Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Prezent od losu

- Dzięki sumiennym zapisom w dziennikach wiemy, jakie były ozdoby, jak powstawały, jak wyglądał świąteczny stół, jakie potrawy się na nim znalazły etc. Wiemy też, jakie było otoczenie domu, w którym mieszkali Belowowie, w pobliżu skrzyżowania Fryderykowskiej i Wilhelmowskiej, że przez skraj podwórza przepływała Bogdanka... - o Dziennikach Ernsta i Sophie 1859-1860 opowiada Ewa Greser*, germanistka, tłumaczka i redaktorka Dzienników.

. - grafika artykułu
Ewa Greser i Hedwig Below, fot. archiwum prywatne

Patrzę i oczom nie wierzę: Dzienniki Ernsta i Sophie 1859-1860. Okazuje się, że ich autorami były niemieckie nastolatki z Poznania.

Tak. Rodzeństwo Below. Ernst miał lat 14, a jego siostra 12. Swym dziennikiem wpisują się w modę tamtych czasów. W naszym kręgu do dziś takich świadectw przetrwało niezmiernie mało. Wiadomo - wojny, migracje, zmiany granic. Ten dziecięcy dziennik to ewenement.

Jak udało się Pani do niego dotrzeć?

Nie boję się tego określenia: w sposób cudowny! Uważam to za wspaniały prezent od losu. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy latem 2018 roku przyszedł do mnie - na adres służbowy, do dziekanatu Wydziału Neofilologii, bo jestem germanistką - list od pani dr Hedwig Below, która w sieci znalazła moją pracę doktorską opisującą literackie wizerunki Poznania w literaturze niemieckiej. Pojawiło się tam nazwisko Ernsta Belowa, jak się okazało, stryjecznego dziadka nadawczyni listu, a także Bernharda, brata Ernsta, a jej dziadka. Pisząc moją pracę, nie wiedziałam, że są rodzeństwem, i to uświadomiła mi właśnie pani Hedwig. Potwierdziła również, że stojący po dziś dzień przy ul. Ogrodowej kościół niegdysiejszej gminy staroluterańskiej to dzieło architekta Bernharda Belowa, jej dziadka.

Historia prawie jak z powieści. Co było dalej? Wyobrażam sobie Pani zaskoczenie i radość!

Najpierw było niedowierzanie, ale oczywiście natychmiast skontaktowałam się z nowo poznaną korespondentką, która mieszka niedaleko Kolonii, i rzecz zaczęła się cudownie materializować! Pani Hedwig wytłumaczyła mi dokładnie rodzinne koneksje i już w pierwszym liście przyznała, że jest w posiadaniu dziennika Ernsta i Sophie z lat 1859-1860. Taka wiadomość ucieszyłaby wszystkich zainteresowanych historią miasta i regionu! Co więcej, pani Below stwierdziła, że te dziecięce zapiski powinny "wrócić do domu", do miejsca, w którym powstały, czyli do Poznania. Zachowane rękopisy wraz z kilkoma rodzinnymi pamiątkami i fotografiami, których jestem dysponariuszką, zostaną przekazane do Muzeum Historii Miasta Poznania. Pani Below podjęła się również żmudnej i wymagającej wielkiej wiedzy oraz doświadczenia transkrypcji tekstu tych dzienników. Mnie pozostało przetłumaczenie i opatrzenie przypisami...

I oto dzięki rzeczywiście cudownemu splotowi wydarzeń i wielkiej pracy obu pań możemy przenieść się do domu mieszczańskiej niemieckiej rodziny sprzed stu sześćdziesięciu lat.

Rodziny wykształconej - ojciec Ernsta, Sophie, Bernharda i ich dwóch młodszych braci - Heinrich Below był nauczycielem, a potem wieloletnim dyrektorem szkoły na ul. Fryderykowskiej, czyli obecnej 23 Lutego. Była to prywatna żeńska szkoła z internatem o dobrej renomie, w której kształciły się też nieliczne Polki. Językiem wykładowym był oczywiście niemiecki, ale też jednym z przedmiotów był język polski. Jego żona Amalie uczyła tam robótek ręcznych. Dzienniki, prowadzone zawsze w niedziele, opisywały wydarzenia mijającego tygodnia. Ważne i drobne, smutne i radosne, z życia domu i szkoły. Rodzeństwo uzupełniało się nawzajem - jeśli Ernst czegoś nie opisał, zrelacjonowała to Sophie. I odwrotnie.

Jestem pełna podziwu nie tylko dla wytrwałości młodych kronikarzy, ale i sposobu pisania świadczącego o wysokiej kulturze literackiej.

To była zupełnie inna epoka. Pisanie listów, dzienników, pamiętników było wówczas modne, i to w różnych kręgach. Traktowano te zapiski nie tylko jako kronikę czasu, pamiątkę przeżytych chwil, ale i dobrą szkołę stylu, biegłości i dyscypliny w zapisywaniu wrażeń, myśli i oczywiście codziennych zdarzeń. To był charakterystyczny rys epoki.

Jaki obraz rodziny, szkoły, miasta zostawili nam pilni nastolatkowie?

Poznajemy pełną różnorakich cnót mieszczańską, pobożną rodzinę protestancką. I choć wielu wydaje się - taki mamy utrwalony schemat - że panowała tam surowa dyscyplina, porządek przede wszystkim, to przekonujemy się, że na pierwszym miejscu była miłość i pielęgnowana na co dzień troska o każdego członka rodziny. Nie tylko rodzice troszczyli się o dzieci, otaczali je opieką, starali się o ich jak najlepsze wykształcenie, codzienne przyjemności, ale taki też - pełen miłości i troski - był stosunek dzieci do rodziców, a także dziadków. Niezwykle wzruszające są np. opisy przygotowań do urodzin ojca czy matki: samodzielnie układane i potem recytowane wierszyki, starannie wykonane laurki, śpiewy etc. Starsze dzieci otaczały opieką młodsze rodzeństwo, można więc powiedzieć, że to wzór kochającej się rodziny. Pielęgnowane są też szkolne przyjaźnie, a już przygotowania do świąt Bożego Narodzenia to osobny rozdział! Przez wiele tygodni żył nimi cały dom. Dzięki sumiennym zapisom w dziennikach wiemy, jakie były ozdoby, jak powstawały, jak wyglądał świąteczny stół, jakie potrawy się na nim znalazły etc. Wiemy też, jakie było otoczenie domu, w którym mieszkali Belowowie, w pobliżu skrzyżowania Fryderykowskiej i Wilhelmowskiej, że przez skraj podwórza przepływała Bogdanka... Zachował się nawet odręczny szkic przedstawiający te szczegóły oraz rysunek domu ich dziadków, zupełny ewenement.

Ale co może trochę dziwne, nie ma w dzienniku opisu ważnych gmachów w mieście.

Rzeczywiście. Ale to nie umniejsza wartości tych zapisków. Znajdziemy w nich ładny fragment dotyczący atmosfery panującej na jedynym w tym czasie dworcu kolejowym w mieście, czyli Jeżyckim. Są również kapitalne sprawozdania z koleżeńskich wypraw na
Dziewiczą Górę, do pobliskiego Radojewa czy, w innym, już rodzinnym otoczeniu, do Radzewic, gdzie mieszkali niemieccy olędrzy...

Te majówki, wycieczki w plener to charakterystyczna cecha tamtych czasów i nie dziwi, że znalazła tak barwny obraz w dziennikach. Poznań w obręczy potężnych fortyfikacji miał niewiele miejsc zielonych, nic więc dziwnego, że chętnie wyrywano się za miasto, odkrywano piękne nadwarciańskie krajobrazy czy pobliskie lasy.

Akcentów o stosunkach z polskimi rówieśnikami na próżno szukać w dziennikach.

Bo ich właściwie nie było. Niemcy i Polacy żyli w swoich światach, odrębnych. Są w dzienniku niewiele znaczące wzmianki potwierdzające, że żyli tu także Polacy i Żydzi. Państwo Below utrzymywali serdeczne i częste kontakty z niemieckimi rodzinami o
podobnym lub wyższym statusie towarzyskim, częste były spotkania, wizyty w domach etc. Mieszkający tu Niemcy dokładali starań, by miasto, w którym przyszło im żyć, dobrze się rozwijało, piękniało, uważali je po prostu za swoje.

Z piątki rodzeństwa tylko Sophie została w Poznaniu.

I poślubiła pastora Heinricha Kleinwächtera, który jako członek Niemieckiego Towarzystwa Historycznego Prowincji Poznańskiej badał i opisał losy poznańskich protestantów we wcześniejszych wiekach i, co bardzo ciekawe - zajął się również polskimi przysłowiami. Wszystko po to, by przybliżyć swoim rodakom ziemię, na której licznie osiedlali się już w XIX wieku.

Dzięki szczegółowym przypisom, którymi opatrzyła Pani tekst Dzienników, możemy bez trudu poruszać się po XIX-wiecznym Poznaniu. Wiemy, gdzie na spacery - bardzo częste - chodziła rodzina Belowów, gdzie zażywano kąpieli...

Tak, ulubionym miejscem zabaw w wodzie było wojskowe kąpielisko na Cybinie. A
najlepsze ślizgawki czekały w pobliżu Bramy Wildeckiej. Okazuje się, że w Radojewie nadal istnieje ceglany budynek dawnej gorzelni, o którym Ernst wspomina w Dziennikach.

Dzienniki po latach zostały uzupełnione uwagami Ernsta i to wszystko widoczne jest w ich obecnej edycji. To też niezwykła sytuacja.

Może najpierw jeszcze kilka słów o Erneście, m.in. przyjacielu znanych muzyków Scharwenków, którzy pochodzili z Szamotuł. Opuścił rodzinny Poznań, udając się na studia. Zrobił wielką karierę. Był uznanym  lekarzem i niemieckim patriotą. Jako medyk zaciągnął się do  wojska, gdy trwała wojna francusko-pruska. Przez wiele lat pracował jako lekarz w Stanach Zjednoczonych i w Meksyku, był też autorem wielu książek i publicystycznych artykułów, w których dawał wyraz swoim nacjonalistycznym poglądom. Wierzył w potęgę niemieckiej nauki i kultury, zasadność niemieckiej misji na Wschodzie, niepochlebnie wyrażał się o Polakach, ale bardzo zależało mu na rozwoju rodzinnego miasta. Poznań oczywiście miał być niemiecki...

A wracając do Dzienników. Znalazły się ponownie w jego rękach po kilkudziesięciu latach, uzupełnił je notatkami najprawdopodobniej z myślą o ich publikacji. Nawet dał im nowy tytuł: Poznańskie dzienniki dzieci z czasu przed trzema wojnami. Wspomnienia z dzieciństwa w Marchii Wschodniej z czasu, kiedy dla Niemców była tam jeszcze nadzieja. Po latach z sentymentem i nostalgią do nich wracał...

W jaki sposób Dzienniki opublikowane przez Wydawnictwo Miejskie Posnania dotrą do pani Hedwig Below?

Najchętniej sama zawiozłabym je do Kolonii, ale ze względu na pandemię poczekamy z odwiedzinami do przyszłego roku. Dzienniki zostaną więc przekazane za pośrednictwem kuriera. Od czasu, kiedy wraz z mężem odwiedziliśmy panią Below w maju 2019 roku, pozostajemy w ciągłym kontakcie i serdecznej przyjaźni. Pani Below przed laty dwukrotnie odwiedziła Poznań, poszukując śladów swoich przodków. Miasto i jego historia zachwyciły ją ogromnie, jak często powtarza, pozostaną już na zawsze w jej sercu.

Rozmawiała Grażyna Wrońska

*Ewa Greser - poznanianka, germanistka, adiunkt w Zakładzie Historii Literatury Niemieckiej Instytutu Filologii Germańskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, zainteresowania badawcze: niemiecka literatura i kultura XVIII i XIX w., Poznań i Wielkopolska w literaturze i czasopiśmiennictwie niemieckim okresu zaborów.

  • Ernst i Sophie Below, Poznańskie Dzienniki/Posener Tagebücher 1859-1860
  • przekład i opracowanie: Ewa Greser
  • Wydawnictwo Miejskie Posnania

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021