Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

List jak film

- Nie mamy takiego aparatu pojęciowego dla photobooków, który byłby porównywalny z tym, za pomocą którego możemy analizować literaturę. A szkoda, bo uważam, że to właśnie do świata książek należałoby List... porównywać. Do świata literatury pięknej, poezji - opowiada o Liście do chłopca z latarką Grzegorz Dembiński*.

. - grafika artykułu
fot. Grzegorz Dembiński

Nie bałeś się pokazać swojego świata i swojej rodziny? Wkroczyć do niego swoją książką?

Więcej tego wkraczania jest w tym, co jest dookoła książki, niż w samej książce. List do chłopca z latarką jest intymny na poziomie emocjonalnym, nie wizualnym. Nie jest to intymność, która jest krępująca. No i jednak List... jest tak skonstruowany, by czytać go jako książkę poetycką, a nie reporterską.

Pytam o to, bo jako fotoreporter, który fotografuje wydarzenia, nie opowiadasz o sobie. Uczucia, intymność, występują na Twoich fotografiach - ale są to emocje innych ludzi.

Oczywiście jest taka reguła, że fotoreporter stara się być jak najmniej widoczny w swoich pracach. Natomiast nie wiem, czy czasem nie jest tak, że autorski fotoreportaż nie mówi więcej o osobie fotografującego niż o wydarzeniu. List do chłopca z latarką opowiada o pewnej konkretnej relacji, jej bohaterem jest przecież mój syn. W tym sensie na pewno jest to osobista wypowiedź.

Porównania do fotografii dokumentalnej są o tyle nietrafione, że w trakcie pracy nad książką starałem się kompletnie nie myśleć w tych kategoriach. List... ma niewiele wspólnego z dziennikarstwem.

Może ma niewiele wspólnego z relacjonowaniem?

To jest raczej poetycka nowela. Nie mamy takiego aparatu pojęciowego dla photobooków, który byłby porównywalny z tym, za pomocą którego możemy analizować literaturę. A szkoda, bo uważam, że to właśnie do świata książek należałoby List... porównywać. Do świata literatury pięknej, poezji.

Jedyne, co zaczerpnąłem z fotografii dokumentalnej, to fakt, że te zdjęcia nie są pozowane. Dzięki temu ta opowieść nabrała wiarygodności. Łatwiej jest czytelnikom uwierzyć w autentyzm tego, co widzi.

Podczas ostatniego konkursu Grand Press Photo przewodniczący jury Pieter Ten Hoopen z Agencji VU opowiadał, że według niego w fotografii prasowej coraz bardziej liczą się osobiste dokumenty. I dlatego zastanawiam się: może List do chłopca z latarką wpisuje się w to ujęcie zaprezentowane przez Ten Hoopena? Fotodziennikarstwa, które nie opowiada wydarzeń, a skupia się na relacjach i uczuciach?

Zupełnie nie. Fakt, że na co dzień jestem fotoreporterem w gazecie, nie miał dla powstawania tej książki specjalnego znaczenia. Nie chciałem, aby moje zdjęcia kojarzyły się z estetyką fotografii prasowej. Nawet jeśli spojrzeć na same zdjęcia w książce, to nie mają takiej ilości informacji, który pozwalałyby odczytywać je jak fotografię gazetową.

Skoro nie ma informacji, to co jest na Twoich zdjęciach?

Zależało mi na tym, by zdjęcia miały charakter symboliczny. W trakcie ich wykonywania starałem się je wyczyścić z informacji, które pozwalałyby umiejscawiać tę historię w konkretnym miejscu i czasie. Powtarzające się informacje, jak las, jezioro, światło, to takie elementy konstrukcyjne, które mają działać symbolicznie, a nie wprost. Tak jak tego typu elementy działają w literaturze.

Często porównujesz List... do literatury. Dlaczego zatem zdecydowałeś się na formę fotograficzną? Przecież kiedyś również pisałeś.

Tekst poetycki, symboliczny, jest również tutaj obecny. I dla tej książki, zarówno zdjęcia, jak i tekst są równoważne. A dlaczego zdjęcia? Czuję się autorem, który chce używać obrazu fotograficznego do opowiadania, bo sądzę, że on się do tego świetnie nadaje. Natomiast przy konstrukcji książki ten końcowy tekst w formie listu był niezbędny.

Pretekstem do powstania książki jest konkretny syn i konkretna relacja, ale starałem się ją przedstawić w sposób pozwalający na odczytanie uniwersalne.

Ciebie na zdjęciach nie ma. Jesteś narratorem.

Bohaterem jest Jan i na zdjęciach są sytuacje wspólne, miejsca, gdzie razem spędzaliśmy czas.

Fotografujesz Janka od urodzenia, już od 12 lat. W którym momencie zacząłeś myśleć o wydaniu książki?

Fotografując Janka od urodzenia, czułem, że to nie jest tylko pamiątka i dokumentacja rodzinna, ale że rodzi się z tego jakaś opowieść. Trzy, cztery lata temu zrodził się w mojej głowie pomysł, jakiego rodzaju książkę chciałbym stworzyć. Miałem już wyobrażenie o tym, jakich obrazów potrzebuję, by stworzyć odpowiedni nastrój i zbudować znaczeniowo taki układ, który pozwoli na skupienie się na uniwersalnych symbolach. Mocne, kontrastowe światła, duża ilość czerni i cieni, a także wybór tych sytuacji, w których Janek jest nie do końca rozpoznawalny. Od początku chciałem, aby ta opowieść krążyła wokół takich pojęć, jak ukrywanie się, tajemnica, poszukiwanie.

Stąd ta tytułowa latarka?

Fotografowałem Janka przez kilkanaście miesięcy, wybierałem sytuacje, gdzie miałem ostre słońce, kontrastowe światło. Dbałem o spójność wizualną. Roboczy tytuł książki to była Zabawa w chowanego. Janek miał akurat taki moment zafascynowania latarką, używał jej do zabaw. Pojawiła się, gdy szukałem w pomysłach na zdjęcia czegoś, co zepnie mi tę opowieść i na poziomie obrazu, i tekstu. Latarka posłużyła mi do tego, aby stworzyć tekst poetycki w formie listu.

Czy to jest książka o relacjach między ojcem i synem, czy o relacjach rodzinnych?

To jest opowieść o komunikacji. Jest faktem, że komunikacja między ojcem a dzieckiem niepełnosprawnym jest trudna. Odmienna, ale trudna. Natomiast bardzo bym się cieszył, gdyby książka była odczytywana uniwersalnie: nie jako moja relacja z synem, a jako opowieść o relacjach międzyludzkich. Generalnie w naszych kontaktach jest trudno. Przecież istnieją konflikty międzypokoleniowe, trudności w rozmowach żon z mężami, rodziców z dziećmi.

Mówisz opowieść uniwersalna, ale ja bym powiedział: unikalna.

Na pewno rodzicowi dzieciaka zdrowego ciężko sobie wyobrazić tę relację. To jest unikalne, tak jak unikalne jest samo doświadczenie rodzicielstwa dziecka niepełnosprawnego. Ta komunikacja jest trudna, gdyż ciężko mi sobie do końca wyobrazić, jak Jasiek widzi świat. Ale z drugiej strony, tak samo nie jestem w stanie wejść w skórę mojej żony, mojej córki czy przyjaciół. Tu jest ta uniwersalność mojej książki.

Jak Jasiek odbierał tę książkę?

Jasiek wiedział, że powstaje książka, w której jest bohaterem. Wyczekiwał na pierwszy egzemplarz. Jaś jest fanem książek i albumów fotograficznych. Traktuje je bardzo emocjonalnie i bezpośrednio.

Był dla ciebie tworzywem?

Raczej aktorem. Ja go tak traktowałem, jak aktora. Chciałbym, by czytelnicy tę opowieść oglądali tak, jak ogląda się film. Z aktorem, reżyserem i narracją. By czytelnicy, widzowie, zapomnieli, że jest to konkretny chłopak z konkretną przypadłością i konkretny ojciec, który go fotografował.

Po Twoich zdjęciach nie widać, że Jasiek jest chory.

Zależało mi na tym, by nie pokazywać tego, co jest emblematyczne dla zespołu Downa. Trochę tak jak z moją poprzednią książką o Woodstocku; nie chciałem, by było do rozczytania, że rzecz dotyczy tego konkretnego festiwalu. Bardzo chciałem, by ta jego niepełnosprawność nie była czytelna wprost. Aby została na poziomie tajemnicy, pewnego ukrycia. Ona wisi w powietrzu, ale jest nienazwana.

Irytowało go, że fotografowałeś? Nie brakowało mu zabawy z tatą?

Ale to była nasza zabawa! Część zdjęć pochodzi z trampoliny; Janek oprócz tego, że na niej skacze, używa jej jako... sceny. On uwielbia odgrywać przed nami całe sekwencje z widzianych filmów i bajek. Janek się tam zapada, jest aktorem. Ja mogę wówczas robić zdjęcia. Czasami jest też tak jak w trakcie zabaw nad jeziorem, że jestem mu zupełnie niepotrzebny. On uwielbia wtedy budować szałasy, przekładać patyki. Jaś ma swój kawałek świata, a ja mam aparat i światło takie, jakie chcę i jakie lubię; mogę go wtedy obserwować. Wspólnie spędzamy czas, ale dla mnie to jest też obserwowanie, jak Jasiek bada otoczenie. Jak dotyka zabawek, baloników, jak poznaje świat.

Nie jest też widoczne miejsce, gdzie go fotografowałeś.

I taki miałem właśnie cel. Spoiwem miały być nie miejsca, a światło i cień. Są tutaj sytuacje z pokojów hotelowych, z naszego podwórka, z jego pokoju, gdzie ma okno połaciowe i ciekawie wpadające przez nie światło. Są oczywiście jego ulubiony las czy jezioro.

Czyli co, warto fotografować swoją rodzinę?

Warto. Tylko wiesz, ja kompletnie zrezygnowałem z dokumentacji, albumu rodzinnego. Zrobiłem z tego poezję.

Rozmawiał Adam Jastrzębowski

*Grzegorz Dembiński - fotograf i dziennikarz z Poznania. Od 2007 r. fotoreporter, fotoedytor i szef działu foto "Głosu Wielkopolskiego". W 2016 r. wydał album fotograficzny Make Love Not War poświęcony uczestnikom Przystanku Woodstock, który został włączony do kolekcji photobooków Martina Parra w londyńskim Tate Modern. W listopadzie 2020 r. ukaże się jego nowa książka fotograficzna List do chłopca z latarką - wydana we współpracy z wydawnictwem Pix.house.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020