Wybuchające co jakiś czas w Hollywood mniejsze bądź większe afery dobitnie pokazują, że amerykański przemysł filmowy mało ma wspólnego z wyidealizowanym miejscem, w którym spełniają się ekranowe sny. Nawet tam zdarzają się jednak wybitne osobowości, które mimo wielkich osiągnięć na polu filmowym, pozostają normalnymi, otwartymi, pełnymi życzliwości ludźmi. Z pewnością tak właśnie postrzegany był przez bliskich i znajomych Robin Williams, choć gwiazdor Stowarzyszenia umarłych poetów był też kimś znacznie więcej. Kiedy zmarł w 2014 roku, Amerykanie czuli się, jakby stracili narodowy skarb. Takie miano doskonale pasuje do człowieka, który podczas rozmowy z żoną na pytanie, co chciałby po sobie pozostawić, odpowiedział, że chciałby pomóc ludziom przestać się bać.
Nie były to czcze słowa - wielokrotnie wyjeżdżał do Afganistanu czy Iraku, by swoimi stand-upowymi występami dawać chwile wytchnienia walczącym tam żołnierzom. Odwiedzał ich w szpitalach, kiedy stawali na krawędzi rozpaczy, doznając trwałych okaleczeń. Williams nie musiał zresztą latać na drugi koniec świata, bo gdziekolwiek się pojawiał robił dokładnie to samo, choć w różnej skali - dzięki swojej nieposkromionej energii i nieprzeciętnemu poczuciu humoru niósł ludziom radość i nadzieję. Przyszedł jednak moment, że i on stanął w obliczu strachu, który opanował całe jego życie.
Dokument Dzień dobry, Robin ma dwóch głównych bohaterów. Jednym jest nieprzeciętnie utalentowany aktor, a także wspaniały mąż, przyjaciel i sąsiad, drugim nieuleczalna i nienazwana aż do jego śmierci choroba. Reżyser Tylor Norwood koncentruje się na ostatnich dwóch latach życia Williamsa - podczas wywiadów z jego żoną Susan, z jego bliskimi, współpracownikami, a także neurochirurgami próbuje przybliżyć i wyjaśnić tragiczną sytuację, w jakiej znalazł się komik. W mediach bowiem pojawiały się różne hipotezy, jak wypalenie, uzależnienie od narkotyków, depresja (niejednokrotnie przedstawiany był jako smutny klaun, co było odległe o lata świetlne od rzeczywistości), choroba dwubiegunowa, a nawet choroba Parkinsona. Wszystkie te medialne diagnozy ostatecznie okazały się fałszywe, a prawdę odkryto dopiero po jego śmierci.
W filmie wspomniany zostaje jeden z jego występów, po którym usiadł sam na schodach za sceną - nie czuł się samotny, lecz wyczerpany, każdy występ bowiem był dla niego ogromnym wydatkiem energetycznym. Mimo to zawsze znajdował czas i chęci, by spotkać się czy to ze znajomymi, czy z rzeszami fanów. Tego też zwykle oczekujemy - że kiedy spotykamy komika pokroju Williamsa, będzie on tryskał humorem, rzucał dowcipami, rozśmieszał. Dokument Dzień dobry, Robin idzie tym oczekiwaniom na przekór - mniej bawi, bardziej wzrusza, a nawet wywołuje łzy. Wyjaśnia nieporozumienia narosłe w związku z jego tragiczną śmiercią, pokazuje, jak aktor powoli tracił poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do siebie i swoich umiejętności, stawał się coraz bardziej wyczerpany chorobą i niewiedzą - a mimo to pozostawił po sobie obraz wspaniałego człowieka.
Adam Horowski
- Dzień dobry, Robin
- reż. Tylor Norwood
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021