Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Odwrócenie perspektywy

- Ciekawi mnie próba, właśnie ta próba odzyskania perspektywy dziecka, czy też osoby dojrzewającej, która przeżywa pewne rzeczy po raz pierwszy - mówi Andrzej Błażewicz*, autor przetłumaczonej na język migowy książki poetyckiej Ostatnie zimy.

, - grafika artykułu
Andrzej Błażewicz, fot. archiwum prywatne

Jaką drogę przeszedł Twój debiutancki tom Ostatnie zimy, zanim ukazał się drukiem?

Książka jest efektem kilkuletniej pracy. Nie pamiętam dokładnie, kiedy napisałem pierwszy tekst do tego tomu, ale myślę, że to mogło być nawet pięć lat temu. Przez ten czas książka przeszła wiele różnych metamorfoz. Z redaktorem moich wierszy, Jakubem Kornhauserem, rozmowy na temat tych tekstów zaczęły się jeszcze przed etapem wydawniczym, a gdy Rafał Gawin uznał projekt za wartościowy, zyskałem pewność, że książka powinna być wydana. Cieszę się, że ostatecznie nie wydarzyło się tochybcikiem, żeby odbębnić debiut, ale po solidnym przygotowaniu książki.

Twoje prozy poetyckie bliskie są anegdocie, opowiastce. Czy zapieczętowałeś je paktem autobiograficznym?

Uczciwie trzeba powiedzieć, że matryca tych tekstów jest prawdziwa. Lubię, kiedy rzeczy, o których piszę, mają jakieś zaczepienie w rzeczywistości, pozwala mi to na pełniejsze, zaangażowanie w to, co piszę, inaczej waży się słowa. Nie chciałem jednak, aby ten tomik był jakąś konfesyjną pisaniną, która nikogo nie zainteresuje, ale by odnosił się do pewnych uniwersaliów. To książka o dzieciństwie, o tym, co się w nim kryje, a także o tym, że próba powrotu do młodzieńczej arkadii jest ostatecznie niemożliwa. Starałem się uchwycić napięcie pomiędzy dziecięcością i witalnością, a starością, znikaniem jakiegoś świata. Szczere zmierzenie się z tym, że umrę, albo osoba, którą kocham, umrze, to moment przejścia przez naprawdę graniczne doświadczenie, każdy doświadcza czegoś takiego, choć zazwyczaj nie dzieje się to w sposób spektakularny, a raczej niezwykle prozaiczny. 

No tak, ale Twoje teksty mają lekkość, mimo że nie zawsze traktują o przyjemnych kwestiach. 

Może to też jakaś forma wyparcia albo autoasekuracji wspomnień? Trudno powiedzieć. To, co się dzieje we wspomnieniach, jest chyba w książce drugorzędne wobec dziecięcej uważności na rzeczy, które na własny użytek można zmitologizować. Niewinne, beztroskie, nieobciążone umową społeczną zachwyty nad dziwnymi drobnostkami są trudne do odzyskania. Ciekawi mnie próba, właśnie ta próba odzyskania perspektywy dziecka, czy też osoby dojrzewającej, która przeżywa pewne rzeczy po raz pierwszy. Aby się do tego dobrać, podczas pisania Ostatnich zim przeglądałem rodzinne albumy, oglądałem stare VHS-y. 

Jak Twoje doświadczenia wpływają na twórczość poetycką?

Z teatralnymi poszukiwaniami i tym, co mnie uwodzi często w teatrze i performansie, jest to, że utwierdza mnie w przekonaniu o sile opowieści. Teatr pewnie ukształtował też moje myślenie o funkcjonalności tekstu. Pracując nad tekstami dramatycznymi, bardzo ważna jest dla mnie umiejętna redukcja, a więc podobnie jak w mojej poezji. Dodam jeszcze, że w porównaniu z teatrem pisanie ma tę przewagę, że pracuje się samemu. Nie znaczy to, że nie lubię pracy w grupie, ale pisanie jest dla mnie jakiegoś rodzaju wolnością absolutną, a jednocześnie odpowiedzialnością. Rzadziej trzeba się tłumaczyć ze swoich wyborów, iść na kompromisy, a jeśli zależy nam na szczerej, uczciwej współpracy, zajmuje dużo czasu i wymaga sporej dozy cierpliwości. 

Jasne, dopiero na etapie wydawniczym pojawia się konieczność poszukiwania kompromisów. No i recepcji. A właśnie - jak z Twoim odbiorem współczesnej poezji?

Lubię wiersze Krystyny Miłobędzkiej, Bronki Nowickiej, Krzysztofa Jaworskiego, ale też Zuzanny Ginczanki. Uważam również, że dużo dobrej poezji jest w piosenkach i rapie. Przyznam jednak uczciwie, może strzelając sobie w stopę, że niewiele współczesnej poezji do mnie przemawia. 

Jak myślisz, dlaczego tak jest?

Wydaje mi się, że masa współczesnej poezji jest trudna w odbiorze, hermetyczna i ma bardzo wysoki próg wejścia, a jeśli nie ma się do niej jakiegoś klucza teoretycznego lub nie operuje się swobodnie konkretnym zestawem pojęciowym, to obcowanie z nią staje się niekoniecznie przyjemnym wyzwaniem. Inny aspekt, to sam dyskurs wokół poezji, który jest bardzo specjalistyczny, wręcz akademicki i, odnoszę czasem takie wrażenie, nie za bardzo ma na uwadze choćby potencjalne nowe czytelniczki i czytelników. Przyznaję też otwarcie, że nie czytam bardzo dużo nowych tomów. Myślę, że dla twórcy w pewnym stopniu ignorancja jest dobra, bo pozwala na świeżość i poszukiwanie, a nie ciągłe odnoszenie się "do".

Mówiąc o świeżości, trzeba wspomnieć o Twoim pomyśle dopasowania książki do potrzeb osób niesłyszących i słabo słyszących, który nie jest codzienną praktyką wydawniczą. W tomiku można znaleźć QR kod, kierujący do filmu z wierszami przetłumaczonymi na język migowy. Dlaczego zdecydowałeś się na ten gest?

Przeczytałem sporo reportaży Anny Goc w "Tygodniku Powszechnym" na temat doświadczeń osób niesłyszących. Te materiały otworzyły mi oczy na to, z jakimi ci ludzie borykają się trudnościami i w jak dużym stopniu są wykluczeni przez państwo. Pracy w teatrze często towarzyszy rozmowa o tym, jak sprawiać, żeby kultura była dostępna na różnych poziomach, oraz co zrobić, żeby te działania nie były wsobne czy środowiskowe. Zależało mi na tym, żeby książka generowała dostępność dla wszystkich, dlatego to takie istotne, aby właśnie na niej znajdował się QR kod, a nie gdzieś wirtualnie, niezależnie od tomiku. 

Twój gest zwiększa widzialność tych osób oraz stwarza im możliwość uczestniczenia w kulturze.

Jakiś czas temu osoba, która czytała Ostatnie zimy, zadzwoniła do mnie i powiedziała pół żartem, pół serio, że to nie fair, że osoba niesłysząca kupiła książkę i dodatkowo ma film, a ona posiada wgląd tylko w tekst, bo tego filmu nie rozumie. Powiedziałem jej wtedy, żeby wyobraziła sobie, że wchodzi do księgarni, w której są tylko filmy w PJM-ie (polskim języku migowym), a oprócz nich tylko jedna czy dwie książeczki z napisami. Odwrócenie tej perspektywy jest istotne.

PJM ma inną gramatykę niż język polski. Jak więc wyglądała praca nad przekładem tekstów poetyckich, które, wyobrażam sobie, mogą stanowić wyzwanie dla tłumacza lub tłumaczki?

Mieliśmy długie rozmowy z tłumaczami - Natalią Rutkiewicz i Marcinem Łuczywkiem - o tym, co za tą książką stoi. W trakcie ich pracy, konsultowałem pojedyncze zdania, bo niektóre są trudne ze względu na swoją strukturę poetycką. Ja sam nie posługuję się PJM-em, ale uważam, że to jest OK. Mam poczucie, że nie muszę być superzwiązany z tym środowiskiem, żeby tworzyć projekty dla niego dostępne. Moja książka nie była pisana z intencją opowiedzenia o osobach niesłyszących lub z niedosłuchem. Nie śmiałbym rościć sobie takiego prawa. Po prostu stwierdziłem, że skoro relatywnie niskim kosztem mogę zrobić gest sprzeciwu wobec ich wykluczenia, warto to uczynić.

Rozmawiała Julia Niedziejko

*Andrzej Błażewicz - rocznik 1996, reżyser teatralny, dramatopisarz, poeta. Absolwent krakowskiej AST na Wydziale Reżyserii Dramatu. Publikował w wielu literackich czasopismach. Jego dramaty i spektakle były prezentowane i nagradzane na festiwalach w całej Polsce. Obecnie pracuje w Teatrze Polskim w Poznaniu jako pedagog teatru i dramaturg.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022