Rozpoczyna się jak w powieści Stephena Kinga. Oto w małym amerykańskim miasteczku dochodzi do dziwnego zdarzenia - o g. 2.17 w nocy siedemnaścioro dzieci wybiega z rodzinnych domów i znika. Z opuszczonych rodziców wychodzą desperacja, gniew, agresja i pragnienie znalezienia kozła ofiarnego, którym zostaje młoda nauczycielka Justine Gandy. To do jej klasy uczęszczały bowiem wszystkie zaginione dzieci. Jednak zbiorowe zniknięcie nie jest jedyną zagadką, która domaga się rozwiązania. Równie wiele pytań rodzi fakt, że Alexowi Lilly'emu, osiemnastemu, ostatniemu dzieciakowi z feralnej klasy, włos z głowy nie spadł.
Ciężką przeprawę musiał mieć reżyser, kiedy przedkładał scenariusz producentom. Przecież dałoby się prościej, dałoby się klarowniej, dałoby się przyjaźniej dla widza. Tymczasem Cregger miesza w narracji niczym Tarantino w "Pulp Fiction", dzieli opowieść na rozdziały, w każdym umieszcza innego głównego bohatera i opowiada o tych samych zdarzeniach z innej perspektywy, dokładając kolejne elementy układanki. A biednemu widzowi każe wciąż reinterpretować to, co zobaczył wcześniej na ekranie.
Gatunkowo też nie jest czysto, bo rozpoczyna się jak małomiasteczkowy dramat, w którym nauczycielka wpada w szpony alkoholu po tym, jak uświadamia sobie, że fala gniewu, która ją porwała, tak łatwo nie opadnie. Trudno się dziwić, wszak chodzi o dzieci - te jeszcze niewinne, kilkuletnie. Ale kiedy weźmie się pod uwagę całość, to wszystko elegancko wpisuje się w schematy horroru - może trochę poprzestawiane i poplątane, ale jednak. A najlepsze w tym jest to, że Creggler wie, co robi i dokąd zmierza. Wywołuje dyskomfort, mnoży znaki zapytania, ale koniec końców każdy kolejny krok stawia pewnie, wyraźnie i zrozumiale. Zatem jednak dbałość o widza czy bardziej twórcza konsekwencja? Nie wiem jak u państwa, ale mnie cieszą obie opcje.
Trochę kluczę, ale naumyślnie - zbyt łatwo byłoby nieopatrznie palnąć spoilerem. Dodam więc tylko, że poza nauczycielką mamy jeszcze rodzica, policjanta, młodego ćpuna, dyrektora szkoły i chłopca, który pozostał. Wszyscy doskonale rozrysowani i świetnie aktorsko sportretowani - zwłaszcza pierwsza dwójka, w którą wcielają się Julia Garner, którą dopiero co mogliśmy podziwiać jako Srebrną Surferkę w "Fantastycznej Czwórce", i Josh Brolin, niezwykle autentyczny jako zrozpaczony rodzic.
Zrozumiała wydaje się decyzja translatorska dystrybutora, który przetłumaczył "Weapons" na "Zniknięcia" - wszak wizja przemocy zalewającej amerykańskie ulice przy użyciu broni palnej nie wybrzmiewa w naszym regionie aż tak wyraziście. Ale oryginalny tytuł to dość szeroka metafora, historia jej nie potrzebuje. Ta ostatnia nie traktuje bowiem siebie śmiertelnie poważnie - jest tu miejsce na humor czy sceny wprawiające w osłupienie, łącznie z bezbłędnym zakończeniem.
Wracając do topek najlepszych horrorów, umieściłbym "Zniknięcia" tuż nad "Uciekaj!" Jordana Peele'a - obie historie są równie szalone, ale Cregger odskakuje o jedną długość bezpretensjonalnością. W czasach kinowego recyklingu i skrawania filmów pod modelowego widza "Zniknięcia" przywracają wiarę w kino rozrywkowe.
Adam Horowski
- "Zniknięcia"
- reż. Zach Cregger
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025