Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Warzywa w poszukiwaniu korzeni

Malina Prześluga zajmuje w mojej świadomości szczególne miejsce. Ma bowiem pewien niezwykły dar wyzwalania w odbiorcy swoich dzieł "wewnętrznego dziecka". Jej spektakle poszerzają w widzu perspektywę postrzegania, zachęcają do przyglądania się rzeczom z bliska i z daleka równocześnie. Mają moc aktywizowania samych dobrych, twórczych emocji i reakcji, tak w dziecku, jak i w dorosłym. Nie inaczej było w przypadku napisanej przez nią Włoszczyzny - spektaklu TeatRyli, który wystawiany jest w ramach cyklu Lato z Estradą.

Stragan z podpisem "Owoce, warzywa to nie pokrzywa!", stoi przy nim handlarka w chuście, trzymająca wokół siebie warzywa-lalki. Obok straganu stoi i żywo gestykuluje zabawny, wąsaty męzczyzna w szarym meloniku. - grafika artykułu
fot. Grzegorz Dembiński

Rozpoznawanie artysty po głosie - aktora, śpiewaka czy wokalisty - jest procesem powszechnym i, wydaje mi się, dosyć oczywistym. A przy tym szczególnie niepohamowanym, jeśli dany głos zapisał się w naszej pamięci jakąś znamienną kwestią czy wyjątkowym utworem. Połączenie tembru głosu, treści wypowiedzi czy piosenki oraz sposobu jej interpretacji musi skutkować powstaniem w naszym mózgu jakiejś notatki informacyjnej, która zakotwicza się zarówno w świadomości, jak i podświadomości.

Coraz istotniejsze miejsce w moim prywatnym katalogu artystów nie do podrobienia zajmuje Malina Prześluga i wzbudza to we mnie niemałą fascynację. Bo to nie dźwięk tym razem - podstawowa jednostka języka, którym jako muzyk komunikuję się zawodowo - jest owym charakterystycznym elementem. Już pierwszym jej dziełem, z którym się zetknęłam (był to spektakl Chodź na słówko), zrobiła na mnie wrażenie szczególne. Każde kolejne, nawet jeśli nie pozostawia tak silnych wspomnień, sprawia mi niezwykłą przyjemność z doświadczania znanego i wyjątkowego równocześnie.

Romans włoszczyzny z polszczyzną

Tytułowym bohaterem najnowszego spektaklu Maliny Prześlugi, zaprezentowanego przez Teatr TeatRyle na każdym z 14 osiedli, które wzięły udział w tegorocznej edycji Lata z Estradą, jest Włoszczyzna. Niemniej jednak - jak to zwykle ma miejsce w twórczości Prześlugi - show Włoszczyźnie kradnie polszczyzna. Autorka bowiem w swoich utworach każdorazowo traktuje język polski z macierzyńską niemal troską. Jest wobec niego czuła, uważna, cierpliwa, sprawiedliwa i konsekwentna. Nie omieszka przy tym zostawić mu pewnej dozy swobody - lubi się polszczyźnie przyglądać, z ciekawością towarzyszy jej rozwojowi. Chętnie się z nią droczy, żartuje, potrafi się też do niej - nigdy z niej! - zaśmiać. Pochyla się nad językiem z szacunkiem i odpowiedzialnością. To właśnie ten imponujący instynkt oraz bezwarunkowa (i odwzajemniona) miłość Maliny Prześlugi do mowy ojczystej sprawiają, że w ciemno mogę iść na każde wydarzenie, w którym maczała ona swoje pióro.

Na straganie w dzień powszedni - lub ewentualnie w sobotnie przedpołudnie, jako że akcja rozpoczyna się na jednym z poznańskich osiedlowych rynków - rozmowy toczą się bynajmniej nie w tonie Brzechwy. Nastroje panują tam raczej minorowe, bo średnie ceny oscylują między drogo a drożej; zakupy kosztują tyle a tyle, a szanowny pan klient ma przy sobie tylko tyle, więc rozżalona włoszczyzna nie ma co liczyć na wypełnienie swojego przeznaczenia w zupie. Poza tym zimno; sycylijska Pomarańcza - choć ona akurat należy do nielicznych dóbr tanich - raz po raz kicha, nieprzyzwyczajona do klimatu polskiego ryneczku i utrudzona długą podróżą z ojczyzny, którą spędziła zamknięta razem z siostrami w niewygodnej skrzyni. Nic dziwnego, że odważnej i ciekawej świata Pietruszce niełatwo jest zarazić towarzystwo entuzjazmem do pomysłu wybrania się na gorące Południe - do Włoch, skąd pochodzi włoszczyzna. Na Pora nigdy nie jest dobra pora, a z wyniosłą Marchewką w ogóle trudno się porozumieć. Jedynie Seler daje się namówić na przygodę, choć czyni to z pewnym sceptycyzmem, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że nie pochodzi z żadnych Włoch, tylko z pola pod Łęczycą.

Smrodek dydaktyczny i opary absurdu

Włoszczyzna przybyła do Polski w XVI wieku, wraz z królową Boną - bynajmniej nie koleją. W podróż do korzeni Pietruszka i Seler udają się jednak pociągiem i z tego miejsca intensyfikuje się proces lokowania produktu, zapoczątkowany jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia rozdawaniem dzieciom stosownych gadżetów i cukierków. Partnerem Lata z Estradą są bowiem Koleje Wielkopolskie, a przed realizatorami spektaklu ewidentnie postawiono priorytetowe zadanie, by nawet najmłodszy widz nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

Szczęśliwie zarówno reżyserka, jak i aktorzy poradzili sobie z tym wyzwaniem całkiem zgrabnie. O podróżowaniu pociągiem zdecydowali się opowiedzieć bez nieszczerego dystansu i ironii, które, nie oszukujmy się, są nieodłącznymi mechanizmami przetrwania dla osób rzeczywiście regularnie decydujących się polegać na polskim transporcie publicznym. Wybrali kierunek fantazjowania o kolei, która pośredniczy w spełnianiu marzeń, oferuje pełną dyspozycyjność i otacza pasażerów troską, opieką i komfortem. Nie ma tu żadnych opóźnień, przygód w stylu zaginięcie Pietruszki w chlebaku czy krążenie po absurdalnie ponumerowanych peronach. Bohaterowie od razu trafiają na bezpośredni pociąg z Poznania Głównego na Sycylię.

W trakcie podróży mali widzowie razem z Selerem i Pietruszką poznają - przedstawione mniej lub bardziej nachalnie - obowiązujące w pociągu zasady współżycia społecznego. Pietruszka sama wie, że należy przywitać się ze współpasażerami, żeby nie zachować się jak byle burak. Seler z przerażeniem przyjmuje informację od sprawdzającego bilety konduktora, że warzywa nie mogą być podróżnymi, a ich miejsce w pociągu znajduje się w Warsie. W kolejnych krajach, przez które pędzi pociąg relacji Poznań-Sycylia, dosiadają się różni pasażerowie, zaopatrzeni oczywiście w prowiant. Najwięcej zachwytu (wbrew pozorom nie współczucia) wzbudziło urocze Jabłko, które w procesie bycia zjadanym wnet stało się równie uroczym Ogryzkiem. Te i pozostałe lalki powołała do życia Olga Ryl-Krystianowska, która przygotowała także kompaktową, mobilną scenografię, w zupełności wystarczającą do zabrania dziecięcej wyobraźni w dalekie podróże. Małych widzów serdecznie rozbawił również wygłodzony czeski Zajączek oraz niemiecki Wurst. Temu ostatniemu, zakochanemu w swojej Frau i boleśnie dotkniętemu jej odrzuceniem, polska włoszczyzna pomaga odkryć tajemnicę, dlaczego ów związek nie mógł zostać skonsumowany, a także towarzyszy jego poszukiwaniom nowego przeznaczenia.

W atmosferze spektaklu oprócz zapachu nadpsutego Wursta unosi się, rzecz jasna, nieodłączny w przedstawieniach dla dzieci, dosyć intensywny w tym przypadku smrodek dydaktyczny. W przeważającej mierze jest on na szczęście znośny i zręcznie neutralizowany oparami absurdu, które trafiają w gust zarówno dzieci, jak i opiekujących się nimi dorosłych. To zasługa autorki scenariusza, jak również aktorów - lalkarzy rodzinnego Teatru TeatRyle, którzy zajęli się również reżyserią przedstawienia. Odniosłam wrażenie, że Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy grają ten spektakl z autentyczną przyjemnością, a bez wątpienia szczerą i wzajemną frajdę sprawia im owocna interakcja z publicznością.

Magdalena Lubocka

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023