Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

TRANSATLANTYK. Nieustające zmiany nastrojów

Nasza wielka filmowa podróż Transatlantykiem dobiegła końca. Pozostaje cieszyć się tym, co w nas po niej pozostało... Oto ostatnie filmy, na których byliśmy.

. - grafika artykułu
"The time being". Fot. mat. Transatlantyk

"The time being", reż. Nenad Cicin-Sain

Po zakończeniu Transatlantyku wielu poznańskich kinomanów musi wrócić do codzienności. Dla nich chyba dobrze się złożyło, że pokazem zamykającym tegoroczny festiwal była polska premiera "The Time Being" - filmu, który zadaje pytanie o równowagę pomiędzy pasją a życiem codziennym.

Daniel jest malarzem, który nie odnosi spektakularnych sukcesów. Rzadko sprzedaje obrazy, a jednymi z nielicznych fanów jego twórczości są kochająca żona i kilkuletni synek. Pewnego dnia artysta poznaje Warnera, bogatego starca. Ten każe mu wykonywać coraz dziwniejsze zadania, nie polegające wcale na malowaniu, oferując w zamian wysokie wynagrodzenie. Wydaje się więc, że Timowi w końcu coś się udaje - zarabia sporo, a znajomość z Warnerem i jego wielki, zimny dom pełen tajemnic, stają się dla niego inspiracją. W końcu zaczyna malować inaczej. Do tego szczegóły zaobserwowane w rezydencji bogacza i jego dziwne zadania zaczynają łączyć się w zaskakującą całość... Tylko jak w tym nowym życiu pełnym wyzwań znaleźć czas dla rodziny?

Fabuła nie jest skomplikowana, choć reżyser stara się dostarczać widzowi niespodzianek. Poza tym "The Time Being" to film malarski nie tylko pod względem treści. Długie, ładnie skomponowane ujęcia dobrze ogląda się na dużym ekranie. Towarzyszy im muzyka Jana A.P. Kaczmarka - jak zaznaczył sam kompozytor, inna od tej, którą tworzy zazwyczaj. Spokojne, nie narzucające się tony tylko w jednym momencie przeradzają się w żywą symfonię (warto dodać, że graną przez poznańską orkiestrę l'Autunno). To wszystko tworzy artystyczną, ale lekką całość. Wizualnie i dźwiękowo ładna rozrywka z przesłaniem dla wszystkich pasjonatów.

Urszula Modrzyk

Okrucieństwo w jasnych barwach

"Stoker", reż. Park Chan-wook

"Stoker" należy do najciekawszej grupy thrillerów, które wykorzystują elementy dramatu psychologicznego. To pierwszy anglojęzyczny film w karierze mistrza koreańskiego kina Park Chan-wooka, reżysera wielokrotnie nagradzanego "Oldboya". I oczywiście, nie sposób nie dostrzec w nim elementów azjatyckiego kina.

Przeszłość bohaterów - ojca Indii, który ginie w tajemniczych okolicznościach w dniu jej 18-tych urodzin i stryja Charliego, który zjawia się wówczas w ich domu, jawi się jako czas mrocznych i bolesnych doświadczeń...

"Stoker" jest ponurą wizją świata, w którym samotność jest wszechobecna. To piękna wizualno-narracyjna opowieść, w której reżyser celebruje proste symbole i bawi widza filmowymi aluzjami. Szkoda tylko, że historia rodziny Stokerów jest aż tak przewidywalna...Nie mniej jednak dzieło Koreańczyka to mnóstwo świetnych ujęć. Chung-hoon Chung pokazał widzom jak z palety ciepłych i jasnych barw rodzi się okrucieństwo. Ale to też piękna muzyka, którą skomponował Clint Mansell oraz pokaz aktorskiego kunsztu. Mia Wasikowski, Nicole Kidman i Matthew Goode pokazali klasę. "Stoker" jest mocny, mroczny i perfekcyjnie zrealizowany. Polecam!

Monika Nawrocka-Leśnik

Ucieczka przez piekło

"Dezerter", reż. Ann Shin

Mieszkańcy Korei Północnej nie odczuli zakończenia zimnej wojny. Przedostanie się przez silnie zmilitaryzowaną granicę między Koreą Północną i Koreą Południową jest praktycznie niemożliwe. Osoby, które chcą uciec przed głodem i prześladowaniami natury politycznej wybierają dłuższą wędrówkę przez Chiny i Laos, podczas której narażają się na złapanie i odesłanie w ręce reżimu. Mimo to, tysiące osób podejmuje ryzyko.

Ann Shin w "Dezerterze" z ukrytą kamerą towarzyszy grupie kilku kobiet-uchodźców, które w ucieczce korzystają z pomocy Dragona -podejrzanego przewodnika, podającego się za aktywistę na rzecz praw człowieka. Sook-ja i Yong-hee, na których uwagę koncentruje reżyserka, poznajemy na granicy koreańsko-chińskiej. Choć wydostały się już z najgorszego piekła, zanim dotrą do Tajlandii, z której będą mogły poprosić o azyl w innych państwach, muszą jeszcze przedostać się przez chiński czyściec. Poznajemy również historię oczekującego na azyl w Kanadzie Tae-Sup Heo, któremu również Dragon pomagał w ucieczce.

"Dezerter" nie jest polityczną analizą sytuacji, ale wstrząsającym zapisem bezpośrednich doświadczeń uciekinierów. Ann Shin oddaje im głos, jednak tylko jeden z nich -Tae-Sup Heo decyduje się na pokazanie twarzy. Sook-ja i Yong-he występują w filmie z zamazaną twarzą. Jak wiele innych imigrantów w Korei Południowej, kobiety nadal żyją w strachu przed mackami reżimu, które mają swoich informatorów w połoudniowokoreańskim społeczeństwie i mogą dosięgnąć przebywające na terytorium Korei Północnej rodziny i przyjaciół.. Czy kiedykolwiek przestaną się bać i odzyskają zaufanie do ludzi? Czy po tym, co przeszły, można zachować nadzieję?

Aleksandra Glinka

Powodzenia na do widzenia

"Good Luck. And Take Care Of Each Other", reż. Jens Sjögren

"Powodzenia i dbaj o siebie" - tak mogłaby brzmieć sentencja wyrażająca pustkę naszych czasów, w których każdy zabiega tylko o to, co dla niego ważne, często nie dostrzegając potrzeb ludzi dookoła. W tych brutalnych realiach zdani na samych siebie pozostają Alvar i Miriam. Doświadczony przez śmierć żony i niemożność posiadania dzieci starszy mężczyzna, na dodatek zmagający się z wyrokiem raka, i zbuntowana nastolatka, która nie znajduje porozumienia ani w świecie rodziców ani rówieśników. Gdy pewnego dnia wpadają na siebie w poczekalni lekarskiej od razu widać powoli nawiązującą się pomiędzy nimi nić porozumienia. W efekcie Miriam wkracza do bajkowego świata Alvara, w którym makiety miast i figurki postaci zastępują żywych ludzi, będąc przy tym bezpieczniejsze i bardziej przyjazne. Odtąd oboje będą "inspirować" innych, śląc za pomocą rzeźb ukryte przekazy.

Jako miłośniczkę charakterystycznego słodko-gorzkiego poczucia humoru na jakie stać chyba tylko Ludzi z Północy film stuprocentowo spełnił moje oczekiwania. Jens Sjögren zrobił wszystko, by pozornie smutna historia promieniała nadzieją i wiarą w ludzi. "Good Luck..." to opowieść o sile przyjaźni, nie poddającej się konwenansom i ograniczeniom. Dowód na to, że więzi między dwojgiem ludzi mogą rodzić się bez względu na ich pochodzenie, płeć czy wiek, o ile tylko oboje w ten sam sposób patrzą na świat. Całość pełna skojarzeń i odniesień, przykładowo do kultowej "Amelii" J.P. Jeuneta, w której figury krasnali także stanowiły ucieczkę w odrealniony świat wyobraźni. Jednym słowem - dobre, skandynawskie kino.

Anna Solak