Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Kartoteka procesów o czary

- Nie rozumiem, dlaczego "niewinna czarownica" na swoim pomniku zwykle posiada atrybuty... czarownicy. To jest winna czy nie? - mówi Bożena Ronowska, autorka książki Czarownice Himmlera. Z niemieckiej kartoteki procesów o czary.

. - grafika artykułu
Bożena Ronowska, fot. Olek Leydo

W Pani książce przedstawione są dokumenty, które przed wojną zebrał zespół niemieckich naukowców badający procesy o czary. Nie podejrzewam nazistów o bezinteresowną chęć badania historii, zastanawiam się więc, do czego chcieli je wykorzystać?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Postawiono kilka hipotez, jedna z nich mówi o tym, że Niemcy gromadzili te akta w związku z ich zainteresowaniem metodami torturowania ludzi. Inna mówi wręcz, że w XVII wieku jedną ze spalonych kobiet za czary była krewna Heinricha Himmlera... Myślę, że wyjaśnienie tej zagadki jest nieco bardziej skomplikowane i powiązane nie tylko z historią XIX-wiecznych Niemiec, ale także z rodzącymi się wówczas ideologiami, których finał okazał się jednym z najstraszliwszych w XX-wiecznej Europie. Mam na myśli splot działań zdążających do uczynienia Niemców "rasą panów". Ofiary procesów o czary zostały wówczas uprzedmiotowione i użyte do wsparcia niemieckich imaginacji na temat dziedzictwa przodków. W tych tłumaczeniach czarownice zamordowane przez Kościół to ich wielkie "pramatki Germanki". Mamy więc "czystą rasę" i jej "wielkie" matki. Gromadzenie akt czarownic miało te fantazje uwiarygodnić i co ważne - potwierdzić wyższość Niemców nad innymi narodami. A przecież to była jedna wielka manipulacja, bo to nie Kościół skazywał ludzi za czary, lecz sądy świeckie. Mało tego, robiły to zgodnie z obowiązującym wówczas prawem...

W jaki sposób akta Hexen-Sonderkommando znalazły się w Poznaniu? Czy nazistowscy wiedźmolodzy zostawili po sobie coś jeszcze?

Dokumenty dotyczące czarów i czarownic wytworzyła specjalnie do tego celu powołana komórka SS, tzw. H-Sonderkommando, która była częścią VII Wydziału Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i działała od września 1935 roku do stycznia 1944 roku. Jesienią 1945 roku w pałacu nad Jeziorem Sławskim k. Wolsztyna odnaleziono olbrzymi zespół książek i akt poniemieckich. "Kartoteka procesów o czary" (taką nazwę potoczną noszą te dokumenty) trafiła wówczas do zbiorów Archiwum Państwowego w Poznaniu. Stanowi ona zaledwie jedną trzecią odnalezionej wówczas całości. Dokumenty dotyczące masonerii trafiły do Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu, trzecią grupę akt zarekwirował Urząd Bezpieczeństwa.

Czy znalazła Pani w nich coś, co Panią zaskoczyło?

Tak właściwie to te dokumenty są specyficznym chichotem losu. Pierwotnie miały posłużyć jako rodzaj broni i uwierzytelnienia niemieckich zbrodni, dzisiaj są dowodem niemieckiej perfidii i oderwania od rzeczywistości. Akta czarownic to niemal 4 tysiące jednostek archiwalnych, do tej pory udało mi się zbadać kilkadziesiąt z nich. Zaskoczyła mnie skrupulatność w sporządzaniu tych dokumentów i ich zasięg. Są tam akta niemal z całego świata. Za serce chwyciły mnie zasoby zawierające ryciny. To 11 jednostek archiwalnych bogatych w fotokopie i oryginały (!) drzeworytów i miedziorytów powstałych na przestrzeni XIV-XIX wieku. Wiele z tych rycin do tej pory było nieznanych, dlatego zdecydowałam, że muszę pokazać je światu. Przez ponad dwa lata kierowałam projektem naukowym, którego celem było wydanie tych grafik w formie książki. W ramach projektu prowadzono m.in. zbiórkę funduszy na platformie Polak Potrafi. We wrześniu 2019 roku do rąk czytelników trafił owoc pracy wielu ludzi - moja książka pt. Czarownice Himmlera - z niemieckiej kartoteki procesów o czary, która błyskawicznie znalazła swoje miejsce na półkach czytelników.

Tematyka, którą się Pani zajmuje, cały czas budzi emocje. Skąd się to bierze? Przecież procesy o czary to czasy dawno minione?!

To prawda, temat czarownic i prawnego ich ścigania budzi w ostatnich latach duże zainteresowanie, niestety na niekorzyść ofiar tego procederu. Osoby ścigane za czary na przestrzeni XV-XVIII wieku, choć przez ogół i prawo uznane za półdemony, tak naprawdę nie różniły się od nas. To ludzie z krwi i kości, matki, ojcowie, bracia, siostry, synowie, córki... Ich los był straszny, potraktowane nadzwyczaj okrutnie: pławione, torturowane aż do przyznania się do winy, a potem ginące w mękach na stosie. Płonęli żywcem, czasem sąd "litościwie" nakazywał ścięcie głowy mieczem. To był akt łaski. Niestety takie były ówczesne przepisy prawa, podobnie traktowano innych przestępców kryminalnych, jednak stos zarezerwowany był wyłącznie dla czarownic. W całej Europie można dziś zaobserwować oddolne ruchy mające na celu rehabilitację ofiar ówczesnych sądów miejskich. Bywały rady miast próbujące podjąć uchwały uznające osoby spalone za czarostwo za skazane niewinnie. Jednak takie przedsięwzięcie jest wręcz niemożliwe do przeforsowania. Po pierwsze, choć z dzisiejszej perspektywy wiele zarzutów, za które ich skazywano, zdaje się absurdalnych, to nie można w żaden sposób stwierdzić o ich winie lub niewinności. Po drugie, dzisiejsze rady gminy nie mają nic wspólnego z tym, co przed wiekami czynili ich poprzednicy. Bywa, że miasta, w których spalono domniemane czarownice, w ramach aktu ich "uwolnienia od zarzutu", aktu zadośćuczynienia i wielkoduszności budują poświęcone im pomniki. Zwykle przedstawiają one postać kobiecą i mają być hołdem dla niej. Niestety postrzegam to inaczej. Nie rozumiem, dlaczego "niewinna czarownica" na takim pomniku zwykle posiada atrybuty... czarownicy. To jest winna czy nie? Jeśli niewinna, to po co te koty, miotły, kociołki, kapelusze rodem z Harry'ego Pottera. Tutaj dotykamy sedna, pomnik kogoś tam bez kota czy miotły byłby jednym z wielu. Dlaczego więc ofiara procesu o czary, uznana za ofiarę, ponieważ postawiono jej pomnik, jest na nim przedstawiona jako wiedźma? Odpowiadam: to lep mający przyciągnąć turystów! Odnosząc się zaś do ostatniego członu pytania, zmuszona jestem zaprzeczyć! Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze dziś, w XXI wieku, są miejsca na świecie, gdzie morduje się ludzi za czary. Tak, płoną wciąż stosy... Raport WHRIN z 2016 roku zawiera dane dotyczące aż 398 przypadków z 49 krajów na całym świecie, m.in. z Afryki - Nigerii, Zimbabwe i Republiki Południowej Afryki oraz z Azji - Indii i Nepalu. Nieco mniej procesów o czary odnotowano w Ameryce i w Europie - w Anglii, Francji i na Bałkanach...

Rozmawiał Szymon Mazur

*Bożena Ronowska - doktorantka historii, historii sztuki i archeologii Uniwersytetu Gdańskiego, dwukrotna stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, autorka książki Czarownice Himmlera. Z niemieckiej kartoteki procesów o czary oraz kilkunastu artykułów naukowych. Interesuje ją głównie Pomorze Nadwiślańskie, choć temat czarów i czarownic opracowuje i przedstawia w różnych kontekstach, czasie i miejscu.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020