Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Dźwięki ciszy

Kiedy myślę o perkusji w kontekście kina, od razu przychodzą mi do głowy oscarowy Whiplash, krótka scena z perkusistą w Birdmanie, a także Iggy Pop opowiadający w Gimme Danger Jarmuscha o przyczepie kempingowej, w której za młodu mieszkał z rodzicami i w której dawał upust rozsadzającej go energii, waląc pałeczkami w bębny i talerze. Do tego zestawu dołącza Sound of Metal, choć w dość przewrotny sposób - tutaj bowiem mamy do czynienia z instrumentem, którego poza początkowymi scenami praktycznie nie słychać.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Nie jest to rzecz jasna film o instrumencie, a o muzyku, który z dnia na dzień zostaje zmuszony do przewartościowania swojego życia. Ruben, bo o nim mowa, zdecydowanie ma skłonności do zachowań kompulsywnych - zaledwie cztery lata temu nałogowo szprycował się heroiną, potem poznał dziewczynę Lulu, z którą założył awangardowy zespół hardrockowy i zaczął wyżywać się obsesyjnie grając na perkusji. Pewnego dnia zauważa jednak, że przestaje słyszeć. Nie tracąc rezonu udaje się do lekarza, gdzie dostaje diagnozę - utrata słuchu jest nieodwracalna, ale pomóc mu może operacja wszczepienia implantu. Ruben ma więc cel i jest w stanie zapłacić każdą cenę, by jak najszybciej go osiągnąć i znów ruszyć w trasę. Tymczasem trafia do ośrodka dla osób niesłyszących, w którym uczy się poznawać świat pozbawiony dźwięków.

Sound of Metal jest filmem niezwykle intensywnym w ukazywaniu losów głównego bohatera - Ruben, fantastycznie sportretowany przez Riza Ahmeda, jest obserwowany przez kamerę bezustannie, praktycznie nie ma scen, w których nie brałby udziału. Do tego dochodzi świetnie wykorzystany zabieg subiektywizacji warstwy audialnej - kiedy bohater przestaje słyszeć, dźwięki nikną bądź zostają znacząco przytłumione (słychać je mniej więcej tak, jak odgłosy docierające do naszych uszu, kiedy zanurzymy głowę w wodzie). Zagubienie Rubena dobrze oddaje też brak napisów tłumaczących dialogi przeprowadzane w języku migowym - kiedy osoby głuche się ze sobą komunikują, pozostajemy równie zdezorientowani, co on.

Za warstwę dźwiękową odpowiedzialny jest Nicolas Becker, który pracował już między innymi przy takich filmach, jak Grawitacja, American Honey czy współczesna wersja Suspirii. Wykonał on tytaniczną pracę, dzięki której możemy nie tylko zrozumieć to, co dzieje się w głowie bohatera, ale także do pewnego stopnia poznać kulturę osób głuchych. Taki też wydaje się zresztą reżyserski zamysł - opowiedzieć historię człowieka, który przeżywa życiową tragedię, a przy okazji przybliżyć nieznany dla większości widzów świat ludzi, którzy na bazie własnych doświadczeń - z których wyłączone zostały te związane z dźwiękiem - budują określony system norm i wartości.

Zakładam, że wizja nagłej utraty słuchu, czy też jakiegokolwiek innego zmysłu, dla każdego przeciętnego człowieka musi jawić się jako przerażająca, a dla muzyka to prawdopodobnie najgorszy z możliwych koszmarów. Reżyser Darius Marder nie przeczołguje jednak widza przez wszystkie kręgi piekła - co swoją drogą też mogłoby być ciekawe. Zamiast tego umiejętnie opowiada o tym, że utrata słuchu to zawsze osobisty dramat, który tylko przypadkiem może stać się początkiem drogi do lepszego zrozumienia siebie i otaczającego świata. Do odnalezienia w sobie wewnętrznej ciszy.

Adam Horowski

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021