King's Man: Pierwsza misja, czyli trzecia część adaptacji komiksowej serii wydawnictwa Icon Comics, zabiera nas sto lat wstecz, w czasy pierwszej wojny światowej, przez co nie uświadczymy tu bohaterów znanych z poprzednich filmów. Książę Orlando Oxford, doskonały żołnierz brytyjskiej armii, po śmierci żony stał się pacyfistą. Za wszelką cenę próbuje uchronić swego syna, marzącego o zaciągnięciu się do wojska Conrada, przed okropieństwem wojny. Tymczasem w Sarajewie ginie w zamachu arcyksiążę Ferdynand, przez co Europa staje na skraju wielkiego zbrojnego konfliktu. Oxford odkrywa, że wydarzenia w Bośni były efektem spisku, do którego należą najbardziej wpływowe osoby tego świata, a na ich czele stoi tajemniczy Pasterz, którego celem jest upadek angielskiej monarchii.
W porównaniu do poprzedników mniej tu przerysowania a więcej powagi, której zapewne wymagają realia wojenne, co niestety nie wychodzi na dobre produkcji tak skrajnie nastawionej na rozrywkę. Gdzieś ulotnił się pastiszowy ton, umiejętnie wygrywający nutę nostalgii za dawnym kinem szpiegowskim ze starymi Bondami na czele. Owszem, miejscami uwypuklona zostaje tragedia wojny, ale żałoba i zalewanie smutków alkoholem trwają jakieś półtorej minuty ekranowego czasu, po czym fabuła znów wraca na ścieżkę wytyczoną przez kino nowej przygody.
Przez ekran przewijają się takie postacie, jak car Mikołaj II, Włodzimierz Lenin, król Jerzy V, prezydent Thomas Woodrow Wilson, Mata Hari, Rasputin i większość z nich zgodnie z oczekiwaniami okazuje się psychopatycznymi szaleńcami, ale po seansie zostaje w pamięci głównie ten ostatni. Rasputin w aktorskiej interpretacji Rhysa Ifansa w zasadzie kradnie cały film - jest postacią najbardziej karykaturalną i niedorzeczną nie tylko w Pierwszej misji, ale i w całej serii (może poza Eltonem Johnem ze Złotego kręgu, ale ten grał przecież samego siebie, więc się nie liczy), a jednocześnie tak charyzmatyczną, że szybko przyjdzie żałować, iż nie został głównym złoczyńcą. Zresztą walka między nim a bohaterami to jedyna, która przywodzi na myśl absolutną dzikość, szaleństwo i kreatywność potyczek z najlepszej pod tym względem pierwszej części.
Na plus z pewnością należy zaliczyć też kreację Ralpha Fiennesa jako księcia Oxforda, ale na tym kończą się jednoznacznie pozytywne elementy. Koniec końców King's Man: Pierwsza misja sprawdza się jako kino rozrywkowe, ale kierunek, jaki obrał Matthew Vaughn, raczej nie wzbudzi powszechnych zachwytów wśród fanów serii. Ta ostatnia miała ponoć w zamierzeniu liczyć siedem części, więc jeśli nic się w tej kwestii nie zmieniło, pozostaje mieć nadzieję, że dalsza eksploracja uniwersum okaże się bardziej konsekwentna i satysfakcjonująca.
Adam Horowski
- King's Man: Pierwsza misja
- reż. Matthew Vaughn
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022