?

To się właśnie okaże niebawem! To pytanie zadaje mi moja rodzina, moi przyjaciele, którzy mi dobrze życzą. Zobaczymy. To oczywiste, że musiałem się na kilka miesięcy wycofać z pracy w Los Angeles, ale mam nadzieję, że warto było to zrobić. Festiwal jest dla mnie ważnym narzędziem komunikacji. Mam dużą potrzebą działania społecznego. Mam poczucie, że świat znalazł się w bardzo ciekawym momencie: to czas transformacji, czas nowych idei. Możliwość budowania platformy spotkań ludzi utalentowanych jest dla mnie bardzo podniecająca.

Skąd nazwa Transatlantyk? Ten statek ma połączyć dwa Twoje światy: ten, w którym się wychowałeś, i ten, do którego się wyprawiłeś i który zdobyłeś?

To metafora pewnej podróży: i intelektualnej, i emocjonalnej. Masz rację, jest ona związana także z moim życiem, z moimi doświadczeniami: zawodowymi i osobistymi. Ale Transatlantyk może płynąć wszędzie, gdzie go zawiedzie nasza wyobraźnia.

Rozmawiała Ewa Obrębowska-Piasecka